[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zowani, na wzór mieszkańców Nowej Krety. Nie składali tylko ofiar z ludzi. Ci,
którzy mieszkali w głębi lądu, byli tak prymitywni, jak amerykańscy koczownicy,
lecz nie mieli techniki Odmieńców i zaopatrywanych przez nich gospod. Więk-
szość zostawiała wędrowców w spokoju, lecz niektórzy byli wojowniczy, a nie
znano tu Kręgu, który ograniczałby ich agresję. Gdyby Var i Soli nie byli biegli
w sztuce walki, nie pożyliby długo.
Podążali w głąb lądu wzdłuż rzeki Amur, ponieważ była to najlepsza dro-
ga prowadząca pomiędzy potężnymi łańcuchami górskimi. Gdy rzeka skręciła na
północny-zachód, ruszyli dalej wzdłuż jej wielkiego dopływu. Mijały miesiące.
Wreszcie dotarli na pogranicze właściwych Chin. Wpływy chińskie, podobnie jak
wpływy Odmieńców w Ameryce, rozciągały się na cały ten obszar, a być może
nawet cały kontynent. Pisany język jednoczył rozmaite ludy. Var, który znał więzy
krępujące pozornie wolne społeczeństwo koczowników był pewien, że podobne
prawa obowiązują tutaj. Podobne w zasadzie, choć nie w szczegółach. Chiński
Helikon musiał istnieć naprawdę.
W miarę jak zbliżali się do domniemanego celu, ich przyjazń mąciło narasta-
jące napięcie. Soli nabrała kobiecych kształtów i Var aż za dobrze zdawał sobie
z tego sprawę. Czasami dotykał swej bransolety, myśląc czy nie dać jej Soli, lecz
zawsze przypominał sobie o tym, co się wydarzyło, gdy po raz pierwszy zdobył
miano mężczyzny. Dziewczęta nie ceniły brzydkich mężczyzn, a Var wiedział, że
wygląda okropnie.
Zaś Soli była piękna. Być może jej matka Solą w kwiecie swej dziewczęcej
urody była do niej podobna. Mówiono, że była tak cudna, iż najpotężniejsi wo-
jownicy walczyli o jej względy. Soli z reguły skrywała swe uroki pod prostym,
luznym ubraniem, lecz gdy się kąpała, co nawet teraz czyniła nie czując wstydu,
jej nagie ciało było wspaniałe.
Nigdy o tym nie wspominała, lecz trudno było przypuszczać, by podobała jej
się jego cętkowana skóra, pomarszczona twarz i zniekształcone kończyny. Dzie-
ci nie przejmowały się zbytnio takimi rzeczami, lecz Soli już nigdy nie będzie
dzieckiem.
Var widywał niekiedy umiejące czytać i pisać chińskie damy. Przypominały
one kunsztownie wykonane lalki, delikatne i zachwycające, o powściągliwych ru-
122
chach i nieśmiałym sposobie bycia. W porównaniu z nimi wieśniaczki wyglądały
jak zwierzęta; tęgie, nieładne, przygarbione i o pospolitych twarzach.
Var wiedział, że życie zbiega wkrótce ukształtuje Soli na wzór wieśniaczki.
Nie potrafił pogodzić się z tą myślą. Prześladowała go ona coraz mocniej. Gdy
tylko spostrzegł jakąś starą babę, wyobrażał ją sobie z twarzą Soli.
Poziom cywilizacji podnosił się, w miarę jak zapuszczali się w głąb właści-
wych Chin. Ludzie mieli tu żółtawą skórę, a ich oczy wyglądały inaczej. Zacho-
wywali się z wyszukaną uprzejmością. Kobiety wysoko urodzone potrafiły się
pięknie wysławiać. Jak dowiedział się Var, w dzieciństwie oddawano je do insty-
tucji przypominających nieco szkoły prowadzone przez Odmieńców, w których
przebywały do czasu dojrzałości. Potem, jako wielkie damy, wychodziły za mąż
i nigdy nie musiały pracować. Domem zajmowała się służba.
Var uznał, że będzie to najlepsze życie dla Soli, nie wiedział jednak, jak ją
przekonać do tego pomysłu. Obawiał się, że go nie zrozumie, więc nie próbował
niczego tłumaczyć.
Pewnej nocy, gdy spała w lesie obok niego, podniósł się ukradkiem. Soli jed-
nak obudziła się.
Var?
Muszę. . . no wiesz odparł, czując ukłucie winy wywołane tym kłam-
stwem. Aby ją uspokoić oddał mocz pod drzewem, a potem przykucnął. Po chwili
jej oddech stał się równy i Var odszedł cicho.
W połowie drogi ponownie poczuł wyrzuty sumienia. Ogarnęła go niepew-
ność i omal nie zawrócił, ale przemógł się i zmusił, by iść dalej.
Przebiegł pięć mil i wrócił do jednej ze szkół, którą minęli tego dnia. Wa-
lił w bramę tak długo, aż wreszcie obudził starego stróża krótkowzrocznego,
kościstego mężczyznę o siwej brodzie, który nie był zadowolony, że zakłóca mu
się spokój o tej porze. Var zdołał mu jednak wytłumaczyć, że musi porozmawiać
z osobą, która zarządza szkołą. Staruszek gderając wycofał się do wnętrza szkoły,
podczas gdy Var oczekiwał niespokojnie pod bramą.
W dziesięć minut pózniej zaprowadzono go przed oblicze przełożonej, która
niewątpliwie przed chwilą jeszcze spała. Była to starsza, gruba kobieta o czarnych
włosach i pomarszczonej twarzy.
Ona również nie wiedziała, o co mu chodzi. W końcu narysowała na kartce
papieru znak, który Var odczytał. On i Soli znali już po kilkaset znaków, dzięki
którym mogli się porozumieć z Chińczykami i czytać proste napisy.
Przez dwie godziny Var wymieniał z przełożoną szkoły pisane przekazy i na
koniec tego milczącego dialogu uzyskał dla Soli przyjęcie do szkoły. Miał płacić
za jej naukę, pracując jako parobek.
Wskazał miejsce, w którym znajdowała się dziewczynka. Wysłano po nią gru-
pę uzbrojonych ludzi. Var zgłosił się do piwnicy, gdzie siwobrody mężczyzna
123
wskazał mu drewniane łóżko stojące przy wielkim piecu. Var został jego pomoc-
nikiem.
Przyszłość Soli była zabezpieczona.
* * *
Minął miesiąc, zanim ponownie ją ujrzał, gdyż jako parobek nie miał prawa
widywać się z uczennicami. Przez ten czas znosił drewno i torf do pieca, wbijał [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl szamanka888.keep.pl
zowani, na wzór mieszkańców Nowej Krety. Nie składali tylko ofiar z ludzi. Ci,
którzy mieszkali w głębi lądu, byli tak prymitywni, jak amerykańscy koczownicy,
lecz nie mieli techniki Odmieńców i zaopatrywanych przez nich gospod. Więk-
szość zostawiała wędrowców w spokoju, lecz niektórzy byli wojowniczy, a nie
znano tu Kręgu, który ograniczałby ich agresję. Gdyby Var i Soli nie byli biegli
w sztuce walki, nie pożyliby długo.
Podążali w głąb lądu wzdłuż rzeki Amur, ponieważ była to najlepsza dro-
ga prowadząca pomiędzy potężnymi łańcuchami górskimi. Gdy rzeka skręciła na
północny-zachód, ruszyli dalej wzdłuż jej wielkiego dopływu. Mijały miesiące.
Wreszcie dotarli na pogranicze właściwych Chin. Wpływy chińskie, podobnie jak
wpływy Odmieńców w Ameryce, rozciągały się na cały ten obszar, a być może
nawet cały kontynent. Pisany język jednoczył rozmaite ludy. Var, który znał więzy
krępujące pozornie wolne społeczeństwo koczowników był pewien, że podobne
prawa obowiązują tutaj. Podobne w zasadzie, choć nie w szczegółach. Chiński
Helikon musiał istnieć naprawdę.
W miarę jak zbliżali się do domniemanego celu, ich przyjazń mąciło narasta-
jące napięcie. Soli nabrała kobiecych kształtów i Var aż za dobrze zdawał sobie
z tego sprawę. Czasami dotykał swej bransolety, myśląc czy nie dać jej Soli, lecz
zawsze przypominał sobie o tym, co się wydarzyło, gdy po raz pierwszy zdobył
miano mężczyzny. Dziewczęta nie ceniły brzydkich mężczyzn, a Var wiedział, że
wygląda okropnie.
Zaś Soli była piękna. Być może jej matka Solą w kwiecie swej dziewczęcej
urody była do niej podobna. Mówiono, że była tak cudna, iż najpotężniejsi wo-
jownicy walczyli o jej względy. Soli z reguły skrywała swe uroki pod prostym,
luznym ubraniem, lecz gdy się kąpała, co nawet teraz czyniła nie czując wstydu,
jej nagie ciało było wspaniałe.
Nigdy o tym nie wspominała, lecz trudno było przypuszczać, by podobała jej
się jego cętkowana skóra, pomarszczona twarz i zniekształcone kończyny. Dzie-
ci nie przejmowały się zbytnio takimi rzeczami, lecz Soli już nigdy nie będzie
dzieckiem.
Var widywał niekiedy umiejące czytać i pisać chińskie damy. Przypominały
one kunsztownie wykonane lalki, delikatne i zachwycające, o powściągliwych ru-
122
chach i nieśmiałym sposobie bycia. W porównaniu z nimi wieśniaczki wyglądały
jak zwierzęta; tęgie, nieładne, przygarbione i o pospolitych twarzach.
Var wiedział, że życie zbiega wkrótce ukształtuje Soli na wzór wieśniaczki.
Nie potrafił pogodzić się z tą myślą. Prześladowała go ona coraz mocniej. Gdy
tylko spostrzegł jakąś starą babę, wyobrażał ją sobie z twarzą Soli.
Poziom cywilizacji podnosił się, w miarę jak zapuszczali się w głąb właści-
wych Chin. Ludzie mieli tu żółtawą skórę, a ich oczy wyglądały inaczej. Zacho-
wywali się z wyszukaną uprzejmością. Kobiety wysoko urodzone potrafiły się
pięknie wysławiać. Jak dowiedział się Var, w dzieciństwie oddawano je do insty-
tucji przypominających nieco szkoły prowadzone przez Odmieńców, w których
przebywały do czasu dojrzałości. Potem, jako wielkie damy, wychodziły za mąż
i nigdy nie musiały pracować. Domem zajmowała się służba.
Var uznał, że będzie to najlepsze życie dla Soli, nie wiedział jednak, jak ją
przekonać do tego pomysłu. Obawiał się, że go nie zrozumie, więc nie próbował
niczego tłumaczyć.
Pewnej nocy, gdy spała w lesie obok niego, podniósł się ukradkiem. Soli jed-
nak obudziła się.
Var?
Muszę. . . no wiesz odparł, czując ukłucie winy wywołane tym kłam-
stwem. Aby ją uspokoić oddał mocz pod drzewem, a potem przykucnął. Po chwili
jej oddech stał się równy i Var odszedł cicho.
W połowie drogi ponownie poczuł wyrzuty sumienia. Ogarnęła go niepew-
ność i omal nie zawrócił, ale przemógł się i zmusił, by iść dalej.
Przebiegł pięć mil i wrócił do jednej ze szkół, którą minęli tego dnia. Wa-
lił w bramę tak długo, aż wreszcie obudził starego stróża krótkowzrocznego,
kościstego mężczyznę o siwej brodzie, który nie był zadowolony, że zakłóca mu
się spokój o tej porze. Var zdołał mu jednak wytłumaczyć, że musi porozmawiać
z osobą, która zarządza szkołą. Staruszek gderając wycofał się do wnętrza szkoły,
podczas gdy Var oczekiwał niespokojnie pod bramą.
W dziesięć minut pózniej zaprowadzono go przed oblicze przełożonej, która
niewątpliwie przed chwilą jeszcze spała. Była to starsza, gruba kobieta o czarnych
włosach i pomarszczonej twarzy.
Ona również nie wiedziała, o co mu chodzi. W końcu narysowała na kartce
papieru znak, który Var odczytał. On i Soli znali już po kilkaset znaków, dzięki
którym mogli się porozumieć z Chińczykami i czytać proste napisy.
Przez dwie godziny Var wymieniał z przełożoną szkoły pisane przekazy i na
koniec tego milczącego dialogu uzyskał dla Soli przyjęcie do szkoły. Miał płacić
za jej naukę, pracując jako parobek.
Wskazał miejsce, w którym znajdowała się dziewczynka. Wysłano po nią gru-
pę uzbrojonych ludzi. Var zgłosił się do piwnicy, gdzie siwobrody mężczyzna
123
wskazał mu drewniane łóżko stojące przy wielkim piecu. Var został jego pomoc-
nikiem.
Przyszłość Soli była zabezpieczona.
* * *
Minął miesiąc, zanim ponownie ją ujrzał, gdyż jako parobek nie miał prawa
widywać się z uczennicami. Przez ten czas znosił drewno i torf do pieca, wbijał [ Pobierz całość w formacie PDF ]