[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Najwyrazniej w czasie wojny, o której jeszcze się nie uczyłam. Historię Stanów będę
miała dopiero w trzeciej klasie.
- Kurde. Super - powiedziałam całkiem szczerze.
Na lekcjach historii nigdy nie opowiadają ci o takich fajnych zdarzeniach jak Pierwsze
Damy ratujące obrazy. Zamiast tego słyszysz wyłącznie o tych głupich Pielgrzymach" i
starym nudnym Aaronie Burrze"".
- Jesteś pewna, że to nie wasz krewny? - zapytał znowu David.
- Całkiem pewna - odparłam z żalem.
Fajnie byłoby naprawdę być spokrewnioną z kimś, kto zrobił coś tak dzielnego, jak
uratowanie dzieła sztuki z pożaru. Naprawdę, tak super, że słów brak. Czy byliśmy
spokrewnieni z Dolley Madison? No bo mama często podkreślała, że musiałam odziedziczyć
artystyczny temperament po rodzinie ze strony ojca, skoro z jej strony żadnych artystów nie
było. Madisonowie najwyrazniej już od wieków byli wielkimi miłośnikami sztuki.
Tylko ta cecha musiała przeskoczyć kilka pokoleń, bo jestem jedyną osobą w rodzinie,
która umie rysować.
Nagle David wstał i podszedł do okna.
- Chodz tu i popatrz - powiedział, odsuwając zasłonę. Podeszłam do niego
zaciekawiona i stwierdziłam, że pokazuje mi parapet. Był pomalowany na biało, jak cala
reszta sztukaterii w tym pokoju.
Ale głęboko w warstwach farby zostały wyryte słowa. Patrząc z bliska, odcyfrowałam
kilka z nich: Amy... Chelsea... David...
- Co to jest? Pamiątkowy parapet Pierwszych Dzieciaków?
- Coś w tym rodzaju - odparł David.
A potem wyjął z kieszeni dżinsów mały szwajcarski scyzoryk i zaczął wydrapywać
coś w drewnie. Nie powiedziałabym ani słowna, gdybym nie zobaczyła, że zaczął od litery S.
- Hej - powiedziałam, zaniepokojona. Jestem wielkomiejską buntowniczką i tak dalej,
ale wandalizm, kiedy nie służy dobrej sprawie, pozostaje tym, czym jest. Wandalizmem. - Co
ty robisz?
- Spokojnie - powiedział David z szerokim uśmiechem. - Kto na to zasługuje bardziej
niż ty? Nie dość, że prawdopodobnie jesteś spokrewniona z jednym prezydentem, to jeszcze
uratowałaś życie drugiemu.
Obejrzałam się nerwowo na drzwi, za którymi na pewno stał agent służb specjalnych.
No bo, dajcie spokój, syn prezydenta czy nie syn prezydenta, to było niszczenie publicznej
*"Pielgrzymi (Pilgrims) - grupa purytanów, którzy w 1620 roku przybyli z Anglii do Ameryki na statku
 Mayflower (przyp. tłum.).
*""Aaron Burr - wiceprezydent Stanów Zjednoczonych w latach 1801 - 1805 (przyp. tłum.).
własności. Nie byle jakiej publicznej własności, ale Białego Domu. Jestem pewna, że za
zbezczeszczenie Białego Domu można trafić do więzienia.
- Davidzie - powiedziałam, zniżając głos, żeby nikt mnie nie usłyszał. - Nie trzeba.
Zajęty swoim dziełem - doszedł już do litery A - David nie odpowiedział.
- Naprawdę - szeptałam. - To znaczy, jeżeli chcesz mi podziękować za to, że
uratowałam ci ojca, hamburger wystarczy.
Ale było za pózno, bo już zaczynał literę M.
- Pewnie sobie wyobrażasz, że skoro twój tata jest prezydentem, to nic ci za to nie
zrobią.
- Niewiele mogą - odparł, wciąż dłubiąc scyzorykiem. - W końcu jestem jeszcze
nieletni. - Odsunął się na chwilę, żeby spojrzeć na swoje dzieło. - Proszę. Co o tym myślisz?
Popatrzyłam na swoje imię, tuż obok imion Amy Carter i Chelsea Clinton, nie
wspominając już o Davidzie. Miałam nadzieję, że do Białego Domu nie wprowadzi się w
następnej kolejności jakaś wielodzietna rodzina, bo na parapecie nie było już prawie miejsca.
- Myślę, że jesteś szalony - odpowiedziałam, zgodnie z prawdą. Trochę szkoda, bo
wydawał się taki fajny.
- Och - jęknął David, składając scyzoryk i wsuwając go do kieszeni. - To naprawdę
boli, zwłaszcza z ust dziewczyny, która spuszcza flądrę nadziewaną krabem w toalecie i lubi
rzucać się na obcych uzbrojonych ludzi.
Patrzyłam na niego przez chwilę, kompletnie osłupiała.
A potem zaczęłam się śmiać. Nic na to nie mogłam poradzić. No cóż, to było
naprawdę zabawne.
David też się śmiał. Staliśmy tam we dwójkę, zaśmiewając się, kiedy wszedł agent
służb specjalnych i powiedział:
- Davidzie, ojciec cię szuka.
Przestałam się śmiać. Znów przyłapana! Spojrzałam z poczuciem winy na parapet -
jeszcze większe wyrzuty sumienia budziły we mnie puste talerze, na których leżały niedawno
hamburgery.
Ale nie miałam czas u na rozmyślania nad moimi grzeszkami, bo musieliśmy szybko
wracać do jadalni. No bo przecież prezydent Stanów Zjednoczonych nie może czekać.
Okazało się jednak, że czekał na nas nie tylko prezydent. Kiedy David i ja weszliśmy
do jadalni, ku mojemu wielkiemu zdziwieniu wszyscy zgromadzeni zaczęli klaskać.
Najpierw nie mogłam się zorientować, dlaczego. Może gratulowali nam tego, że
David i ja wreszcie znalezliśmy drogę powrotną z łazienki? Nie mogli przecież wiedzieć o
hamburgerach, chyba że Carl powiedział im o tym, kiedy serwowano mus czekoladowy - ... [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szamanka888.keep.pl