[ Pobierz całość w formacie PDF ]
chcesz, i niechaj mądrość wskazuje ci drogę, a święte słowa bronią od niebezpieczeństw.
Dwaj kapłani cofnęli się do ogrodu, a Phut został sam. Noc bezksiężycowa była dość widna. Z daleka,
otulony we mgłę, migotał Nil, wyżej iskrzyło się siedem gwiazd Wielkiej Niedzwiedzicy. Nad głową
podróżnego wznosił się Orion, a nad ciemnymi pylonami płonęła gwiazda Syriusz. "U nas gwiazdy
mocniej świecą" - pomyślał Phut.
Zaczął szeptać modlitwy w nieznanym języku i skierował się ku świątyni.
Gdy odszedł kilkadziesiąt kroków, z jednego ogrodu wychylił się człowiek i śledził podróżnego. Lecz
prawie w tej samej chwili spadła tak gęsta mgła, że na placu, oprócz dachów świątyni, nie można było
nic dojrzeć. Po pewnym czasie harrańczyk natknął się na wysoki mur. Spojrzał na niebo i począł iść ku
zachodowi. Co chwilę przelatywały nad nim nocne ptaki i wielkie nietoperze. Mgła zrobiła się tak gęsta,
że musiał dotykać ściany, aby jej nie zgubić. Wędrówka trwała dość długo, gdy nagle Phut znalazł się
przed niską furtką, nabitą mnóstwem brązowych gwozdzi. Zaczął je liczyć od lewej ręki z góry, przy
czym jedne mocno naciskał, inne zakręcał.
Gdy tym sposobem poruszył ostatni gwózdz u dołu, drzwi cicho otworzyły się. Harrańczyk posunął się
kilka kroków i znalazł się w ciasnej niszy, w której panowała zupełna ciemność.
Począł ostrożnie próbować nogą gruntu, aż trafił jakby na krawędz studni, z której wiał chłód. Tu usiadł
i śmiało zsunął się w głąb przepaści, chociaż w tym miejscu i w tym kraju znajdował się dopiero
pierwszy raz. Przepaść jednak nie była głęboka. Phut równymi nogami stanął na pochyłej podłodze i
wąskim korytarzem zaczął schodzić na dół z taką pewnością, jakby drogę znał od dawna. W końcu
korytarza były drzwi. Przybysz znalazł po omacku kołatkę i trzy razy zapukał. W odpowiedzi odezwał się
głos, nie wiadomo skąd pochodzący:
- Ty, który w nocnej godzinie zakłócasz spokój świętego miejsca, czy masz prawo tu wchodzić?
- Nie skrzywdziłem męża, kobiety, ani dziecka... Rąk moich nie splamiła krew... Nie jadłem potraw
nieczystych... Nie zabrałem cudzego mienia... Nie kłamałem i nie zdradziłem wielkiej tajemncy -
spokojnie odpowiedział harrańczyk.
- Jestżeś tym, którego oczekują, czy tym, za którego się podajesz? - zapytał głos po chwili.
- Jestem ten, który miał przyjść od braci ze Wschodu, ale to drugie imię jest także moje imię, a w
mieście północnym posiadam dom i ziemię, jakom rzekł obcym - odpowiedział Phut.
Otworzyły się drzwi i harrańczyk wszedł do obszernej piwnicy, którą oświetlała lampa płonąca na
stoliku przed purpurową zasłoną. Na zasłonie była wyhaftowana złotem skrzydlata kula z dwoma
wężami.
Na boku stał kapłan egipski w białej szacie.
- Który tu wszedłeś - rzekł kapłan wskazując ręką Phuta - czy wiesz, co opowiada ten znak na zasłonie?
- Kula - odparł przybysz - jest obrazem świata, na którym mieszkamy, a skrzydła wskazują, że świat
ten unosi się w przestrzeni jak orzeł.
- A węże?... - spytał kapłan.
- Dwa węże przypominają mędrcowi, że kto by zdradził tę wielką tajemnicę, umrze podwójnie - ciałem i
duszą.
Po chwili milczenia kapłan znowu zapytał:
- Jeżeliś jest w samej rzeczy Beroes (tu schylił głowę), wielki prorok Chaldei (znowu schylił głowę), dla
którego nie ma tajemnic na ziemi ani w niebie, racz powiedzieć słudze twemu: która gwiazda jest
najdziwniejsza?
Dziwnym jest Hor-set *, który obchodzi niebo w ciągu dwunastu lat, gdyż dokoła niego krążą cztery
mniejsze gwiazdy. Ale dziwniejszym jest Horka ** obchodzący niebo w trzydzieści lat. Ma on bowiem
nie tylko podwładne sobie gwiazdy, lecz i wielki pierścień, który niekiedy znika.
Wysłuchawszy tego egipski kapłan upadł na twarz przed Chaldejczykiem. Następnie wręczył mu
purpurową szarfę i welon z muślinu, pokazał, gdzie stoją kadzidła, i wśród niskich ukłonów opuścił
pieczarę.
Chaldejczyk został sam. Włożył szarfę na prawe ramię, zakrył twarz welonem i wziąwszy złotą łyżkę
nasypał w nią kadzidła, które zapalił u lampki przed zasłoną. Szepcząc obrócił się trzy razy wkoło, a
dym kadzidła opasał go jakby potrójnym pierścieniem.
Przez ten czas w pustej pieczarze zapanował dziwny niepokój. Zdawało się, że sufit idzie w górę i
rozsuwają się ściany. Purpurowa zasłona na ołtarzu chwiała się niby poruszana przez ukryte ręce.
Powietrze zaczęło falować, jakby wśród niego przelatywały stada niewidzialnych ptaków.
Chaldejczyk rozsunął szatę na piersiach i wydobył złoty medal pokryty tajemniczymi znakami. Pieczara
drgnęła, święta zasłona poruszyła się gwałtowniej, a w różnych punktach izby ukazały się płomyki.
Wtedy mag wzniósł ręce do góry i zaczął mówić:
- "Ojcze niebieski, łaskawy i miłosierny, oczyść duszę moją... Zeszlij na niegodnego sługę swoje
błogosławieństwa i wyciągnij wszechmocne ramię na duchy buntownicze, abym mógł okazać moc [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl szamanka888.keep.pl
chcesz, i niechaj mądrość wskazuje ci drogę, a święte słowa bronią od niebezpieczeństw.
Dwaj kapłani cofnęli się do ogrodu, a Phut został sam. Noc bezksiężycowa była dość widna. Z daleka,
otulony we mgłę, migotał Nil, wyżej iskrzyło się siedem gwiazd Wielkiej Niedzwiedzicy. Nad głową
podróżnego wznosił się Orion, a nad ciemnymi pylonami płonęła gwiazda Syriusz. "U nas gwiazdy
mocniej świecą" - pomyślał Phut.
Zaczął szeptać modlitwy w nieznanym języku i skierował się ku świątyni.
Gdy odszedł kilkadziesiąt kroków, z jednego ogrodu wychylił się człowiek i śledził podróżnego. Lecz
prawie w tej samej chwili spadła tak gęsta mgła, że na placu, oprócz dachów świątyni, nie można było
nic dojrzeć. Po pewnym czasie harrańczyk natknął się na wysoki mur. Spojrzał na niebo i począł iść ku
zachodowi. Co chwilę przelatywały nad nim nocne ptaki i wielkie nietoperze. Mgła zrobiła się tak gęsta,
że musiał dotykać ściany, aby jej nie zgubić. Wędrówka trwała dość długo, gdy nagle Phut znalazł się
przed niską furtką, nabitą mnóstwem brązowych gwozdzi. Zaczął je liczyć od lewej ręki z góry, przy
czym jedne mocno naciskał, inne zakręcał.
Gdy tym sposobem poruszył ostatni gwózdz u dołu, drzwi cicho otworzyły się. Harrańczyk posunął się
kilka kroków i znalazł się w ciasnej niszy, w której panowała zupełna ciemność.
Począł ostrożnie próbować nogą gruntu, aż trafił jakby na krawędz studni, z której wiał chłód. Tu usiadł
i śmiało zsunął się w głąb przepaści, chociaż w tym miejscu i w tym kraju znajdował się dopiero
pierwszy raz. Przepaść jednak nie była głęboka. Phut równymi nogami stanął na pochyłej podłodze i
wąskim korytarzem zaczął schodzić na dół z taką pewnością, jakby drogę znał od dawna. W końcu
korytarza były drzwi. Przybysz znalazł po omacku kołatkę i trzy razy zapukał. W odpowiedzi odezwał się
głos, nie wiadomo skąd pochodzący:
- Ty, który w nocnej godzinie zakłócasz spokój świętego miejsca, czy masz prawo tu wchodzić?
- Nie skrzywdziłem męża, kobiety, ani dziecka... Rąk moich nie splamiła krew... Nie jadłem potraw
nieczystych... Nie zabrałem cudzego mienia... Nie kłamałem i nie zdradziłem wielkiej tajemncy -
spokojnie odpowiedział harrańczyk.
- Jestżeś tym, którego oczekują, czy tym, za którego się podajesz? - zapytał głos po chwili.
- Jestem ten, który miał przyjść od braci ze Wschodu, ale to drugie imię jest także moje imię, a w
mieście północnym posiadam dom i ziemię, jakom rzekł obcym - odpowiedział Phut.
Otworzyły się drzwi i harrańczyk wszedł do obszernej piwnicy, którą oświetlała lampa płonąca na
stoliku przed purpurową zasłoną. Na zasłonie była wyhaftowana złotem skrzydlata kula z dwoma
wężami.
Na boku stał kapłan egipski w białej szacie.
- Który tu wszedłeś - rzekł kapłan wskazując ręką Phuta - czy wiesz, co opowiada ten znak na zasłonie?
- Kula - odparł przybysz - jest obrazem świata, na którym mieszkamy, a skrzydła wskazują, że świat
ten unosi się w przestrzeni jak orzeł.
- A węże?... - spytał kapłan.
- Dwa węże przypominają mędrcowi, że kto by zdradził tę wielką tajemnicę, umrze podwójnie - ciałem i
duszą.
Po chwili milczenia kapłan znowu zapytał:
- Jeżeliś jest w samej rzeczy Beroes (tu schylił głowę), wielki prorok Chaldei (znowu schylił głowę), dla
którego nie ma tajemnic na ziemi ani w niebie, racz powiedzieć słudze twemu: która gwiazda jest
najdziwniejsza?
Dziwnym jest Hor-set *, który obchodzi niebo w ciągu dwunastu lat, gdyż dokoła niego krążą cztery
mniejsze gwiazdy. Ale dziwniejszym jest Horka ** obchodzący niebo w trzydzieści lat. Ma on bowiem
nie tylko podwładne sobie gwiazdy, lecz i wielki pierścień, który niekiedy znika.
Wysłuchawszy tego egipski kapłan upadł na twarz przed Chaldejczykiem. Następnie wręczył mu
purpurową szarfę i welon z muślinu, pokazał, gdzie stoją kadzidła, i wśród niskich ukłonów opuścił
pieczarę.
Chaldejczyk został sam. Włożył szarfę na prawe ramię, zakrył twarz welonem i wziąwszy złotą łyżkę
nasypał w nią kadzidła, które zapalił u lampki przed zasłoną. Szepcząc obrócił się trzy razy wkoło, a
dym kadzidła opasał go jakby potrójnym pierścieniem.
Przez ten czas w pustej pieczarze zapanował dziwny niepokój. Zdawało się, że sufit idzie w górę i
rozsuwają się ściany. Purpurowa zasłona na ołtarzu chwiała się niby poruszana przez ukryte ręce.
Powietrze zaczęło falować, jakby wśród niego przelatywały stada niewidzialnych ptaków.
Chaldejczyk rozsunął szatę na piersiach i wydobył złoty medal pokryty tajemniczymi znakami. Pieczara
drgnęła, święta zasłona poruszyła się gwałtowniej, a w różnych punktach izby ukazały się płomyki.
Wtedy mag wzniósł ręce do góry i zaczął mówić:
- "Ojcze niebieski, łaskawy i miłosierny, oczyść duszę moją... Zeszlij na niegodnego sługę swoje
błogosławieństwa i wyciągnij wszechmocne ramię na duchy buntownicze, abym mógł okazać moc [ Pobierz całość w formacie PDF ]