[ Pobierz całość w formacie PDF ]

domu, do którego zawitała nienawiść. Były jego. Ogiona. Geda. Jej. Wiedza. Naucz ją
wszystkiego! Opróżniła z wełny i przędzy worek, w którym zamierzała je nieść,
włożyła księgi, jedna na drugą, i związała szyjkę torby skórzanym paskiem z pętlą do
trzymania. Po czym rzekła:
 Musimy już iść, Therru.
Mówiła po kargijsku, lecz imię dziecka było takie samo, było kargijskim słowem 
płomień, płonięcie. I dziecko podeszło nie zadając żadnych pytań, niosąc swój mały
skarb w tobołku na plecach. Podniosły swoje kije podróżne, pęd leszczyny i gałąz
olchy. Postawiły laskę Ogiona w ciemnym kącie przy drzwiach. Drzwi domu zostawiły
otwarte dla wiatru od morza.
Zwierzęcy zmysł poprowadził Tenar z dala od pól i z dala od drogi na wzgórzu, obok
której przeszła. Trzymając Therru za rękę, poszła na skróty opadającymi stromo
pastwiskami, w kierunku drogi dla wozów, która wiodła zygzakiem w dół, do Portu
Gont. Wiedziała, że jeśli spotka Aspena, będzie zgubiona i obawiała się, że może
czekać na nią na drodze. Ale może nie na tej drodze.
Po przebyciu jakiejś mili mogła już jasno myśleć. Pierwszą rzeczą, o której
pomyślała, było to, że wybrała właściwą drogę. Wracały, bowiem do niej hardyckie
słowa, a po chwili  słowa Prawdziwej Mowy. Schyliła się, podniosła kamień i
trzymała go w dłoni, mówiąc w myślach: tolk, po czym włożyła ten kamień do
kieszeni. Spojrzała w dal na rozległe płaszczyzny powietrza i chmur i powiedziała w
myślach: Kalessin. I jej umysł rozjaśnił się, stając się równie czystym jak to
powietrze.
Weszły w długą przesiekę zacienioną przez wysokie, trawiaste nasypy i odkrywki
skały. Tu znowu poczuła lekki niepokój. Kiedy dotarły do zakrętu, ujrzały u swych
stóp ciemnobłękitną zatokę i wyłaniający się z niej, pomiędzy Zbrojnymi Urwiskami,
piękny okręt pod pełnymi żaglami. Tenar lękała się ostatniego takiego statku, lecz
nie tego. Chciała zbiec drogą na jego spotkanie.
Tego nie mogła zrobić. Szły krokiem Therru. Było to lepsze tempo niż dwa miesiące
temu, a schodzenie z góry ułatwiało im marsz. Jednak okręt pędził im na spotkanie.
W jego żagle daj magiczny wiatr; przemknął przez zatokę niczym lecący łabędz.
Wpłynął do portu, zanim Tenar i Therru znalazły się w połowie drogi do następnego
zakrętu traktu.
Wszelkie miasta były dla Tenar miejscami niezwykłymi. Nigdy w nich nie mieszkała.
Widziała największe miasto Ziemiomorza, Havnor, raz, przez chwilę; i pożeglowała z
Gedem do Portu Gont przed laty, ale wspięli się na drogę do Overfell nie zatrzymując
się na ulicach. Jedynym innym miastem, jakie znała, było Yalmouth  senne,
słoneczne, portowe miasteczko, w którym przybycie statku przywożącego towary z
Andradów było wielkim wydarzeniem, a większość rozmów mieszkańców dotyczyła
suszonych ryb.
Ona i dziecko weszły na ulice Portu Gont, kiedy słońce było wciąż dość wysoko
ponad zachodnim morzem. Therru przeszła piętnaście mil bez słowa skargi, choć
oczywiście była zmęczona. Tenar również była zmęczona, gdyż nie spała poprzedniej
nocy. Księgi Ogiona także stanowiły ciężkie brzemię. W połowie drogi włożyła je do
tobołka, który niosła na plecach, a żywność i odzież do worka na wełnę. Było to
lepsze rozwiązanie, lecz nie doskonałe. Tak więc, krocząc z mozołem między
pojedynczymi domami, doszły do bramy miasta, gdzie droga, przebiegając pomiędzy
dwoma wyrzezbionymi w kamieniu smokami, przemieniała się w ulicę. Tam też
mężczyzna, strażnik bramy, zmierzył je wzrokiem. Therru pochyliła poparzoną twarz
w kierunku ramienia i ukryła spaloną dłoń pod fartuszkiem sukienki.
 Czy udajesz się do domu w mieście, pani?  zapytał strażnik, badawczo
przyglądając się Therru.
Tenar nie wiedziała, co powiedzieć. Nie wiedziała, że przy bramach miasta są
strażnicy. Nie miała, czym zapłacić poborcy myta ani oberżyście. Nie znała nikogo w
Porcie Gont  oprócz  pomyślała  czarodzieja, tego, który przyszedł, aby
pochować Ogiona, jak on się nazywał? Lecz nie wiedziała, jak się nazywał. Stała tam
z otwartymi ustami, niczym Heather.
 Idzcie, idzcie  powiedział strażnik, znudzony i odwrócił się.
Chciała go zapytać, gdzie znajdzie drogę na południe przez przylądki, drogę
wiodącą wybrzeżem do Yalmouth, lecz nie śmiała ponownie wzbudzić jego
zainteresowania, żeby nie zdecydował, że mimo wszystko jest włóczęgą albo
czarownicą, albo czymkolwiek, czego on i kamienne smoki nie powinni wpuszczać do
Portu Gont. Przeszły, więc pomiędzy smokami  Therru podniosła głowę, trochę, aby
je zobaczyć  i podreptały po kocich łbach, coraz bardziej zdumione, oszołomione i
zmieszane. Tenar wydawało się, że nie było nikogo ani niczego, czego nie
wpuszczono by do Portu Gont. Było tam wszystko. Wysokie domy z kamienia, fury,
wozy, bydło, osły, place targowe, sklepy, tłumy, ludzie, ludzie  im dalej szły, tym
więcej było ludzi. Therru przylgnęła do ręki Tenar, idąc bokiem i ukrywając twarz we
włosach. Tenar trzymała kurczowo rękę Therru.
Nie wyobrażała sobie, jak mogłaby tu pozostać, jedyną więc rzeczą do zrobienia
było wyruszyć na południe i iść aż do zapadnięcia zmroku, mając nadzieję, że rozbiją
obóz w lesie. Tenar wybrała szeroką kobietę w szerokim białym fartuchu, która
zamykała okiennice sklepu, i przeszła przez ulicę zdecydowana zapytać ją o drogę z
miasta na południe. Jędrna, czerwona twarz kobiety wyglądała dość sympatycznie,
lecz kiedy Tenar zbierała się na odwagę, by do niej przymówić, Therru chwyciła ją
mocno, jakby próbując się przed nią ukryć, i podniósłszy wzrok Tenar ujrzała
nadchodzącego w jej kierunku mężczyznę w skórzanej czapce. Zauważył ją w tej
samej chwili. Zatrzymał się. Tenar schwyciła Therru i na poły ciągnęła ją za sobą, na
poły odwracała jej twarz.
 Chodz!  powiedziała i wielkimi krokami ruszyła prosto przed siebie, obok
mężczyzny. Skoro pozostawiła go w tyle, przyspieszyła kroku, schodząc w kierunku
migoczącej zachodem słońca wody oraz doków i nabrzeży rozciągających się u stóp
spadzistej ulicy. Therru biegła razem z nią, oddychając ciężko, tak jak oddychała po
tym, jak została poparzona.
Wysokie maszty kołysały się na tle czerwono-żółtego nieba. Okręt ze zwiniętymi
żaglami stał przy kamiennym molo, za wiosłową galerą. Tenar obejrzała się za siebie.
Mężczyzna szedł tuż za nimi. Nie spieszył się. Wybiegła na molo, lecz po przebyciu
długiej drogi, Therru potykała się i nie mogła iść dalej, niezdolna do złapania
oddechu. Tenar podniosła ją i dziecko uchwyciło się jej, kryjąc twarz na ramieniu
kobiety. Lecz Tenar ledwo mogła się poruszać, obciążona w ten sposób. Drżały pod
nią nogi. Zrobiła krok i jeszcze jeden, i jeszcze jeden. Doszła do małego, drewnianego
pomostu przerzuconego między molo a pokładem statku. Położyła dłoń na jego
poręczy. Z pokładu przypatrywał się jej żeglarz  łysy, żylasty, muskularny.
 Co się stało, proszę pani?  zapytał.
 Czy& Czy to statek z Havnoru?
 Z Królewskiego Miasta, pewnie. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szamanka888.keep.pl