[ Pobierz całość w formacie PDF ]

umfującym szczekaniem. Jego echo niosło się po skałach, płosząc ogromne stado
metalowych ptaków. Wystrzeliły jak rakiety ze swoich siedlisk i poleciały ku rów-
ninom, które właśnie przebyliśmy.
Pan Trący i ja spojrzeliśmy na siebie, po czym on uśmiechnął się z aproba-
tą. To był powód mojego powrotu na Ronduę  pomóc im odnalezć pierwszą
Kość Księżyca. Teraz już to wiedziałam, ale nic ponadto. Patrzyłam na Kość, czu-
jąc przemożną chęć odrzucenia jej jak najdalej od siebie. Im dłużej trzymałam
ją w ręku, tym bardziej uświadamiałam sobie, czym ona jest i jaką może posia-
dać moc. Uczyła mnie kiedyś magicznych zaklęć, dała mi magiczną moc, której
ani nie pragnęłam, ani nie rozumiałam. Prawie mnie zabiła. O tym też pamięta-
łam. Kości znaczyły zbyt wiele, i teraz, po tak wielu latach, znów wątpiłam, czy
ktokolwiek potrafi je ujarzmić.
 Co to jest, Mamo?  Mój syn patrzył na mnie przestraszony, ciągle nic nie
rozumiejąc. Tylko że teraz jego strach nie dotyczył już tej zadziwiającej rzeczy
w moich rękach, ale mnie. Pepsi był zbyt młody, by zrozumieć, co to wszystko
znaczy, a ja nie umiałam mu tego wytłumaczyć. Ja także bardzo obawiałam się
o nas wszystkich, ale nie wiedziałam dlaczego. Byłam jak zwierzę, jak ptak, który
nagle czuje nieodparty nakaz, by ulecieć daleko, ku morzu. Zbliża się trzęsienie
ziemi, ale ptaki nie mają słów w swoim słowniku- tylko tajemniczy zmysł, który
mówi im, że rzeczy przybierają zły obrót i nadszedł czas, by odlecieć.
Pszczoły o rozmiarach puszek z kawą cicho przelatywały nad rzeką. Zapadał
zmierzch i światło nie zalewało już wody. Jej sfałdowana powierzchnia w kolorze
brązowej skóry poruszała się powoli, jakby coś wstrzymywało jej bieg.
Ujęłam rękę Pepsi i zaprowadziłam go na brzeg.
 Patrz uważnie, a zobaczysz tam ryby, Pepsi. Dziś wieczorem wszyscy bę-
dziemy z nimi pływać.
Było zbyt ciemno, by zobaczyć cokolwiek w głębokim nurcie. Nie chciałam,
by Pepsi się bał, ale zapomniałam o dziecięcej gotowości akceptowania wszyst-
kiego, co wydaje się cudowne  myśl o nocnym pływaniu wśród tajemniczych,
nieznanych ryb wydawała mu się niebiańska i jego twarzyczka promieniała.
Rozebrałam się i zostawiłam moje rzeczy tam, gdzie upadły. Pepsi tak się śpie-
szył, że w dwie sekundy zmienił się w tłumoczek rękawów i nogawek splątanych
w gniewny węzeł na jego kostkach.
Zwierzęta poczekały, aż go uwolnię, i wreszcie wszyscy byliśmy gotowi. Po-
tem one pierwsze weszły w wodę. Ruszyłam za wysokim garbem Martio, trzy-
mając rękę Pepsi. Woda była zimna, ale przyjemna. Pod stopami poczułam śliski
51
muł, który pokrywał dno. Pepsi mocno ścisnął moją rękę, kiedy przez jego ciało
przebiegł pierwszy dreszcz zimna.
Jak na komendę ryby wyłoniły się wszystkie razem, by nas powitać. Niepo-
dobna opisać ich kształtów i kolorów. Można by rzec, że ta wyglądała jak reflektor
z oczami, a tamta jak klucz z płetwami, ale to bez sensu.
Nurkowaliśmy głęboko i byliśmy w stanie przebywać pod wodą, ile tylko za-
pragnęliśmy  Pepsi też, mimo iż wcześniej oświadczył, że nie wie, co to jest
 pływanie .
Zwierzęta trzymały się blisko i pozwoliły nam urządzać przejażdżki na swoich
grzbietach. Zcigaliśmy się, nurkowaliśmy i wykonując nagły zwrot, wracaliśmy
do punktu wyjścia. Wczepiłam się w ciepłe futro wilczycy i obserwowałam, jak
fluoryzujące ścieżki ryb krzyżują się ze sobą. Ryby łączyły się w grupki, uciekały
i powracały do nas jak wodne kornety.
Kiedy od dłuższego już czasu przebywaliśmy pod wodą, Pan Trący podpłynął
do mnie z pierwszą Kością w zębach. Kiedy ją od niego wzięłam, była bardzo
ciepła. Trzymając oba końce, nacisnęłam ją i przedmiot bez oporu rozpadł się na
dwie części. Poczułam, jak przez każdą z moich rąk płynie ku górze energia czy
też siła, niczym bąbelki w imbirowym piwie. Dwie połówki w moich dłoniach
były znacznie lżejsze. Na ziemi Kość była twarda i ciężka jak skała, ale tutaj,
w wodzie  jedynym miejscu, gdzie księżyc się kołysał  mogła i musiała zostać
złamana, jeśli wszystko miało nam się udać.
Podpłynęłam do Pepsi i gestem nakazałam mu wziąć jedną połówkę. Kiedy
to uczynił, odpłynęłam kawałek, potem odwróciłam się i spojrzałam na niego.
Trzymałam moją część w górze i skinęłam mu, by zrobił to samo. Kiedy już na-
sze ramiona wyprostowały się ponad głowami, pomiędzy dwoma częściami Ko-
ści swobodnie przepłynął łuk fioletowego światła. Nie rozległ się żaden dzwięk,
żaden generator Van de Grafa nie trzasnął białą elektrycznością między swymi
elektrodami. Tylko miękkie, fioletowe światło przepływało bezszelestnym łukiem
pomiędzy połowami kości. Było to bardzo piękne i wcale nas nie przerażało.
Pózniej osuszaliśmy się, siedząc w naszych ubraniach przy ogniu, który Felina
przyniosła z odległości wielu mil. Pies podał mi dwa noże z obsydianu, a ja jeden
z nich wręczyłam Pepsi. Wziął go i parę razy wbił w ziemię.
 Pepsi, dziś wieczorem musimy z tych kawałków Kości wykonać nasze piel-
grzymie laski. Obserwuj mnie, a zobaczysz, jak się to robi.
Zwierzęta oddaliły się w ciemność, a my wzięliśmy się do pracy, rzezbiąc
Kości Księżyca. Co jakiś czas rzucałam okiem na wodę. Wszystkie ryby tkwiły
blisko, tuż pod powierzchnią wody, obserwując nas. Ich oczy lśniły.
Pepsi patrzył, i w ciągu paru godzin nauczył się o rzezbie tyle, ile mógłby po-
jąć, żyjąc trzy razy. Liście i oceloty, mały człowieczek o wyglądzie Alvina Wil-
liamsa, odwrócona dłoń kobiety pełna kamieni i żab. Te postaci, i jeszcze wiele
innych, owijały się wokół wygiętych lasek, przechodząc w pęknięte oblicze księ-
52
życa.
Płomienie ogniska migotały żółciami i oranżem, oświetlając nasze ruchliwe
ręce. Co chwila podnosiłam wzrok, by sprawdzić, czy Pepsi sobie radzi, upewnić
się, czy się nie zaciął. Serce skakało mi w piersi jak delfin na widok jego małej,
chłopięcej buzi, ściągniętej troską i skupieniem. Ostre bruzdy, które teraz tylko
chwilami marszczyły jego twarz, posiądą ją kiedyś na własność i Pepsi zostanie
mężczyzną. Wtedy będziemy prowadzić inteligentne rozmowy i to ja będę zada-
wać zbyt wiele pytań i oczekiwać jego ciągłej uwagi. Cieszyła mnie świadomość,
że mój syn stanie się mężczyzną, ale nienawidziłam myśli, że  chłopiec pozo-
stanie tylko w albumach ze zdjęciami, oraz myśli, że małe, zniszczone dżinsy
posłużą kiedyś jako ściereczki do pucowania okien.
Pepsi kończył sylwetkę samochodu wyścigowego, kiedy odczuł mój wzrok
albo mój smutek. Nagle, podnosząc wzrok, spytał, czy będzie mógł polizać swoją
laskę, jak skończymy.
 A czemu chcesz to zrobić?
 Bo wygląda na smaczną.
Roześmiałam się, zgodziłam i poczułam się lepiej. On jeszcze nie był męż-
czyzną.
Lopez, kierowca wyścigowy, żył. Znalazłam artykuł w gazecie. Napisano, że
jest wszędzie poparzony i trzymają go podłączonego do wszelkiego rodzaju ma-
szynerii, podczas gdy on znajduje się w głębokiej śpiączce. Ale żył. Ciągle my-
ślałam o samochodach wyścigowych, które wyrzezbiliśmy na naszych laskach na
Rondui.
Pewnego popołudnia, siedząc przy oknie z Mae na kolanach, miałam wizję po- [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szamanka888.keep.pl