[ Pobierz całość w formacie PDF ]
okupów, zwłaszcza tak dużych. Kiedy pracowałem w prokuraturze, mieliśmy szczęście, jeśli
dali nam dwadzieścia, trzydzieści tysięcy na całą operację.
- To może by wydoić jej męża? Myślisz, że Bailey ma wpływ na Zanzibara?
Jack już go nawet nie poprawiał.
- Może by go i przekonał. Zwłaszcza gdybym mu powiedział, co widziałem na filmie.
- No to złóżmy wizytę mecenasowi Baileyowi.
- Dzięki, ale muszę to zrobić sam.
- Tylko cię odprowadzę. Porywacz może cię obserwować, nigdy nie wiadomo. Nic ci nie
zaszkodzi, jeśli zobaczy cię w towarzystwie byłego więznia z bloku śmierci, kogoś
zbudowanego jak gubernator Ahhhnold za młodu.
- Może i jest w tym jakiś sens. Chodzmy. To blisko, po drugiej stronie ulicy.
Kancelaria Baileya, Benninga i Langera zajmowała sześć górnych pięter
pięćdziesięcioczteropiętrowego wieżowca. Jack i Theo przeszli przez olbrzymią wiatę,
pleksiglasowe zadaszenie między gmachem i garażem, gdzie przechodnie i palmy zażywali
kąpieli słonecznych. Miejsce to cieszyło się dużą popularnością wśród amatorów szybkiego
lunchu, tych, którzy lubili obserwować ludzi, i wśród pracowników kancelarii, wpadających
tu na papierosa. Ale ilekroć Jack tamtędy przechodził, zawsze przypominał mu się pewien
biedny robotnik, budowlaniec, który usiadł na stalowej belce i oparł się o pleksiglasowy
panel, by poniewczasie przekonać się, że koledzy jeszcze go nie zamontowali. Upadek z
czternastego piętra musiał być bolesny, ale nie można było nieszczęśnika o to spytać, bo nie
przeżył.
- Dalej pójdę sam - powiedział Jack.
- No co ty, przecież cię tu nie zostawię.
Theo chciał wejść do kancelarii prawniczej, w dodatku takiej jak BB&L? To wzbudziło w
Jacku uzasadnione podejrzenia, ale był za bardzo wypluty, żeby się z nim kłócić.
- Tylko zachowuj się tam.
- Ranisz moje uczucia, przyjacielu.
Ruchome schody zawiozły ich do głównego holu. Przeszli przez punkt kontroli
bezpieczeństwa i wsiedli do ekspresowej windy, którą mieli dojechać bezpośrednio do
kancelarii. Chromowane drzwi zasunęły się bezszelestnie, winda ruszyła, a oni zadarli głowę,
patrząc na mrugające cyferki pięter. Z głośnika sączyła się irytująca melodyjka, klasyczny
muzak na skrzypce i instrumenty dęte; Jack rozpoznał w niej Satisfaction, stary, obrzydliwie
zniekształcony przebój Rolling Stonesów.
- Myślisz, że za trzydzieści lat zmienią podobnie także rap? - spytał Theo.
- Co?
- Czy dwadzieścia lat temu ktoś pomyślał, że te słodkie do wyrzygu wersje klasycznych
piosenek Stonesów będą nadawali w takich miejscach? Ciekawe, może jak będziemy już
starzy, wsiądziemy kiedyś do windy i jakiś dyskdżokej o zmysłowym głosie powie: To
znowu ja, wasz Wold, stare przeboje non-stop, a przed chwilą słyszeliście Rusz to wielkie
dupsko, zdziro w wykonaniu Mormońskiego Chóru Chłopięcego".
Jack nawet się nie uśmiechnął.
- Theo, dzięki, że starasz się mnie rozweselić, ale nic z tego nie będzie. Nie po takim
poranku.
- Aż tak z tobą zle?
- Gorzej.
- Walnęło cię tak, bo wciąż coś do niej czujesz? Czy to przez ten film?
- Powiem ci tylko, że była to najgorsza rzecz, jaką kiedykolwiek widziałem. Tyle. A
przez cztery lata pracowałem w bloku śmierci i miałem do czynienia z różnymi
potwornościami.
Theo zamilkł. Nie zdołał rozweselić Jacka i chyba nie wiedział, co teraz robić. W końcu
położył mu na ramieniu swoją wielką rękę i powiedział:
- Przykro mi, stary. Naprawdę.
- Dzięki.
Na pięćdziesiątym piętrze drzwi się otworzyły i weszli do wysokiego na dwa piętra foyer
wyłożonego wiśniową boazerią. Nazwa kancelarii była wypisana wielkimi, błyszczącymi
mosiężnymi literami. Z baterii okien we wschodniej ścianie można było wyskoczyć i dolecieć
aż do Key Biscayne. Jack podszedł do pięknej blond recepcjonistki przy antycznym biurku i
spytał o Williama Baileya. Blondyna uśmiechnęła się, zadzwoniła gdzieś i poprosiła, żeby [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl szamanka888.keep.pl
okupów, zwłaszcza tak dużych. Kiedy pracowałem w prokuraturze, mieliśmy szczęście, jeśli
dali nam dwadzieścia, trzydzieści tysięcy na całą operację.
- To może by wydoić jej męża? Myślisz, że Bailey ma wpływ na Zanzibara?
Jack już go nawet nie poprawiał.
- Może by go i przekonał. Zwłaszcza gdybym mu powiedział, co widziałem na filmie.
- No to złóżmy wizytę mecenasowi Baileyowi.
- Dzięki, ale muszę to zrobić sam.
- Tylko cię odprowadzę. Porywacz może cię obserwować, nigdy nie wiadomo. Nic ci nie
zaszkodzi, jeśli zobaczy cię w towarzystwie byłego więznia z bloku śmierci, kogoś
zbudowanego jak gubernator Ahhhnold za młodu.
- Może i jest w tym jakiś sens. Chodzmy. To blisko, po drugiej stronie ulicy.
Kancelaria Baileya, Benninga i Langera zajmowała sześć górnych pięter
pięćdziesięcioczteropiętrowego wieżowca. Jack i Theo przeszli przez olbrzymią wiatę,
pleksiglasowe zadaszenie między gmachem i garażem, gdzie przechodnie i palmy zażywali
kąpieli słonecznych. Miejsce to cieszyło się dużą popularnością wśród amatorów szybkiego
lunchu, tych, którzy lubili obserwować ludzi, i wśród pracowników kancelarii, wpadających
tu na papierosa. Ale ilekroć Jack tamtędy przechodził, zawsze przypominał mu się pewien
biedny robotnik, budowlaniec, który usiadł na stalowej belce i oparł się o pleksiglasowy
panel, by poniewczasie przekonać się, że koledzy jeszcze go nie zamontowali. Upadek z
czternastego piętra musiał być bolesny, ale nie można było nieszczęśnika o to spytać, bo nie
przeżył.
- Dalej pójdę sam - powiedział Jack.
- No co ty, przecież cię tu nie zostawię.
Theo chciał wejść do kancelarii prawniczej, w dodatku takiej jak BB&L? To wzbudziło w
Jacku uzasadnione podejrzenia, ale był za bardzo wypluty, żeby się z nim kłócić.
- Tylko zachowuj się tam.
- Ranisz moje uczucia, przyjacielu.
Ruchome schody zawiozły ich do głównego holu. Przeszli przez punkt kontroli
bezpieczeństwa i wsiedli do ekspresowej windy, którą mieli dojechać bezpośrednio do
kancelarii. Chromowane drzwi zasunęły się bezszelestnie, winda ruszyła, a oni zadarli głowę,
patrząc na mrugające cyferki pięter. Z głośnika sączyła się irytująca melodyjka, klasyczny
muzak na skrzypce i instrumenty dęte; Jack rozpoznał w niej Satisfaction, stary, obrzydliwie
zniekształcony przebój Rolling Stonesów.
- Myślisz, że za trzydzieści lat zmienią podobnie także rap? - spytał Theo.
- Co?
- Czy dwadzieścia lat temu ktoś pomyślał, że te słodkie do wyrzygu wersje klasycznych
piosenek Stonesów będą nadawali w takich miejscach? Ciekawe, może jak będziemy już
starzy, wsiądziemy kiedyś do windy i jakiś dyskdżokej o zmysłowym głosie powie: To
znowu ja, wasz Wold, stare przeboje non-stop, a przed chwilą słyszeliście Rusz to wielkie
dupsko, zdziro w wykonaniu Mormońskiego Chóru Chłopięcego".
Jack nawet się nie uśmiechnął.
- Theo, dzięki, że starasz się mnie rozweselić, ale nic z tego nie będzie. Nie po takim
poranku.
- Aż tak z tobą zle?
- Gorzej.
- Walnęło cię tak, bo wciąż coś do niej czujesz? Czy to przez ten film?
- Powiem ci tylko, że była to najgorsza rzecz, jaką kiedykolwiek widziałem. Tyle. A
przez cztery lata pracowałem w bloku śmierci i miałem do czynienia z różnymi
potwornościami.
Theo zamilkł. Nie zdołał rozweselić Jacka i chyba nie wiedział, co teraz robić. W końcu
położył mu na ramieniu swoją wielką rękę i powiedział:
- Przykro mi, stary. Naprawdę.
- Dzięki.
Na pięćdziesiątym piętrze drzwi się otworzyły i weszli do wysokiego na dwa piętra foyer
wyłożonego wiśniową boazerią. Nazwa kancelarii była wypisana wielkimi, błyszczącymi
mosiężnymi literami. Z baterii okien we wschodniej ścianie można było wyskoczyć i dolecieć
aż do Key Biscayne. Jack podszedł do pięknej blond recepcjonistki przy antycznym biurku i
spytał o Williama Baileya. Blondyna uśmiechnęła się, zadzwoniła gdzieś i poprosiła, żeby [ Pobierz całość w formacie PDF ]