[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zmęczenia nadmiarem wrażeń. Obudziłem się nagle, jeszcze w mroku i względnym cieple,
słysząc dziwny, ledwie odróżnialny dzwięk przypominający szelest liści na betonowej
posadzce... Ulotność odgłosu przebudziła mnie skuteczniej niż głośne fanfary. Ale liście?
Jakie liście, skąd liście?
Wczorajszy dzień jeszcze dawał znać o sobie, toteż dopiero po paru sekundach
dotarło do mnie, że to żadne liście, tylko głośniki, przez które ktoś puszczał nagranie, a ja
słyszałem właśnie szum rozpoczynającej się płyty. Skoro uszkodzenia słychać tak dobrze, to
właściwy dzwięk zabrzmi ogłuszająco...
Niestety, to ostatnie pojąłem z opóznieniem. Z głośników buchnęła pobudka tak
głośna, że wymiotło mnie z pryczy. Równocześnie rozbłysły światła, zgrzytnął zamek, a w
drzwiach pojawił się sierżant Klutz drąc się jak opętany.
- Pobudka! Składać pościel! Wyjąć przybory toaletowe i biegiem do latryny! Za
dwadzieścia sekund barak zostanie umyty. Już jesteście spóznieni! Ruszać się, do kurwy
nędzy!
Ruszyliśmy żwawo, ale z założenia nie mieliśmy prawa zdążyć. Przedarłem się do
latryny w chwili, w której szafki zamknęły się ze zgrzytem, a sierżant odskoczył i zatrzasnął
drzwi. Równocześnie z sufitu, ścian i podłogi trysnęły strumienie wody mocząc dokumentnie
ponad pół tuzina rekrutów, którzy nie dostali się do latryny, czyli jedynego w miarę suchego
miejsca w baraku. Kąpiel miała jeszcze dodatkowy skutek - purpurowe mundurki zaczęły się
rozłazić, poczynając od co wilgotniejszych miejsc. Wszyscy tłoczyli się jak stado ogłupiałych
baranów nie patrząc, że jest mniej sanitariatów niż chętnych, a wszystkie w użyciu. Przez
chwilę zachowywałem się podobnie, zanim dotarło do mnie, że poddaję się w ten sposób
skrupulatnie zaplanowanemu procesowi niszczenia człowieka w rekrucie, mającemu wyprać
go z indywidualizmu i osłabić osobowość. Całe szkolenie rekruckie nastawione jest właśnie
na to, by poniżyć, zniszczyć resztki godności i indywidualności, zmienić rozmaicie
ukształtowanych ludzi w stado durni, z których można wyprodukować jednakowo tępych i
gotowych wykonać każdy rozkaz żołnierzy.
Gdy w końcu przypomniałem sobie tę oczywistą prawdę, zalała mnie zła krew. Nie
miałem najmniejszej ochoty na trepackie pranie mózgu, postanowiłem, że nie dam się ani
zastraszyć, ani  wyprać". Tak naprawdę byłem lepszym fachowcem w sprawach armii od
przeciętnego trepa. Rozmyślania te nie przeszkodziły mi ogolić się ultradzwiękową żyletką
przed fragmentem lustra. Umyłem ponadto zęby i opłukałem oczy lodowato zimną wodą
ciurkającą z kranu. Zdążyłem schować przybory do otwartej ponownie szafki, gdy w
drzwiach, jak żałosny diabeł z pudełka, pojawił się sierżant Klutz. - Zbiórka! - wrzasnął.
Minąłem go galopem, wyhamowałem pod jedyną w okolicy rozjaśniającą mrok
przedświtu żarówką i wyprężyłem się na baczność.
Zbliżył się do mnie podejrzliwie, obszedł naokoło i przyjrzał się jak cielęciu z
dwoma głowami.
- Co my tu mamy? - warknął, opluwając mnie przy okazji. - Cwaniaczek, co?
- Nie, sir. Melduję, że mój tata był żołnierzem, sir. Mój dziadek też, sir. Obaj
nauczyli mnie, że najlepszą rzeczą dla mężczyzny jest być żołnierzem, sir. I że najwyższy
stopień to sierżant, sir! - Przestałem wrzeszczeć i dodałem cicho: - Proszę tego nie mówić
pozostałym, sir, ale zgłosiłem się na ochotnika.
Zamilkł. Co więcej, wzruszył się chłop, dowodząc słuszności mojej o nim opinii, że
sierżant też człowiek, tylko bardziej tępy, niż przewiduje norma, przerobiony na dodatek
przez wojsko, zmacerowany przez alkohol i wszechobecną głupotę tej instytucji. Chrząknął,
odwrócił się na pięcie i pognał przez beton, by wykopać z baraku spóznialskich.
Czekając, aż towarzystwo stanie w możliwie przyzwoitym szeregu, zastanawiałem
się, jak rozegrać dalej sprawę i doszedłem do wniosku, że należy jak najszybciej zadbać o
awans na podoficera, by przestali mną pomiatać wszyscy, a zaczęli tylko niektórzy, no i
żebym miał więcej wolnego czasu. Pod żadnym wszakże pozorem nie należy opuszczać
wojska. Bazująca na tępym wykonywaniu rozkazów i na zinstytucjonalizowanej głupocie
armia była dla mnie najlepszą kryjówką w policyjnym państwie, jakim okazała się wyspa.
Po nie kończących się pomyłkach w wymowie (ciekawe, ile to razy można zle
wymówić imię Bil) sierżant zakończył wreszcie sprawdzanie obecności i poprowadził
trzęsącą się z zimna grupę do stołówki. Po drodze dołączyły do nas inne pododdziały, tworząc
długą i śliniącą się kolumnę.
Gdy w końcu doniosłem kopiasto załadowaną tacę do wolnego miejsca, przez chwilę
myślałem, że zaszła jakaś pomyłka. Nie było to ani wykwintne, ani specjalnie smaczne, ale
poza tym miałem przed sobą normalne jedzenie, w miarę strawne, zupełnie jak w zwykłym,
podrzędnym barze. I było tego dużo. Co nie zmieniło faktu, że ledwo opróżniłem tacę,
poszedłem po repetę.
Dopiero po uporaniu się z dokładką poczułem, że żarcie w gruncie rzeczy jest podłe i
tanie, i uznałem, że jedynym powodem, dla którego nie jest jeszcze gorsze i nie jest go mało,
musi być najwidoczniej fakt, że potrzebni jesteśmy wojsku żywi i niezagłodzeni.
Po śniadaniu nastąpiła gimnastyka mająca poprawić nam trawienie (lub je
uniemożliwić, zależnie od organizmu). Ponieważ zawsze miałem azbestowy żołądek, lekko
pognałem za Klutzem na otwarty teren, gdzie wiatr hulał jak w starym kominie. Przejął nas
tam kolejny muskularny oprawca, który szerokość barów miał wprost proporcjonalną do
niskiego czółka. Płuca miał za to zdecydowanie lepsze od naszego sierżanta.
- Co jest, do kurwy nędzy! - ryknął. - Spózniliście się prawie minutę!
- Maminsynki - odparł sierżant, wyjmując z kieszeni cygaro. - Nie można ich było
odegnać od koryta.
Większość zatkało na to łgarstwo, ale ja się uśmiechnąłem. Sprawiedliwość w
wojsku z założenia nie występuje, nie występowała i występować nie będzie. A spózniliśmy
się, bo Klutz nie potrafił szybciej przebierać nogami.
- Tak. - Bawole oczka pod niskim czołem rozjarzyły się radością. - No to [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szamanka888.keep.pl