[ Pobierz całość w formacie PDF ]
tak wystąpić przecież, mnie się chciało także greckiej tuniki, purpurowego, na zarzucenie przez jedno
ramię, płaszcza, greckich na nogi koturnów, bo inaczej Aspazja mi powie - "idz precz - jesteś brzydki".
Przymierzałem ja sobie tych wszystkich strojów w życzeniach moich, aż na koniec ubrałem się w nie i
podniosłem trochę, by zobaczyć czy mi pięknie będzie - było prześlicznie - widziałem, jak Aspazja
objęła mi szyję w okrągłość cudnych kształtów ręki, przygarnęła do łona swego i patrzyła w oczy, ku jej
oczom wzniesione, i mówiła mi:
- A widzisz, że wróciłeś, Beniaminie - teraz ja ciebie kocham, teraz nie jesteś już nudny, ubogi i
śmieszny - zabiłeś smoka w jaskini wawelskiej, odebrałeś mu klucz od skarbów jego, przeczytałeś
wszystkie książki, jakie były wystawione na Lipskim jarmarku. - O! ja cię bardzo kocham, Beniaminie;
każesz mi zrobić balon z pajęczyny, mój Murzyn zaniesie go na najwyższą z gór Himalaja, tam sobie
razem jak do kocza wsiądziemy, dwa moje małe szatanki dmuchną tylko i polecimy wysoko, wysoko
szukać Cypriana na gwiazdce polarnej - śpiesz się tylko, mój kochany, i wez co cieplejszego, bo
śniegów pełno na wierzchołku skały!
Ja się śpieszyłem, gorąco mi się robiło, gdyż wiedziałem, że lada chwila baba na mnie obejrzyć się
może i znów mnie do łóżka zapakuje, a wtedy co ja pocznę nieszczęśliwy? Wtedy Aspazja się dowie, że
ja smoka nie zabiłem, że ani jednej więcej książki od tego czasu nie przeczytałem, że nie mam tuniki,
płaszcza, koturnów i że leżę pod flanelową kołdrą. Męczyłem się tą bojaznią jak zmorą, która by mi na
żołądku usiadła - co ją zepchnąłem na chwilkę, to znów wracała upornie, zaledwie wstępowałem w
wyłom ściany i opierałem głowę o kolana Aspazji, zaledwie ona cośkolwiek przemówiła do mnie, zaraz
tak wypadało, że powinienem był wstać, chodzić, ruszać się, bo albo mnie wysyłała po Cypriana, albo
prosiła, żebym jej przeczytał moje wiersze, które na samym dnie ogromnego kufra leżały, albo kazała
sobie przynosić wachlarz, ołówki, cyrkle, harmoniki, worki pereł i czcionek drukarskich, pęki rozkwitłej
paproci i pęki rózg liktorskich i smocze zęby ze szczękami. A ja biedny, skoro tylko jednym muskułem
drgnąłem, zaraz się widziałem rozciągniętym na łóżku z tą przy nogach moich babą szkaradną, która
coraz wyżej i głębiej falowała na swojej łódce, coraz grozniej głową swoją trzęsła. Na koniec
przedsięwziąłem pokorą ją wzruszyć - zacząłem do niej mówić głosem tak cichym jak myśl i prosiłem,
zaklinałem, żeby mi wstać pozwoliła, żeby mi nieznacznie podała te ubiory, które dla mnie za murem w
otwartym pokoju wiszą, ale stara wykrzywiła się piekielnie i odpowiedziała mi, dzięki Bogu, że równie
cicho przynajmniej:
- Nie uciekniesz mi stąd, będę cię trzymała, póki ci włosy nie osiwieją i póki wszystkich zębów nie
stracisz, przykryję cię niemiecką pierzyną, włożę ci białą szlafmycę na głowę i do samego końca nosa
przystawię ci dwie ogromne pijawki.
Te pijawki, ta szlafmyca i pierzyna zabijały mnie - a tymczasem nad głową baby słyszałem, jak Aspazja
mówiła:
- Beniaminie, każ osiodłać twojego Sokoła, pojedziemy razem, o! zawsze razem, mój Beniaminie, nasze
konie będą miały rzędy koralowe i złote podkowy - puścimy się z gór karpackich na ukraińskie stepy,
jednym spięciem ostrogi Dniepr przeskoczymy i schwytamy Cypriana, przywieziemy go matce - prędko
wybierajże się, Beniaminie mój!
Na słowa Aspazji i mnie rozpacz ogarnęła, wlepiłem oczy w starą moją strażniczkę i widząc, że nie
uważa na mnie, wstałem, jak mogłem najciszej - myślałem sobie, jeśli się obejrzy i krzyczeć zacznie, to
ją uduszę - ale ona nie obejrzała się! Na ten raz dość jednostajnie zanurzała i wynurzała się wśród
płynącego dokoła światła. Uszczęśliwiony jej spokojnością, kocim krokiem podszedłem ku szafie z
rzeczami, wyciągnąłem płaszcz tylko, okryłem się nim i mając jakieś niepewne wyobrażenie, że choć to
ubiór mniej dostateczny, będzie można jednak po drodze innego dostać, sunąłem się jak cień ku
drzwiom, schwyciłem za klamkę i dalej w nogi. Zdawało mi się, że usłyszałem wkrótce głośne wołanie
za sobą: "Panie Beniaminie! Panie Beniaminie!" - lecz ja wiedziałem, co mnie czeka - pierzyna,
szlafmyca i pijawki u nosa - nie odzywałem się przeto, biegłem ciągle, a noc była czarna jak atrament,
a każdy krok mój cichy jak westchnienie, gdyż biegłem boso. Według mojego zamiaru chciałem wielkie
koło określić i z drugiej strony domu wejść do tego pokoju, w którym Aspazja czekała na mnie; kiedy
mi się zdawało, że już bliski celu byłem, nagle zimno dotkliwe nogi mi podcięło - zachwiałem się i
upadłem, upadłem w wodę. Rzeczywistość niebezpieczeństwa wróciła mię do przytomności, chciałem
wołać o pomoc, ale woda zalała mi usta - zrobiłem machinalnie kilka poruszeń jak do pływania i znów z
sił opadłem, fałdy mego płaszcza uniosły mię tylko, nurt wody pchnął ku brzegowi, a czując pod ręką
jakieś krzaki i zarośla, schwyciłem się ich z całą mocą, która mi została jeszcze.
Co ma być, to się stanie - wierzą Turcy i Ja wierzę: nie uciekniesz przeznaczeniu. Kiedy się po raz drugi
ocknąłem, głowa moja złożona była na łonie kobiety, oczy moje patrzyły jakby jeszcze w chorobliwej
gorączki rojeniach na jej piękną twarz ku mojej twarzy schyloną.
- Biedne dziecię - mówiła, a tak słodko i tkliwie jakby matki głosem - biedne dziecię, co tobie? czy ty
doprawdy ubogi i nieszczęśliwy bardzo?
Na te słowa wróciło mi pojęcie życia z całą boleścią swoją i ze wszystkimi radościami swoimi, okropna
strata i najpiękniejsza nadzieja razem w zbudzone serce uderzyły - wydołać im nie mogłem - łkania
pierś przepełniły, zasłoniłem twarz rękoma i rozpłakałem się rzewnymi łzami jak kobieta.
- Czegóż ty płaczesz, chłopcze? - pytała mię ciągle - czyś słaby, przeziębiony, czy żałujesz, żeś nie
utonął?
- Nie, pani, ja tylko bardzo chory byłem - w gorączce musiałem z domu wybiec; nie wiem, jakim
sposobem tutaj się dostałem, nie wiem, gdzie jestem, nie wiem, skąd przy tobie?
- A czy poznajesz mnie?
- O! poznaję.
- I któż ja jestem?
- Ty jesteś... - zatrzymałem się, bom nie mógł przypomnieć sobie, czy mi powiedziała kiedykolwiek
nazwisko swoje, a strach mi było, żeby niedokładnej odpowiedzi za nowy objaw choroby nie wzięła.
Wreszcie przyszły mi na myśl jej własne słowa, uśmiechnąłem się spoza łez moich i rzekłem: - Ty
jesteś piękną kobietą.
- Dobrą masz pamięć, Beniaminie - odpowiedziała wesoło - pójdz za to do łódki mojej, wrócimy razem
na zamek. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl szamanka888.keep.pl
tak wystąpić przecież, mnie się chciało także greckiej tuniki, purpurowego, na zarzucenie przez jedno
ramię, płaszcza, greckich na nogi koturnów, bo inaczej Aspazja mi powie - "idz precz - jesteś brzydki".
Przymierzałem ja sobie tych wszystkich strojów w życzeniach moich, aż na koniec ubrałem się w nie i
podniosłem trochę, by zobaczyć czy mi pięknie będzie - było prześlicznie - widziałem, jak Aspazja
objęła mi szyję w okrągłość cudnych kształtów ręki, przygarnęła do łona swego i patrzyła w oczy, ku jej
oczom wzniesione, i mówiła mi:
- A widzisz, że wróciłeś, Beniaminie - teraz ja ciebie kocham, teraz nie jesteś już nudny, ubogi i
śmieszny - zabiłeś smoka w jaskini wawelskiej, odebrałeś mu klucz od skarbów jego, przeczytałeś
wszystkie książki, jakie były wystawione na Lipskim jarmarku. - O! ja cię bardzo kocham, Beniaminie;
każesz mi zrobić balon z pajęczyny, mój Murzyn zaniesie go na najwyższą z gór Himalaja, tam sobie
razem jak do kocza wsiądziemy, dwa moje małe szatanki dmuchną tylko i polecimy wysoko, wysoko
szukać Cypriana na gwiazdce polarnej - śpiesz się tylko, mój kochany, i wez co cieplejszego, bo
śniegów pełno na wierzchołku skały!
Ja się śpieszyłem, gorąco mi się robiło, gdyż wiedziałem, że lada chwila baba na mnie obejrzyć się
może i znów mnie do łóżka zapakuje, a wtedy co ja pocznę nieszczęśliwy? Wtedy Aspazja się dowie, że
ja smoka nie zabiłem, że ani jednej więcej książki od tego czasu nie przeczytałem, że nie mam tuniki,
płaszcza, koturnów i że leżę pod flanelową kołdrą. Męczyłem się tą bojaznią jak zmorą, która by mi na
żołądku usiadła - co ją zepchnąłem na chwilkę, to znów wracała upornie, zaledwie wstępowałem w
wyłom ściany i opierałem głowę o kolana Aspazji, zaledwie ona cośkolwiek przemówiła do mnie, zaraz
tak wypadało, że powinienem był wstać, chodzić, ruszać się, bo albo mnie wysyłała po Cypriana, albo
prosiła, żebym jej przeczytał moje wiersze, które na samym dnie ogromnego kufra leżały, albo kazała
sobie przynosić wachlarz, ołówki, cyrkle, harmoniki, worki pereł i czcionek drukarskich, pęki rozkwitłej
paproci i pęki rózg liktorskich i smocze zęby ze szczękami. A ja biedny, skoro tylko jednym muskułem
drgnąłem, zaraz się widziałem rozciągniętym na łóżku z tą przy nogach moich babą szkaradną, która
coraz wyżej i głębiej falowała na swojej łódce, coraz grozniej głową swoją trzęsła. Na koniec
przedsięwziąłem pokorą ją wzruszyć - zacząłem do niej mówić głosem tak cichym jak myśl i prosiłem,
zaklinałem, żeby mi wstać pozwoliła, żeby mi nieznacznie podała te ubiory, które dla mnie za murem w
otwartym pokoju wiszą, ale stara wykrzywiła się piekielnie i odpowiedziała mi, dzięki Bogu, że równie
cicho przynajmniej:
- Nie uciekniesz mi stąd, będę cię trzymała, póki ci włosy nie osiwieją i póki wszystkich zębów nie
stracisz, przykryję cię niemiecką pierzyną, włożę ci białą szlafmycę na głowę i do samego końca nosa
przystawię ci dwie ogromne pijawki.
Te pijawki, ta szlafmyca i pierzyna zabijały mnie - a tymczasem nad głową baby słyszałem, jak Aspazja
mówiła:
- Beniaminie, każ osiodłać twojego Sokoła, pojedziemy razem, o! zawsze razem, mój Beniaminie, nasze
konie będą miały rzędy koralowe i złote podkowy - puścimy się z gór karpackich na ukraińskie stepy,
jednym spięciem ostrogi Dniepr przeskoczymy i schwytamy Cypriana, przywieziemy go matce - prędko
wybierajże się, Beniaminie mój!
Na słowa Aspazji i mnie rozpacz ogarnęła, wlepiłem oczy w starą moją strażniczkę i widząc, że nie
uważa na mnie, wstałem, jak mogłem najciszej - myślałem sobie, jeśli się obejrzy i krzyczeć zacznie, to
ją uduszę - ale ona nie obejrzała się! Na ten raz dość jednostajnie zanurzała i wynurzała się wśród
płynącego dokoła światła. Uszczęśliwiony jej spokojnością, kocim krokiem podszedłem ku szafie z
rzeczami, wyciągnąłem płaszcz tylko, okryłem się nim i mając jakieś niepewne wyobrażenie, że choć to
ubiór mniej dostateczny, będzie można jednak po drodze innego dostać, sunąłem się jak cień ku
drzwiom, schwyciłem za klamkę i dalej w nogi. Zdawało mi się, że usłyszałem wkrótce głośne wołanie
za sobą: "Panie Beniaminie! Panie Beniaminie!" - lecz ja wiedziałem, co mnie czeka - pierzyna,
szlafmyca i pijawki u nosa - nie odzywałem się przeto, biegłem ciągle, a noc była czarna jak atrament,
a każdy krok mój cichy jak westchnienie, gdyż biegłem boso. Według mojego zamiaru chciałem wielkie
koło określić i z drugiej strony domu wejść do tego pokoju, w którym Aspazja czekała na mnie; kiedy
mi się zdawało, że już bliski celu byłem, nagle zimno dotkliwe nogi mi podcięło - zachwiałem się i
upadłem, upadłem w wodę. Rzeczywistość niebezpieczeństwa wróciła mię do przytomności, chciałem
wołać o pomoc, ale woda zalała mi usta - zrobiłem machinalnie kilka poruszeń jak do pływania i znów z
sił opadłem, fałdy mego płaszcza uniosły mię tylko, nurt wody pchnął ku brzegowi, a czując pod ręką
jakieś krzaki i zarośla, schwyciłem się ich z całą mocą, która mi została jeszcze.
Co ma być, to się stanie - wierzą Turcy i Ja wierzę: nie uciekniesz przeznaczeniu. Kiedy się po raz drugi
ocknąłem, głowa moja złożona była na łonie kobiety, oczy moje patrzyły jakby jeszcze w chorobliwej
gorączki rojeniach na jej piękną twarz ku mojej twarzy schyloną.
- Biedne dziecię - mówiła, a tak słodko i tkliwie jakby matki głosem - biedne dziecię, co tobie? czy ty
doprawdy ubogi i nieszczęśliwy bardzo?
Na te słowa wróciło mi pojęcie życia z całą boleścią swoją i ze wszystkimi radościami swoimi, okropna
strata i najpiękniejsza nadzieja razem w zbudzone serce uderzyły - wydołać im nie mogłem - łkania
pierś przepełniły, zasłoniłem twarz rękoma i rozpłakałem się rzewnymi łzami jak kobieta.
- Czegóż ty płaczesz, chłopcze? - pytała mię ciągle - czyś słaby, przeziębiony, czy żałujesz, żeś nie
utonął?
- Nie, pani, ja tylko bardzo chory byłem - w gorączce musiałem z domu wybiec; nie wiem, jakim
sposobem tutaj się dostałem, nie wiem, gdzie jestem, nie wiem, skąd przy tobie?
- A czy poznajesz mnie?
- O! poznaję.
- I któż ja jestem?
- Ty jesteś... - zatrzymałem się, bom nie mógł przypomnieć sobie, czy mi powiedziała kiedykolwiek
nazwisko swoje, a strach mi było, żeby niedokładnej odpowiedzi za nowy objaw choroby nie wzięła.
Wreszcie przyszły mi na myśl jej własne słowa, uśmiechnąłem się spoza łez moich i rzekłem: - Ty
jesteś piękną kobietą.
- Dobrą masz pamięć, Beniaminie - odpowiedziała wesoło - pójdz za to do łódki mojej, wrócimy razem
na zamek. [ Pobierz całość w formacie PDF ]