[ Pobierz całość w formacie PDF ]
instrumenty Camilli.
Nim wyruszyli, stanęli nad nieprzytomnym Zabalem, który wprawdzie zaczął
jęczeć i rzucać się, ale nie odzyskiwał świadomości. MacAran czuł się podle, że
zostawia go tylko w rękach Ewena, ale nie mógł zrobić nic innego. W końcu celem ich
wyprawy było zebranie jak największej ilości informacji o planecie, a Camilla powinna
dokonać obserwacji, które pozwoliłyby na określenie położenia w Galaktyce.
Ale coś jeszcze nie dawało mu spokoju. Czyżby o czymś zapomniał? Nagle Heather
zdjęła z siebie skafander i ciepły sweter, który miała pod spodem.
- Camillo, włóż to - poprosiła cicho. - Jest cieplejszy niż twój. Tam na górze
będziecie mieli tylko ten mały namiocik!
Camilla zaśmiała się i potrząsnęła głową.
- Tu także będzie zimno - rzekła.
- Ale... - Twarz Heather była ściągnięta i pełna cierpienia. - Proszę, wez to. Nazwij
mnie głupią, jak chcesz. Powiedzmy, że mam... przeczucie, ale proszę, wez to!
- Ty też? - sucho zaśmiał się MacLeod. - Pani porucznik, lepiej proszę to wziąć.
Myślałem, że tylko ja mam jakieś zwariowane przeczucia. Nigdy nie brałem ESP zbyt
poważnie, ale kto wie, może na obcej planecie jest to jeden ze sposobów na przeżycie?
Przecież nie zaszkodzi pani wzięcie tych kilku ciepłych rzeczy?
MacAran zdał sobie sprawę, że jego dziwny niepokój także ma coś wspólnego z
pogodą.
- Wez je, Camillo - rzekł. - Jeśli rzeczywiście są takie ciepłe. Ja także wezmę
kurtkę Zabala, a zostawię mu swoją. I, jeśli macie, zabrałbym jakieś zapasowe swetry.
Nie poświęcajcie się, ale rzeczywiście macie lepsze schronienie na wypadek śniegu niż
my, a poza tym na górze często bywa bardzo zimno.
Z zaciekawieniem przyglądał się MacLeodowi i Heather. Nigdy nie brał poważnie
tego, co słyszał na temat ESP, ale jeśli dwoje ludzi z grupy czuło coś takiego, a i on
czuł się jakoś dziwnie... może to po prostu sprawa podświadomego postrzegania
czegoś, czego świadomie nie potrafili zarejestrować. W końcu nie potrzeba aż ESP,
aby w górach, na obcej planecie o tak paskudnym klimacie przewidzieć burzę śnieżną!
- Dajcie jeszcze jakieś zapasowe koce - rzekł. - Mamy ich kilka. I ruszamy.
Zanim Heather i Judy skończyły pakowanie, odciągnął Ewena na krótką rozmowę
w cztery oczy.
- Czekajcie tu na nas co najmniej osiem dni - rzekł. - Postaramy się co wieczór, o
zachodzie słońca nadawać sygnały. Jeśli za osiem dni nie będzie ani nas, ani sygnału,
wracajcie na statek. Jeśli zdołamy wrócić, wszystko w porządku, ale jeśli nie -
przejmujesz dowództwo.
Ewen nie chciał pozostać sam.
- Co ja zrobię, jeśli Zabal umrze? - zapytał.
- Pochowasz go - odparł MacAran. - A cóż by innego?
Obejrzał się i skinął na Camillę.
- Idziemy, poruczniku!
Opuścili polanę nie oglądając się. MacAran szedł równym krokiem, nie za szybko i
nie za wolno.
W miarę, jak wspinali się wyżej, ziemia była coraz mniej porośnięta, rzadziej rosły
drzewa i zaczęły się już pojawiać nagie skały. Pochylenie zbocza nie było zbyt duże, ale
gdy zbliżyli się do szczytu góry, u stóp której obozowali, MacAran zarządził postój i
krótki posiłek. Z miejsca, w którym stali, mogli dostrzec pomarańczowy kwadracik
namiotu; z tej wysokości niewiele większy od plamki.
- Jak daleko zaszliśmy? - Camilla naciągnęła obramowany futrem kaptur
skafandra.
- Nie potrafię określić. Pięć, może sześć mil na wysokość dwóch tysięcy stóp. Jak
tam głowa? Boli?
- Trochę - skłamała dziewczyna.
- To tylko zmiana ciśnienia, zaraz się do niego - przyzwyczaisz - pocieszył ją. -
Dobrze, że grunt wznosi się stopniowo.
- Trudno uwierzyć, że zeszłej nocy spaliśmy tam... tak daleko w dole - szepnęła
nieco drżącym głosem.
- Zza skarpy nie będzie go już widać. Jeśli masz zamiar się wycofać, stchórzyć, to
twoja ostatnia szansa. Stąd w dwie godziny będziesz na dole.
- Nie kuś - wzruszyła ramionami.
- Boisz się?
- Oczywiście. Nie jestem idiotką. Ale nie stchórzę, jeśli ci o to chodzi.
MacAran wstał, przełykając ostatnie kęsy.
- Idziemy zatem. Uważaj, gdzie stawiasz nogi, zaczynają się już skały.
Ku jego zaskoczeniu nie sprawiało jej trudności pokonywanie spiętrzonych głazów
w pobliżu szczytu. Nie musiał jej pomagać, ani szukać łatwiejszej drogi. Ze szczytu
rozciągała się rozległa panorama: jedna dolina z szeroką polaną, gdzie rozbili obóz,
druga - gdzie leżał ich statek. Z tej odległości nawet przez silną lornetkę MacAran
widział jedynie ciemną kreskę, która mogła być statkiem. Dużo lepiej widoczna była
przecinka, którą zrobili, wyrąbując drzewa na schronienia.
Oddał lornetkę Camilli.
- Pierwszy ślad człowieka na tym dziewiczym świecie.
- I mam nadzieję, że ostatni - odparła.
Chciał zapytać wprost, czy statek może zostać naprawiony, nie miał jednak czasu,
aby o tym myśleć.
- Tam, pośród skał, jest strumień - rzekł - a Judy sprawdziła wodę już kilka dni
temu. Na pewno bez kłopotu znajdziemy dość, aby napełnić nasze manierki, więc nie
musisz się ograniczać. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl szamanka888.keep.pl
instrumenty Camilli.
Nim wyruszyli, stanęli nad nieprzytomnym Zabalem, który wprawdzie zaczął
jęczeć i rzucać się, ale nie odzyskiwał świadomości. MacAran czuł się podle, że
zostawia go tylko w rękach Ewena, ale nie mógł zrobić nic innego. W końcu celem ich
wyprawy było zebranie jak największej ilości informacji o planecie, a Camilla powinna
dokonać obserwacji, które pozwoliłyby na określenie położenia w Galaktyce.
Ale coś jeszcze nie dawało mu spokoju. Czyżby o czymś zapomniał? Nagle Heather
zdjęła z siebie skafander i ciepły sweter, który miała pod spodem.
- Camillo, włóż to - poprosiła cicho. - Jest cieplejszy niż twój. Tam na górze
będziecie mieli tylko ten mały namiocik!
Camilla zaśmiała się i potrząsnęła głową.
- Tu także będzie zimno - rzekła.
- Ale... - Twarz Heather była ściągnięta i pełna cierpienia. - Proszę, wez to. Nazwij
mnie głupią, jak chcesz. Powiedzmy, że mam... przeczucie, ale proszę, wez to!
- Ty też? - sucho zaśmiał się MacLeod. - Pani porucznik, lepiej proszę to wziąć.
Myślałem, że tylko ja mam jakieś zwariowane przeczucia. Nigdy nie brałem ESP zbyt
poważnie, ale kto wie, może na obcej planecie jest to jeden ze sposobów na przeżycie?
Przecież nie zaszkodzi pani wzięcie tych kilku ciepłych rzeczy?
MacAran zdał sobie sprawę, że jego dziwny niepokój także ma coś wspólnego z
pogodą.
- Wez je, Camillo - rzekł. - Jeśli rzeczywiście są takie ciepłe. Ja także wezmę
kurtkę Zabala, a zostawię mu swoją. I, jeśli macie, zabrałbym jakieś zapasowe swetry.
Nie poświęcajcie się, ale rzeczywiście macie lepsze schronienie na wypadek śniegu niż
my, a poza tym na górze często bywa bardzo zimno.
Z zaciekawieniem przyglądał się MacLeodowi i Heather. Nigdy nie brał poważnie
tego, co słyszał na temat ESP, ale jeśli dwoje ludzi z grupy czuło coś takiego, a i on
czuł się jakoś dziwnie... może to po prostu sprawa podświadomego postrzegania
czegoś, czego świadomie nie potrafili zarejestrować. W końcu nie potrzeba aż ESP,
aby w górach, na obcej planecie o tak paskudnym klimacie przewidzieć burzę śnieżną!
- Dajcie jeszcze jakieś zapasowe koce - rzekł. - Mamy ich kilka. I ruszamy.
Zanim Heather i Judy skończyły pakowanie, odciągnął Ewena na krótką rozmowę
w cztery oczy.
- Czekajcie tu na nas co najmniej osiem dni - rzekł. - Postaramy się co wieczór, o
zachodzie słońca nadawać sygnały. Jeśli za osiem dni nie będzie ani nas, ani sygnału,
wracajcie na statek. Jeśli zdołamy wrócić, wszystko w porządku, ale jeśli nie -
przejmujesz dowództwo.
Ewen nie chciał pozostać sam.
- Co ja zrobię, jeśli Zabal umrze? - zapytał.
- Pochowasz go - odparł MacAran. - A cóż by innego?
Obejrzał się i skinął na Camillę.
- Idziemy, poruczniku!
Opuścili polanę nie oglądając się. MacAran szedł równym krokiem, nie za szybko i
nie za wolno.
W miarę, jak wspinali się wyżej, ziemia była coraz mniej porośnięta, rzadziej rosły
drzewa i zaczęły się już pojawiać nagie skały. Pochylenie zbocza nie było zbyt duże, ale
gdy zbliżyli się do szczytu góry, u stóp której obozowali, MacAran zarządził postój i
krótki posiłek. Z miejsca, w którym stali, mogli dostrzec pomarańczowy kwadracik
namiotu; z tej wysokości niewiele większy od plamki.
- Jak daleko zaszliśmy? - Camilla naciągnęła obramowany futrem kaptur
skafandra.
- Nie potrafię określić. Pięć, może sześć mil na wysokość dwóch tysięcy stóp. Jak
tam głowa? Boli?
- Trochę - skłamała dziewczyna.
- To tylko zmiana ciśnienia, zaraz się do niego - przyzwyczaisz - pocieszył ją. -
Dobrze, że grunt wznosi się stopniowo.
- Trudno uwierzyć, że zeszłej nocy spaliśmy tam... tak daleko w dole - szepnęła
nieco drżącym głosem.
- Zza skarpy nie będzie go już widać. Jeśli masz zamiar się wycofać, stchórzyć, to
twoja ostatnia szansa. Stąd w dwie godziny będziesz na dole.
- Nie kuś - wzruszyła ramionami.
- Boisz się?
- Oczywiście. Nie jestem idiotką. Ale nie stchórzę, jeśli ci o to chodzi.
MacAran wstał, przełykając ostatnie kęsy.
- Idziemy zatem. Uważaj, gdzie stawiasz nogi, zaczynają się już skały.
Ku jego zaskoczeniu nie sprawiało jej trudności pokonywanie spiętrzonych głazów
w pobliżu szczytu. Nie musiał jej pomagać, ani szukać łatwiejszej drogi. Ze szczytu
rozciągała się rozległa panorama: jedna dolina z szeroką polaną, gdzie rozbili obóz,
druga - gdzie leżał ich statek. Z tej odległości nawet przez silną lornetkę MacAran
widział jedynie ciemną kreskę, która mogła być statkiem. Dużo lepiej widoczna była
przecinka, którą zrobili, wyrąbując drzewa na schronienia.
Oddał lornetkę Camilli.
- Pierwszy ślad człowieka na tym dziewiczym świecie.
- I mam nadzieję, że ostatni - odparła.
Chciał zapytać wprost, czy statek może zostać naprawiony, nie miał jednak czasu,
aby o tym myśleć.
- Tam, pośród skał, jest strumień - rzekł - a Judy sprawdziła wodę już kilka dni
temu. Na pewno bez kłopotu znajdziemy dość, aby napełnić nasze manierki, więc nie
musisz się ograniczać. [ Pobierz całość w formacie PDF ]