[ Pobierz całość w formacie PDF ]
goś szlachcica z prowincji, który był jej krewnym; on sam, zapominając czasami o tym, co
mówiła pani de Dulfort, wspominał o sobie jako o Piemontczyku, co mogło być prawdą zwa-
żywszy jego znajomość języka włoskiego. Niczym się jeszcze nie zajmował, chociaż był w
wieku, w którym mógł już coś robić, i nie wydawało się nam, aby na cokolwiek był zdecy-
dowany. Skądinąd odznaczał się piękną figurą, był bardzo przystojny, ułożenie miał przy-
zwoite, wyrażał się szlachetnie i widać było, że otrzymał znakomitą edukację. Z tym wszyst-
kim łączył jednak nadmierną żywość i pewnego rodzaju porywczość, które to cechy tempe-
ramentu czasami nas przerażały.
Skoro pan de Saint-Ange znalazł się z nami na wsi, namiętności jego rozogniły się do tego
stopnia wskutek hamulców, które usiłował sobie nałożyć, że nie potrafił już ich przede mną
utaić. Drżałam z przerażenia... ale na tyle jeszcze byłam zdolna nad sobą panować, że okazy-
wałam mu tylko współczucie.
Doprawdy, mój panie mówiłam albo nie potrafisz zdecydować się, w którą stronę
zwrócić swoje zainteresowania, albo masz dużo czasu do stracenia, skoro spędzasz go na
wzdychaniu do kobiety dwa razy od ciebie starszej. Przypuśćmy nawet, że byłabym na tyle
szalona, aby cię wysłuchać; jakież to śmieszne nadzieje ośmielasz się wiązać z moją osobą?
Tylko nadzieję połączenia się z tobą, o pani, najświętszymi więzami małżeństwa; jakże
mało mnie szanujesz, jeśli mogłaś przypuszczać cokolwiek innego!
Drogi panie, nie mam zamiaru robić z siebie publicznego widowiska, przedstawiając
światu kobietę trzydziestoczteroletnią, której zachciało się za męża siedemnastoletniego dzie-
ciaka!
Ach! Okrutna! Czy dostrzegałabyś te nieznaczne dysproporcje, gdyby w głębi twego ser-
ca tliła się choćby jedna tysiączna tego żaru, który spala moje?
To prawda, że co do mnie, to jestem zupełnie spokojna... spokojna od wielu lat i będę
nią, mam nadzieję, tak długo, dopóki spodoba się Bogu zachować mnie przy życiu.
A więc odbierasz mi nawet nadzieję wzruszenia cię choćby w odległej przyszłości?
Więcej nawet, stanowczo zabraniam panu rozmawiać odtąd ze mną o swoich szalonych
pomysłach.
Ach! Piękna Florville! Chciałabyś więc zostać nieszczęściem mojego życia?
%7łyczę panu i szczęścia i spokoju.
Bez pani to niemożliwe!
21
Tak... póki nie stłumisz w sercu niedorzecznych sentymentów, na które nie powinieneś
był nigdy sobie pozwolić; spróbuj je zwalczyć, postaraj się opanować, a spokój twój powróci.
Już nie potrafię.
Bo nie chcesz; musimy się więc rozstać, abyś mógł odzyskać równowagę. Jeśli nie bę-
dzie mnie pan spotykał przynajmniej przez dwa lata, niepokój w tobie zgaśnie, zapomnisz o
mnie i znowu będziesz szczęśliwy.
Nigdy! Nie masz dla mnie szczęścia, jeno u twoich stóp...
W tym momencie przyłączyła się do nas reszta towarzystwa i trzeba było przerwać roz-
mowę.
W trzy dni pózniej Saint-Ange znalazł okazję spotkania mnie na osobności i chciał wzno-
wić niedawną dyskusję. Tym razem nakazałam mu milczenie tak surowo, że łzy pociekły ob-
ficie z jego oczu. Pożegnał mnie szorstko oświadczając, że wtrącam go w rozpacz i że rychło
odbierze sobie życie, jeśli nadal będę go traktowała w ten sam sposób. Potem zawrócił i pod-
biegł do mnie jak szalony.
Pani! zawołał nie znasz jeszcze duszy, którą znieważasz! Tak, nie znasz mnie jeszcze...
Wiedz, że zdolny jestem do najgorszego... do takich czynów, których nawet nie potrafisz so-
bie wyobrazić! Tak, po tysiąckroć posunę się raczej do ostateczności, a nie wyrzeknę się
szczęścia, które w tobie widzę.
I odszedł pogrążony w przejmującej rozpaczy. Nigdy nie odczułam większej niż wtedy
pokusy, aby powiedzieć o wszystkim pani de Lerince, ale powstrzymał mnie, powtarzam pa-
nu, lęk przed zaszkodzeniem temu młodemu człowiekowi; więc milczałam. Saint-Ange przez
osiem dni starannie mnie unikał, zaledwie się odzywał, odsuwał się ode mnie przy stole, w
salonie, na spacerach, po to niewątpliwie, aby sprawdzić, czy taka zmiana zachowania zrobi
na mnie jakieś wrażenie. Gdybym podzielała jego uczucia, sposoby te na pewno okazałyby
się skuteczne, ale byłam od nich tak daleka, że zachowałam minę, jakbym ledwo dostrzegała
jego manewry.
W końcu przyłapał mnie w głębi ogrodu.
Pani powiedział, okazując gwałtowne wzburzenie zdołałem wreszcie się uspokoić,
rady twoje sprawiły pożądany skutek... widzisz, jak jestem spokojny... chciałem zobaczyć się
z panią na osobności, aby ostatecznie się pożegnać... tak, mam zamiar uciec przed tobą na
zawsze... chcę uciec, nie zobaczysz już więcej człowieka, którego darzysz taką nienawiścią!
O tak, nie zobaczysz mnie więcej!
Zamysł pański sprawia mi wielką przyjemność; cieszę się, że odzyskałeś rozsądek. Ale
dodałam z uśmiechem to nawrócenie nie wydaje mi się jakoś szczere.
W jaki więc sposób mogę przekonać panią o swojej obojętności?
Zachowaniem zgoła odmiennym niż dotychczas.
Kiedy już mnie tutaj nie będzie... kiedy nie będę już sprawiał pani przykrości swoim wi-
dokiem, może uwierzysz jednak w zmianę, którą takim wysiłkiem starałaś się we mnie wy-
wołać?
To prawda, że dopiero taki krok zdoła mnie przekonać; nie przestaję doradzać go panu
od dawna.
Ach! Wydaję się więc pani aż tak odrażającym?
Jest pan bardzo miłym chłopcem, który wszelako powinien zająć się odpowiednimi dla
siebie dziewczętami i zostawić w spokoju kobietę, która nie jest w stanie pana wysłuchać.
Wysłuchasz mnie jednak! zawołał z gniewem. Tak, okrutna, wysłuchasz, choćbyś nie
chciała, wszystkich płomiennych uczuć zrodzonych w mej duszy, wysłuchasz przysięgi, że
nie ma takiego czynu, na który bym się nie odważył, aby cię pozyskać... albo zmusić! Chyba
nie wierzy pani mówił porywczo w mój rzekomy wyjazd? Udałem ten zamiar, aby cię [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl szamanka888.keep.pl
goś szlachcica z prowincji, który był jej krewnym; on sam, zapominając czasami o tym, co
mówiła pani de Dulfort, wspominał o sobie jako o Piemontczyku, co mogło być prawdą zwa-
żywszy jego znajomość języka włoskiego. Niczym się jeszcze nie zajmował, chociaż był w
wieku, w którym mógł już coś robić, i nie wydawało się nam, aby na cokolwiek był zdecy-
dowany. Skądinąd odznaczał się piękną figurą, był bardzo przystojny, ułożenie miał przy-
zwoite, wyrażał się szlachetnie i widać było, że otrzymał znakomitą edukację. Z tym wszyst-
kim łączył jednak nadmierną żywość i pewnego rodzaju porywczość, które to cechy tempe-
ramentu czasami nas przerażały.
Skoro pan de Saint-Ange znalazł się z nami na wsi, namiętności jego rozogniły się do tego
stopnia wskutek hamulców, które usiłował sobie nałożyć, że nie potrafił już ich przede mną
utaić. Drżałam z przerażenia... ale na tyle jeszcze byłam zdolna nad sobą panować, że okazy-
wałam mu tylko współczucie.
Doprawdy, mój panie mówiłam albo nie potrafisz zdecydować się, w którą stronę
zwrócić swoje zainteresowania, albo masz dużo czasu do stracenia, skoro spędzasz go na
wzdychaniu do kobiety dwa razy od ciebie starszej. Przypuśćmy nawet, że byłabym na tyle
szalona, aby cię wysłuchać; jakież to śmieszne nadzieje ośmielasz się wiązać z moją osobą?
Tylko nadzieję połączenia się z tobą, o pani, najświętszymi więzami małżeństwa; jakże
mało mnie szanujesz, jeśli mogłaś przypuszczać cokolwiek innego!
Drogi panie, nie mam zamiaru robić z siebie publicznego widowiska, przedstawiając
światu kobietę trzydziestoczteroletnią, której zachciało się za męża siedemnastoletniego dzie-
ciaka!
Ach! Okrutna! Czy dostrzegałabyś te nieznaczne dysproporcje, gdyby w głębi twego ser-
ca tliła się choćby jedna tysiączna tego żaru, który spala moje?
To prawda, że co do mnie, to jestem zupełnie spokojna... spokojna od wielu lat i będę
nią, mam nadzieję, tak długo, dopóki spodoba się Bogu zachować mnie przy życiu.
A więc odbierasz mi nawet nadzieję wzruszenia cię choćby w odległej przyszłości?
Więcej nawet, stanowczo zabraniam panu rozmawiać odtąd ze mną o swoich szalonych
pomysłach.
Ach! Piękna Florville! Chciałabyś więc zostać nieszczęściem mojego życia?
%7łyczę panu i szczęścia i spokoju.
Bez pani to niemożliwe!
21
Tak... póki nie stłumisz w sercu niedorzecznych sentymentów, na które nie powinieneś
był nigdy sobie pozwolić; spróbuj je zwalczyć, postaraj się opanować, a spokój twój powróci.
Już nie potrafię.
Bo nie chcesz; musimy się więc rozstać, abyś mógł odzyskać równowagę. Jeśli nie bę-
dzie mnie pan spotykał przynajmniej przez dwa lata, niepokój w tobie zgaśnie, zapomnisz o
mnie i znowu będziesz szczęśliwy.
Nigdy! Nie masz dla mnie szczęścia, jeno u twoich stóp...
W tym momencie przyłączyła się do nas reszta towarzystwa i trzeba było przerwać roz-
mowę.
W trzy dni pózniej Saint-Ange znalazł okazję spotkania mnie na osobności i chciał wzno-
wić niedawną dyskusję. Tym razem nakazałam mu milczenie tak surowo, że łzy pociekły ob-
ficie z jego oczu. Pożegnał mnie szorstko oświadczając, że wtrącam go w rozpacz i że rychło
odbierze sobie życie, jeśli nadal będę go traktowała w ten sam sposób. Potem zawrócił i pod-
biegł do mnie jak szalony.
Pani! zawołał nie znasz jeszcze duszy, którą znieważasz! Tak, nie znasz mnie jeszcze...
Wiedz, że zdolny jestem do najgorszego... do takich czynów, których nawet nie potrafisz so-
bie wyobrazić! Tak, po tysiąckroć posunę się raczej do ostateczności, a nie wyrzeknę się
szczęścia, które w tobie widzę.
I odszedł pogrążony w przejmującej rozpaczy. Nigdy nie odczułam większej niż wtedy
pokusy, aby powiedzieć o wszystkim pani de Lerince, ale powstrzymał mnie, powtarzam pa-
nu, lęk przed zaszkodzeniem temu młodemu człowiekowi; więc milczałam. Saint-Ange przez
osiem dni starannie mnie unikał, zaledwie się odzywał, odsuwał się ode mnie przy stole, w
salonie, na spacerach, po to niewątpliwie, aby sprawdzić, czy taka zmiana zachowania zrobi
na mnie jakieś wrażenie. Gdybym podzielała jego uczucia, sposoby te na pewno okazałyby
się skuteczne, ale byłam od nich tak daleka, że zachowałam minę, jakbym ledwo dostrzegała
jego manewry.
W końcu przyłapał mnie w głębi ogrodu.
Pani powiedział, okazując gwałtowne wzburzenie zdołałem wreszcie się uspokoić,
rady twoje sprawiły pożądany skutek... widzisz, jak jestem spokojny... chciałem zobaczyć się
z panią na osobności, aby ostatecznie się pożegnać... tak, mam zamiar uciec przed tobą na
zawsze... chcę uciec, nie zobaczysz już więcej człowieka, którego darzysz taką nienawiścią!
O tak, nie zobaczysz mnie więcej!
Zamysł pański sprawia mi wielką przyjemność; cieszę się, że odzyskałeś rozsądek. Ale
dodałam z uśmiechem to nawrócenie nie wydaje mi się jakoś szczere.
W jaki więc sposób mogę przekonać panią o swojej obojętności?
Zachowaniem zgoła odmiennym niż dotychczas.
Kiedy już mnie tutaj nie będzie... kiedy nie będę już sprawiał pani przykrości swoim wi-
dokiem, może uwierzysz jednak w zmianę, którą takim wysiłkiem starałaś się we mnie wy-
wołać?
To prawda, że dopiero taki krok zdoła mnie przekonać; nie przestaję doradzać go panu
od dawna.
Ach! Wydaję się więc pani aż tak odrażającym?
Jest pan bardzo miłym chłopcem, który wszelako powinien zająć się odpowiednimi dla
siebie dziewczętami i zostawić w spokoju kobietę, która nie jest w stanie pana wysłuchać.
Wysłuchasz mnie jednak! zawołał z gniewem. Tak, okrutna, wysłuchasz, choćbyś nie
chciała, wszystkich płomiennych uczuć zrodzonych w mej duszy, wysłuchasz przysięgi, że
nie ma takiego czynu, na który bym się nie odważył, aby cię pozyskać... albo zmusić! Chyba
nie wierzy pani mówił porywczo w mój rzekomy wyjazd? Udałem ten zamiar, aby cię [ Pobierz całość w formacie PDF ]