[ Pobierz całość w formacie PDF ]
jechali poprzedniego dnia. Woznica także robił wrażenie, że mu pilno dojechać do miejsca
przeznaczenia. Poganiał konie, pozwalał pasażerom tylko na krótkie postoje w zajazdach, a potem
nakazywał wsiadać i jechał dalej.
Gdy kobieta z krzyczącym dzieckiem wysiadła w Market Harborough, powitano to z wielką ulgą. Jej
miejsce zajął starszy człowiek o zaczerwienionej twarzy; wyglądało na to, że wzmocnił" się trochę
przed trudami podróży. Po paru jowialnych uwagach, skierowanych do całego grona podróżnych,
przykrył twarz kolorową chustką i zasnął, chrapiąc głośniej niż poprzedniego dnia kancelista, który
wciąż siedział naprzeciwko Andriny.
Bez żadnych przygód, bez przymusowych postojów, przybyli o piątej po południu do zajazdu Pod
Dwugłowym Aabędziem" i wjechali na dziedziniec przy ulicy Lud Lane przecinającej Gresham Street.
Dziedziniec był o. wiele większy, niż można się było spodziewać i kipiał ruchem. Gdy wyraziła na
głos swój podziw, tęgi pan siedzący w rogu dyliżansu odezwał się:
- Tak, tak; William Chapter wie, jak chodzić koło swoich interesów. Gdy go ostatnio o to pytałem,
miał tysiąc trzysta koni i sześćdziesiąt pojazdów w ciągłym ruchu. .
Z przyjeżdżających dyliżansów wysiadali zmarznięci podróżni o załzawionych oczach, prostowali się
i szli do wnętrza napić się kawy.
Odjeżdżający kończyli w pośpiechu swoje pasztety z gołąbków, gotowaną wołowinę lub szynkę i
dopijali brandy, zanim zajęli miejsca w oczekujących pojazdach.
Pamiętając, co mówiła Cheryl, że powinna się dobrze prezentować, Andrina weszła do zajazdu i
zapytała, czy mogłaby wynająć pokój, aby się przebrać.
To będzie kosztować dwa szylingi odparł lakonicznie portier.
Dwa szylingi! wykrzyknęła Andrina. Ależ ja go nie będę używać dłużej niż dziesięć minut.
Owa szylingi to nasza cena rzekł portier tonem, który oznaczał rób, jak uważasz". Andrina
doszła więc do wniosku, że nie ma sensu się targować.
Doskonale rzekła, wyjmując pieniądze, a on kazał chłopcu zaprowadzić, ją do małego, skromnie
umeblowanego pokoiku na tyłach zajazdu.
Tu zdjęła swą suknię podróżną i umywszy się włożyła jedrtą z elegantszych kreacji, w której, zgodnie
z radą dziewcząt, miała zaprezentować się księciu. Była wcale modna, bo Andrina zwęziła dość
szeroką spódnicę, podniosła talię i ozdobiła dekolt falbanką z prawdziwej koronki, którą znalazła w
szufladzie matki. Materiał miał spokojny odcień różu, w którym jej było do twarzy i, jak sądziła,
ożywiał jej blade policzki. Kapelusz, który nosiła w czasie podróży, również należał do matki, ale
bardzo zyskał na wyglądzie, gdy Sharon, bardzo uzdolniona manualnie, obszyła" go wstążkami. ^
Skończywszy się ubierać, Andrina spojrzała na siebie w lustrze i zdecydowała, że wygląda co
najmniej na damę oraz że bez konkurencji Cheryl i Sharon była równie ładna, jeśli nie ładniejsza od
większości kobiet, które można spotkać na ulicach Londynu. W każdym razie taką miała nadzieję,
choć po dotarciu do ruchliwej metropolii trochę się bała, że to, co wydawało się piękne w Cheshire,
zblednie w dużym stopniu, w porównaniu z wielkim światem Londynu. Pocieszała się jednak, że fakt
pozostaje faktem: Cheryl i Sharon są bez wątpienia piękne, a ona sama zdecydowanie ładna. Byłaby
głupia, gdyby twierdziła inaczej.
Muszę sama niezachwianie w to wierzyć, jeśli mam przekonać księcia.
Kazała przywołać dorożkę dla siebie i poleciła woznicy zawiezć się do Broxbourne House.
Na Curzon Street, panienko? zapytał.
Właśnie tam odpowiedziała Andrina, mając nadzieję, że się nie myli.
A więc Sharon miała rację, pomyślała, gdy ruszyli. Wielkie domy w Londynie nazwano od nazwisk
właścicieli i naturalnie dorożkarze wiedzieli, gdzie się mieszczą.
Jadąc ulicami Londynu, czuła, jak przenikało ją uczucie zimna, tym dotkliwsze, im bliżej byli
eleganckiej części miasta. Mijali niezliczone pałace o imponującej architekturze, liczne skwery, które
miały w części centralnej całe ogrody krzewów, pokrytych pierwszymi wiosennymi kwiatami. Kwitły
tam bzy, złotokap i syringa, już pięknie rozwinięte, wspanialsze niż te same krzewy w ich domowym
ogrodzie.
Andrina siedziała wychylona do przodu, obserwując tłumy na ulicach, przyglądając się powozom i ich
wspaniałym zaprzęgom, odnosząc wrażenie, że przed jej oczami rozwija się jakaś nowa, "niezwykle
Ciekawa panorama.
Londyn jest naprawdę fascynujący" powiedziała do siebie.
Za oknem powozu widoki zmieniały się nieustannie. To mignęła jej katarynka, na której siedziała
małpka ubrana w czerwony fraczek, to nieoczekiwane tutaj stadko owiec, ściągające na siebie
przekleństwa wozniców, którzy na furach wiezli stosy beczek. Widziała kobiety z koszykami [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl szamanka888.keep.pl
jechali poprzedniego dnia. Woznica także robił wrażenie, że mu pilno dojechać do miejsca
przeznaczenia. Poganiał konie, pozwalał pasażerom tylko na krótkie postoje w zajazdach, a potem
nakazywał wsiadać i jechał dalej.
Gdy kobieta z krzyczącym dzieckiem wysiadła w Market Harborough, powitano to z wielką ulgą. Jej
miejsce zajął starszy człowiek o zaczerwienionej twarzy; wyglądało na to, że wzmocnił" się trochę
przed trudami podróży. Po paru jowialnych uwagach, skierowanych do całego grona podróżnych,
przykrył twarz kolorową chustką i zasnął, chrapiąc głośniej niż poprzedniego dnia kancelista, który
wciąż siedział naprzeciwko Andriny.
Bez żadnych przygód, bez przymusowych postojów, przybyli o piątej po południu do zajazdu Pod
Dwugłowym Aabędziem" i wjechali na dziedziniec przy ulicy Lud Lane przecinającej Gresham Street.
Dziedziniec był o. wiele większy, niż można się było spodziewać i kipiał ruchem. Gdy wyraziła na
głos swój podziw, tęgi pan siedzący w rogu dyliżansu odezwał się:
- Tak, tak; William Chapter wie, jak chodzić koło swoich interesów. Gdy go ostatnio o to pytałem,
miał tysiąc trzysta koni i sześćdziesiąt pojazdów w ciągłym ruchu. .
Z przyjeżdżających dyliżansów wysiadali zmarznięci podróżni o załzawionych oczach, prostowali się
i szli do wnętrza napić się kawy.
Odjeżdżający kończyli w pośpiechu swoje pasztety z gołąbków, gotowaną wołowinę lub szynkę i
dopijali brandy, zanim zajęli miejsca w oczekujących pojazdach.
Pamiętając, co mówiła Cheryl, że powinna się dobrze prezentować, Andrina weszła do zajazdu i
zapytała, czy mogłaby wynająć pokój, aby się przebrać.
To będzie kosztować dwa szylingi odparł lakonicznie portier.
Dwa szylingi! wykrzyknęła Andrina. Ależ ja go nie będę używać dłużej niż dziesięć minut.
Owa szylingi to nasza cena rzekł portier tonem, który oznaczał rób, jak uważasz". Andrina
doszła więc do wniosku, że nie ma sensu się targować.
Doskonale rzekła, wyjmując pieniądze, a on kazał chłopcu zaprowadzić, ją do małego, skromnie
umeblowanego pokoiku na tyłach zajazdu.
Tu zdjęła swą suknię podróżną i umywszy się włożyła jedrtą z elegantszych kreacji, w której, zgodnie
z radą dziewcząt, miała zaprezentować się księciu. Była wcale modna, bo Andrina zwęziła dość
szeroką spódnicę, podniosła talię i ozdobiła dekolt falbanką z prawdziwej koronki, którą znalazła w
szufladzie matki. Materiał miał spokojny odcień różu, w którym jej było do twarzy i, jak sądziła,
ożywiał jej blade policzki. Kapelusz, który nosiła w czasie podróży, również należał do matki, ale
bardzo zyskał na wyglądzie, gdy Sharon, bardzo uzdolniona manualnie, obszyła" go wstążkami. ^
Skończywszy się ubierać, Andrina spojrzała na siebie w lustrze i zdecydowała, że wygląda co
najmniej na damę oraz że bez konkurencji Cheryl i Sharon była równie ładna, jeśli nie ładniejsza od
większości kobiet, które można spotkać na ulicach Londynu. W każdym razie taką miała nadzieję,
choć po dotarciu do ruchliwej metropolii trochę się bała, że to, co wydawało się piękne w Cheshire,
zblednie w dużym stopniu, w porównaniu z wielkim światem Londynu. Pocieszała się jednak, że fakt
pozostaje faktem: Cheryl i Sharon są bez wątpienia piękne, a ona sama zdecydowanie ładna. Byłaby
głupia, gdyby twierdziła inaczej.
Muszę sama niezachwianie w to wierzyć, jeśli mam przekonać księcia.
Kazała przywołać dorożkę dla siebie i poleciła woznicy zawiezć się do Broxbourne House.
Na Curzon Street, panienko? zapytał.
Właśnie tam odpowiedziała Andrina, mając nadzieję, że się nie myli.
A więc Sharon miała rację, pomyślała, gdy ruszyli. Wielkie domy w Londynie nazwano od nazwisk
właścicieli i naturalnie dorożkarze wiedzieli, gdzie się mieszczą.
Jadąc ulicami Londynu, czuła, jak przenikało ją uczucie zimna, tym dotkliwsze, im bliżej byli
eleganckiej części miasta. Mijali niezliczone pałace o imponującej architekturze, liczne skwery, które
miały w części centralnej całe ogrody krzewów, pokrytych pierwszymi wiosennymi kwiatami. Kwitły
tam bzy, złotokap i syringa, już pięknie rozwinięte, wspanialsze niż te same krzewy w ich domowym
ogrodzie.
Andrina siedziała wychylona do przodu, obserwując tłumy na ulicach, przyglądając się powozom i ich
wspaniałym zaprzęgom, odnosząc wrażenie, że przed jej oczami rozwija się jakaś nowa, "niezwykle
Ciekawa panorama.
Londyn jest naprawdę fascynujący" powiedziała do siebie.
Za oknem powozu widoki zmieniały się nieustannie. To mignęła jej katarynka, na której siedziała
małpka ubrana w czerwony fraczek, to nieoczekiwane tutaj stadko owiec, ściągające na siebie
przekleństwa wozniców, którzy na furach wiezli stosy beczek. Widziała kobiety z koszykami [ Pobierz całość w formacie PDF ]