[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Z trudem przełknęła ślinę.
- O, tak. Babs ma wspaniałą figurę.
Długo ociągał się, nim wyznał miękko:
- Nie myślałem o Babs.
Kiedy zajeżdżali przed dom, Kyla była pewna, że ze
wszystkich okien śledzą ich ciekawskie spojrzenia. Miała
ochotę wyskoczyć z auta i rzucić się do ucieczki. Jak na
dżentelmena przystało, Trevor okrążył samochód i otwo
rzył przed nią drzwiczki, oferując pomocną dłoń. Udała, że
tego gestu nie zauważa. Za nic nie chciała go dotknąć.
Unikała wstydliwie spojrzenia Trevora od chwili, gdy
ujawnił swoje nieprzystojne zainteresowania kąpielami
słonecznymi.
- Dziękuję, Trevor. Miło spędziłam czas.
Wypadło to ckliwie i cukierkowo. Teraz na pewno so
bie pójdzie, pomyślała.
- Ja też. - Przestępował z nogi na nogę, jak gdyby
nowe buty nagle zaczęły go uwierać. - Do widzenia, Kyla.
- Do widzenia.
Odwracając się, omal nie zderzyła się z matką.
- Och, pan Rule! - wyrzuciła z siebie podniecona
Meg. - Jak miło pana znowu widzieć.
Jej zaskocznie było równie fałszywe, jak trzydolarowy
banknot. Trevor wiedział o tym, a Kyla wiedziała, że on
wie, i najchętniej zapadłaby się pod ziemię.
- Jak siÄ™ pani miewa, pani Powers?
- Przygotowałam kilka kanapek i lemoniadę. Mieli
śmy właśnie siadać do kolacji w ogrodzie z tyłu domu.
Może się pan do nas przyłączy, panie Rule?
Kuszony tą nęcącą propozycją Trevor zerknął na Kylę.
Zmusiła się do uśmiechu. To było widoczne. Lepiej sobie
dać spokój, pomyślał. Dosyć jak na jeden dzień. Gdyby nie
ta kretyńska wzmianka o solarium... Trudno, cholera, sta
Å‚o siÄ™.
- To brzmi wspaniale, ale, niestety, czeka mnie jeszcze
fura roboty. - Nienawidził się za te słowa.
- Jaka szkoda. - Pełen oczekiwania uśmiech Meg
przygasł. - No cóż, może następnym razem.
- Z przyjemnością. - Obdarzył obie panie pożegnal
nym uśmiechem.
Kiedy tylko auto zniknęło za zakrętem, z domu wysko
czyli Babs i ojciec.
- Jak było? - dopytywała się Babs.
- Zobaczycie siÄ™ jeszcze?
- Obiecał, że zadzwoni?
- Na miłość boską! - wykrzyknęła Kyla zniecierpli
wiona. - Dorośnijcie wreszcie i dajcie mi święty spokój!
- Biegiem pokonała hol.
Na kogo tak się wściekła? Na Trevora? Na rodziców,
którzy jej dobrze życzyli? Na Babs? Czy na siebie samą?
Czuła się odrobinę zawiedziona, że Trevor odrzucił za
proszenie mamy.
- Nie, Aaron, nie dotykaj kwiatów - powtarzała Kyla
już chyba po raz setny.
Znajdowali się w pokoiku na tyłach kwiaciarni. Meg,
która zazwyczaj opiekowała się małym w godzinach pracy
córki, musiała iść do dentysty, a Clif miał coś do załatwie
nia. Kyla zabrała więc synka ze sobą. Usiłowała uporać się
z miesięcznym bilansem. W kwiaciarni od początku obo
wiązywał ścisły podział zajęć: Babs nie miała głowy do
arytmetyki i wolała obsługiwać klientów, Kyla zajmowała
się więc zamówieniami, rachunkami i księgowością.
Zajęta zakładaniem nowej taśmy do maszyny liczącej
nie zwróciła uwagi na delikatny brzęk dzwonka przy
drzwiach wejściowych.
- Kyla!
- Co tam? - odparła zdawkowo, skupiona na podlicza
niu długiego rzędu cyfr.
- Masz klienta.
- Jakiego kii... - Podniosła głowę i urwała na widok
Trevora Rule'a, który w tym momencie wynurzył się zza
wahadłowych drzwi, oddzielających część sklepową od
zaplecza.
-Hej .
Przy nim stała Babs radośnie uśmiechnięta.
- Sądziłam, że tego klienta będziesz wolała obsłużyć
osobiście.
Kyla spiorunowała ją wzrokiem, przypominając sobie
przebieg rodzinnej kolacji w sobotnie popołudnie.
- Nic nam nie opowiesz? - drążyła Babs z ustami peł
nymi pieczonej fasoli, specjalności Meg.
- Nie ma o czym opowiadać. Czy możecie przestać mi
się tak badawczo przyglądać? Sądzicie, że nos mi zacznie
rosnąć, jak w bajce o Pinokio?
- Mogłabyś skłamać przez czyste niedopatrzenie. Nie
sądzisz chyba, że to uczciwie trzymać nas w kompletnej
niewiedzy!
Kyla odłożyła widelec, policzyła do dziesięciu i posta
nowiła położyć temu kres.
- Dobrze więc. Wywiózł mnie do lasu, zdarł ze mnie
ubranie i tarzaliśmy się z dziką pasją na tylnym siedzeniu.
Ogarnęło nas zwierzęce, wyuzdane, rozpasane pożądanie.
- To nie jest zabawne - stwierdziła Meg sztywno. - Od
dawna powtarzamy ci, że jesteś za młoda i za ładna, żeby
stronić od ludzi. Zachęcaliśmy cię wielokrotnie, żebyś za
częła się z kimś spotykać. Pan Rule jest pierwszym męż
czyzną, którego nie odrzuciłaś. Martwimy się o ciebie, nic
więcej.
- No i o to właśnie chodzi, mamo. Przestańcie się
o mnie zamartwiać. Miałam męża, nazywał się Richard
Stroud. Zostanie moim mężem aż do mojej śmierci. Za
wsze będę kochała tylko Richarda, i dlatego nie mam za
miaru szukać jakichkolwiek romansów.
- Miłość, miłość, miłość! - wybuchnęła zirytowana
Babs. - Co to, musisz od razu się zakochiwać, nie możesz
po prostu wyjść gdzieś, zabawić się? Nie możesz mieć
trochę frajdy z facetem, bez wielkiej miłości?
- Może ty tak, ale ja nie. I dobrze wiesz, moja droga,
że mężczyzna nie idzie zabawić się z kobietą, ot tak, dla
czystej przyjemności, tylko oczekuje, że ona natychmiast
wskoczy mu do łóżka. Przepraszam was - dodała, widząc
pobladłe twarze rodziców - ale tak to się w naszych cza
sach odbywa. Nie chcę słyszeć ani słowa więcej na temat
pana Rule'a czy jakiegokolwiek innego mężczyzny. Czy
to jasne?
Uszanowali jej wolę i zmienili temat, choć pewna była,
że Trevor Rule nie odszedł w zapomnienie. Przez cały
poniedziałek rodzice na wyścigi biegali na każdy dzwonek
telefonu, a Babs robiła to samo w pracy. Kyla z ulgą od
krywała, że żaden z rozmówców nie był tym, którego
spodziewali się usłyszeć.
Z ulgą, ale i z niejakim rozczarowaniem. Mógłby cho
ciaż raz spróbować i dać jej satysfakcję z kategorycznej
odmowy.
Po tym wszystkim jego widok w progu zamienił jej
mózg w rozmiękłą papkę. Ponura, bezsilna, głucha złość
wzbierała w niej jak lawina.
- Jak siÄ™ masz, Trevor.
Któraś z agencji powinna go wynająć jako modela do [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl szamanka888.keep.pl
Z trudem przełknęła ślinę.
- O, tak. Babs ma wspaniałą figurę.
Długo ociągał się, nim wyznał miękko:
- Nie myślałem o Babs.
Kiedy zajeżdżali przed dom, Kyla była pewna, że ze
wszystkich okien śledzą ich ciekawskie spojrzenia. Miała
ochotę wyskoczyć z auta i rzucić się do ucieczki. Jak na
dżentelmena przystało, Trevor okrążył samochód i otwo
rzył przed nią drzwiczki, oferując pomocną dłoń. Udała, że
tego gestu nie zauważa. Za nic nie chciała go dotknąć.
Unikała wstydliwie spojrzenia Trevora od chwili, gdy
ujawnił swoje nieprzystojne zainteresowania kąpielami
słonecznymi.
- Dziękuję, Trevor. Miło spędziłam czas.
Wypadło to ckliwie i cukierkowo. Teraz na pewno so
bie pójdzie, pomyślała.
- Ja też. - Przestępował z nogi na nogę, jak gdyby
nowe buty nagle zaczęły go uwierać. - Do widzenia, Kyla.
- Do widzenia.
Odwracając się, omal nie zderzyła się z matką.
- Och, pan Rule! - wyrzuciła z siebie podniecona
Meg. - Jak miło pana znowu widzieć.
Jej zaskocznie było równie fałszywe, jak trzydolarowy
banknot. Trevor wiedział o tym, a Kyla wiedziała, że on
wie, i najchętniej zapadłaby się pod ziemię.
- Jak siÄ™ pani miewa, pani Powers?
- Przygotowałam kilka kanapek i lemoniadę. Mieli
śmy właśnie siadać do kolacji w ogrodzie z tyłu domu.
Może się pan do nas przyłączy, panie Rule?
Kuszony tą nęcącą propozycją Trevor zerknął na Kylę.
Zmusiła się do uśmiechu. To było widoczne. Lepiej sobie
dać spokój, pomyślał. Dosyć jak na jeden dzień. Gdyby nie
ta kretyńska wzmianka o solarium... Trudno, cholera, sta
Å‚o siÄ™.
- To brzmi wspaniale, ale, niestety, czeka mnie jeszcze
fura roboty. - Nienawidził się za te słowa.
- Jaka szkoda. - Pełen oczekiwania uśmiech Meg
przygasł. - No cóż, może następnym razem.
- Z przyjemnością. - Obdarzył obie panie pożegnal
nym uśmiechem.
Kiedy tylko auto zniknęło za zakrętem, z domu wysko
czyli Babs i ojciec.
- Jak było? - dopytywała się Babs.
- Zobaczycie siÄ™ jeszcze?
- Obiecał, że zadzwoni?
- Na miłość boską! - wykrzyknęła Kyla zniecierpli
wiona. - Dorośnijcie wreszcie i dajcie mi święty spokój!
- Biegiem pokonała hol.
Na kogo tak się wściekła? Na Trevora? Na rodziców,
którzy jej dobrze życzyli? Na Babs? Czy na siebie samą?
Czuła się odrobinę zawiedziona, że Trevor odrzucił za
proszenie mamy.
- Nie, Aaron, nie dotykaj kwiatów - powtarzała Kyla
już chyba po raz setny.
Znajdowali się w pokoiku na tyłach kwiaciarni. Meg,
która zazwyczaj opiekowała się małym w godzinach pracy
córki, musiała iść do dentysty, a Clif miał coś do załatwie
nia. Kyla zabrała więc synka ze sobą. Usiłowała uporać się
z miesięcznym bilansem. W kwiaciarni od początku obo
wiązywał ścisły podział zajęć: Babs nie miała głowy do
arytmetyki i wolała obsługiwać klientów, Kyla zajmowała
się więc zamówieniami, rachunkami i księgowością.
Zajęta zakładaniem nowej taśmy do maszyny liczącej
nie zwróciła uwagi na delikatny brzęk dzwonka przy
drzwiach wejściowych.
- Kyla!
- Co tam? - odparła zdawkowo, skupiona na podlicza
niu długiego rzędu cyfr.
- Masz klienta.
- Jakiego kii... - Podniosła głowę i urwała na widok
Trevora Rule'a, który w tym momencie wynurzył się zza
wahadłowych drzwi, oddzielających część sklepową od
zaplecza.
-Hej .
Przy nim stała Babs radośnie uśmiechnięta.
- Sądziłam, że tego klienta będziesz wolała obsłużyć
osobiście.
Kyla spiorunowała ją wzrokiem, przypominając sobie
przebieg rodzinnej kolacji w sobotnie popołudnie.
- Nic nam nie opowiesz? - drążyła Babs z ustami peł
nymi pieczonej fasoli, specjalności Meg.
- Nie ma o czym opowiadać. Czy możecie przestać mi
się tak badawczo przyglądać? Sądzicie, że nos mi zacznie
rosnąć, jak w bajce o Pinokio?
- Mogłabyś skłamać przez czyste niedopatrzenie. Nie
sądzisz chyba, że to uczciwie trzymać nas w kompletnej
niewiedzy!
Kyla odłożyła widelec, policzyła do dziesięciu i posta
nowiła położyć temu kres.
- Dobrze więc. Wywiózł mnie do lasu, zdarł ze mnie
ubranie i tarzaliśmy się z dziką pasją na tylnym siedzeniu.
Ogarnęło nas zwierzęce, wyuzdane, rozpasane pożądanie.
- To nie jest zabawne - stwierdziła Meg sztywno. - Od
dawna powtarzamy ci, że jesteś za młoda i za ładna, żeby
stronić od ludzi. Zachęcaliśmy cię wielokrotnie, żebyś za
częła się z kimś spotykać. Pan Rule jest pierwszym męż
czyzną, którego nie odrzuciłaś. Martwimy się o ciebie, nic
więcej.
- No i o to właśnie chodzi, mamo. Przestańcie się
o mnie zamartwiać. Miałam męża, nazywał się Richard
Stroud. Zostanie moim mężem aż do mojej śmierci. Za
wsze będę kochała tylko Richarda, i dlatego nie mam za
miaru szukać jakichkolwiek romansów.
- Miłość, miłość, miłość! - wybuchnęła zirytowana
Babs. - Co to, musisz od razu się zakochiwać, nie możesz
po prostu wyjść gdzieś, zabawić się? Nie możesz mieć
trochę frajdy z facetem, bez wielkiej miłości?
- Może ty tak, ale ja nie. I dobrze wiesz, moja droga,
że mężczyzna nie idzie zabawić się z kobietą, ot tak, dla
czystej przyjemności, tylko oczekuje, że ona natychmiast
wskoczy mu do łóżka. Przepraszam was - dodała, widząc
pobladłe twarze rodziców - ale tak to się w naszych cza
sach odbywa. Nie chcę słyszeć ani słowa więcej na temat
pana Rule'a czy jakiegokolwiek innego mężczyzny. Czy
to jasne?
Uszanowali jej wolę i zmienili temat, choć pewna była,
że Trevor Rule nie odszedł w zapomnienie. Przez cały
poniedziałek rodzice na wyścigi biegali na każdy dzwonek
telefonu, a Babs robiła to samo w pracy. Kyla z ulgą od
krywała, że żaden z rozmówców nie był tym, którego
spodziewali się usłyszeć.
Z ulgą, ale i z niejakim rozczarowaniem. Mógłby cho
ciaż raz spróbować i dać jej satysfakcję z kategorycznej
odmowy.
Po tym wszystkim jego widok w progu zamienił jej
mózg w rozmiękłą papkę. Ponura, bezsilna, głucha złość
wzbierała w niej jak lawina.
- Jak siÄ™ masz, Trevor.
Któraś z agencji powinna go wynająć jako modela do [ Pobierz całość w formacie PDF ]