[ Pobierz całość w formacie PDF ]
kwaśny grymas a jego twarzy ustąpił miejsca wściekłemu. Zwrócił się na powrót do Billa,
przeszywając go spojrzeniem, które mogłoby w okamgnieniu zamienić mleko w kefir czy zabić na
miejscu jakieś mniejsze żyjątko, mysz na przykład albo karalucha. Krew skrzepła Billowi w żyłach,
a jego ciałem wstrząsnął niemal epileptyczny dreszcz.
- Gdzie żeś ukradł te dokumenty? Kim naprawdę jesteś?
Dopiero trzecia próba wydania jakiegoś w miarę artykułowanego dzwięku zakończyła się dla
Billa sukcesem.
- To... to ja... to... to moje dok... dokumenty... to ja, bezpiecznikowy pierwszej kla... klasy Bill...
- Kłamiesz! - Dostosowany specjalnie do rozszarpywania szyjnych żył paznokieć zastukał w
kartę identyfikacyjną Billa. - Musiałeś to ukraść, bo bezpiecznikowy pierwszej klasy Bill odleciał z
Helioru osiem dni temu. Tak mówi komputer, a komputer nie kłamie. Doigrałeś się, cwaniaczku. -
Nacisnął czerwony guzik podpisany %7łANDARMERIA i gdzieś w oddali rozległ się alarmowy
dzwonek. Bill, tocząc dziko oczami w poszukiwaniu jakiejś drogi ucieczki, postąpił krok wstecz.
- Trzymaj go, Tembo - polecił sierżant. - Chcę to wyjaśnić do końca.
Lewa-prawa ręka Billa chwyciła ze straszliwą siłą za krawędz biurka. Próbował jeszcze
rozewrzeć jej chwyt, kiedy za jego plecami zadudniły ciężkie kroki.
- Co jest? - warknął znajomy głos.
- Posługiwanie się skradzionymi dokumentami i jeszcze parę: innych rzeczy, które i tak nie mają
znaczenia, bo już za tą pierwszą grozi lobotomia i ciężka chłosta.
- Och, sir! - zawołał z radością Bill, odwracając się na pięcie i stając twarzą w twarz z doskonale
znaną, znienawidzoną postacią. - Kostucha Drang! Niech mu pan powię; że mnie pan - zna!
Jeden z dwóch żandarmów był zwyczajnym, wypolerowanym brutalem z hełmem zamiast głowy,
z pałką i rewolwerem u boku, ale drugi mógł być tylko Kostuchą Drangiem.
- Znacie tego więznia? - zapytał sierżant.
Kostucha zmarszczył brwi i zmierzył Billa wzrokiem od stóp do głów.
- Znałem kiedyś bezpiecznikowego szóstej klasy imieniem Bill, ale tamten miał obie ręce takie
same. Coś mi się tu nie podoba. Trącimy go parę razy w dyżurce i zameldujemy, co wyśpiewa.
- Dobra. Tylko uważajcie na jego lewą rękę. Należy do mojego przyjaciela.
- Nawet jej nie dotkniemy.
- Ale to jestem ja, Bill! - wrzasnął Bill. - To moje dokumenty, mogę to udowodnić!
- Kradzione - powtórzył z przekonaniem sierżant i wskazał na ekran. - Zapis w pamięci
komputera mówi, że bezpiecznikowy pierwszej klasy Bill odleciał osiem dni temu. Zapisy w
pamięci komputera nie kłamią.
- Nie mogą kłamać, bo gdyby kłamały, to nie byłoby porządku we wszechświecie - dodał
Kostucha i wbił Billowi pałkę w żołądek, popychając go w kierunku drzwi. - Czy przysłali już te
nowe wyłamywaczki do palców? - zapytał drugiego żandarma.
To, że Bill zrobił, co zrobił, było spowodowane wyłącznie zmęczeniem. Zmęczenie, rozpacz i
strach połączyły swoje siły i zawładnęły nim całkowicie, bo przecież w głębi serca był dobrym
żołnierzem i nauczył się być Dzielny, Dbający o Higienę Osobistą, Posłuszny, Heteroseksualny i
tak dalej, i tak dalej. Dla każdego jednak człowieka istnieje jakaś granica wytrzymałości i Bill
właśnie osiągnął swoją. Wierzył co prawda w sprawiedliwość wymiaru sprawiedliwości - nikt mu
nigdy nie powiedział, że można w to nie wierzyć - ale kroplą, która przepełniła czarę, był strach
przed torturami. Kiedy jego oszalałe oczy dostrzegły na ścianie napis PRALNIA, odpowiednie
złącza połączyły się bez udziału jego świadomości i Bill skoczył naprzód, wyrywając się z uścisku
trzymających go rąk. Uciekać! Otwór pod napisem musi być początkiem zsypu pralniczego, u
którego wylotu czeka już, by złagodzić jego upadek, mięciutka sterta brudnych koszul i
prześcieradeł. Uciekać! Nie zwracając uwagi na dzikie wrzaski żandarmów rzucił się głową
naprzód w ziejący czernią otwór.
Przeleciał może ze cztery stopy i rąbnął czaszką, mało jej sobie przy tym nie rozwalając, w
twarde, metalowe dno: Zsyp okazał się pojemnikiem na brudną bieliznę.
%7łandarmi walili pięściami w uchyloną ściankę, bezskutecznie jednak; bowiem nogi Billa
zablokowały ją od wewnątrz.
- Zamknięte! - zawył Kostucha. - Wykiwał nas! Dokąd prowadzi ten zsyp? - zapytał, popełniając
ten sam błąd, co Bill.
- Nie mam pojęcia, dopiero co mnie tutaj przenieśli - odparł drugi głos.
- Jak go nie znajdziemy, to przeniosą cię jeszcze raz, ale tym razem prosto na krzesło
elektryczne. Głosy, wraz z dudnieniem ciężkich kroków, ścichły w oddali i Bill odważył się
poruszyć. Skręcony pod dziwacznym kątem kark bolał jak diabli, kolana miał zagwożdżone pod
własną brodą i o mało co się nie udusił jakąś pchającą mu się do ust szmatą. Próbując wyprostować
nogi zaparł się nimi o metalową ścianę, rozległ się donośny trzask i pojemnik otworzył się na
oścież. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl szamanka888.keep.pl
kwaśny grymas a jego twarzy ustąpił miejsca wściekłemu. Zwrócił się na powrót do Billa,
przeszywając go spojrzeniem, które mogłoby w okamgnieniu zamienić mleko w kefir czy zabić na
miejscu jakieś mniejsze żyjątko, mysz na przykład albo karalucha. Krew skrzepła Billowi w żyłach,
a jego ciałem wstrząsnął niemal epileptyczny dreszcz.
- Gdzie żeś ukradł te dokumenty? Kim naprawdę jesteś?
Dopiero trzecia próba wydania jakiegoś w miarę artykułowanego dzwięku zakończyła się dla
Billa sukcesem.
- To... to ja... to... to moje dok... dokumenty... to ja, bezpiecznikowy pierwszej kla... klasy Bill...
- Kłamiesz! - Dostosowany specjalnie do rozszarpywania szyjnych żył paznokieć zastukał w
kartę identyfikacyjną Billa. - Musiałeś to ukraść, bo bezpiecznikowy pierwszej klasy Bill odleciał z
Helioru osiem dni temu. Tak mówi komputer, a komputer nie kłamie. Doigrałeś się, cwaniaczku. -
Nacisnął czerwony guzik podpisany %7łANDARMERIA i gdzieś w oddali rozległ się alarmowy
dzwonek. Bill, tocząc dziko oczami w poszukiwaniu jakiejś drogi ucieczki, postąpił krok wstecz.
- Trzymaj go, Tembo - polecił sierżant. - Chcę to wyjaśnić do końca.
Lewa-prawa ręka Billa chwyciła ze straszliwą siłą za krawędz biurka. Próbował jeszcze
rozewrzeć jej chwyt, kiedy za jego plecami zadudniły ciężkie kroki.
- Co jest? - warknął znajomy głos.
- Posługiwanie się skradzionymi dokumentami i jeszcze parę: innych rzeczy, które i tak nie mają
znaczenia, bo już za tą pierwszą grozi lobotomia i ciężka chłosta.
- Och, sir! - zawołał z radością Bill, odwracając się na pięcie i stając twarzą w twarz z doskonale
znaną, znienawidzoną postacią. - Kostucha Drang! Niech mu pan powię; że mnie pan - zna!
Jeden z dwóch żandarmów był zwyczajnym, wypolerowanym brutalem z hełmem zamiast głowy,
z pałką i rewolwerem u boku, ale drugi mógł być tylko Kostuchą Drangiem.
- Znacie tego więznia? - zapytał sierżant.
Kostucha zmarszczył brwi i zmierzył Billa wzrokiem od stóp do głów.
- Znałem kiedyś bezpiecznikowego szóstej klasy imieniem Bill, ale tamten miał obie ręce takie
same. Coś mi się tu nie podoba. Trącimy go parę razy w dyżurce i zameldujemy, co wyśpiewa.
- Dobra. Tylko uważajcie na jego lewą rękę. Należy do mojego przyjaciela.
- Nawet jej nie dotkniemy.
- Ale to jestem ja, Bill! - wrzasnął Bill. - To moje dokumenty, mogę to udowodnić!
- Kradzione - powtórzył z przekonaniem sierżant i wskazał na ekran. - Zapis w pamięci
komputera mówi, że bezpiecznikowy pierwszej klasy Bill odleciał osiem dni temu. Zapisy w
pamięci komputera nie kłamią.
- Nie mogą kłamać, bo gdyby kłamały, to nie byłoby porządku we wszechświecie - dodał
Kostucha i wbił Billowi pałkę w żołądek, popychając go w kierunku drzwi. - Czy przysłali już te
nowe wyłamywaczki do palców? - zapytał drugiego żandarma.
To, że Bill zrobił, co zrobił, było spowodowane wyłącznie zmęczeniem. Zmęczenie, rozpacz i
strach połączyły swoje siły i zawładnęły nim całkowicie, bo przecież w głębi serca był dobrym
żołnierzem i nauczył się być Dzielny, Dbający o Higienę Osobistą, Posłuszny, Heteroseksualny i
tak dalej, i tak dalej. Dla każdego jednak człowieka istnieje jakaś granica wytrzymałości i Bill
właśnie osiągnął swoją. Wierzył co prawda w sprawiedliwość wymiaru sprawiedliwości - nikt mu
nigdy nie powiedział, że można w to nie wierzyć - ale kroplą, która przepełniła czarę, był strach
przed torturami. Kiedy jego oszalałe oczy dostrzegły na ścianie napis PRALNIA, odpowiednie
złącza połączyły się bez udziału jego świadomości i Bill skoczył naprzód, wyrywając się z uścisku
trzymających go rąk. Uciekać! Otwór pod napisem musi być początkiem zsypu pralniczego, u
którego wylotu czeka już, by złagodzić jego upadek, mięciutka sterta brudnych koszul i
prześcieradeł. Uciekać! Nie zwracając uwagi na dzikie wrzaski żandarmów rzucił się głową
naprzód w ziejący czernią otwór.
Przeleciał może ze cztery stopy i rąbnął czaszką, mało jej sobie przy tym nie rozwalając, w
twarde, metalowe dno: Zsyp okazał się pojemnikiem na brudną bieliznę.
%7łandarmi walili pięściami w uchyloną ściankę, bezskutecznie jednak; bowiem nogi Billa
zablokowały ją od wewnątrz.
- Zamknięte! - zawył Kostucha. - Wykiwał nas! Dokąd prowadzi ten zsyp? - zapytał, popełniając
ten sam błąd, co Bill.
- Nie mam pojęcia, dopiero co mnie tutaj przenieśli - odparł drugi głos.
- Jak go nie znajdziemy, to przeniosą cię jeszcze raz, ale tym razem prosto na krzesło
elektryczne. Głosy, wraz z dudnieniem ciężkich kroków, ścichły w oddali i Bill odważył się
poruszyć. Skręcony pod dziwacznym kątem kark bolał jak diabli, kolana miał zagwożdżone pod
własną brodą i o mało co się nie udusił jakąś pchającą mu się do ust szmatą. Próbując wyprostować
nogi zaparł się nimi o metalową ścianę, rozległ się donośny trzask i pojemnik otworzył się na
oścież. [ Pobierz całość w formacie PDF ]