[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dach nad pokojem Sketcha i dach werandy. Odgłos stawał się coraz głośniejszy. Gdy
wujek wrócił na taras i usiadł z nami, miał przemoczone czubki butów.
- O co tu chodzi? - dopytywała się Mandy.
Tommye usiadła na kanapie z podwiniętymi nogami i powiedziała:
- Wujek Willee nie potrafi śpiewać kołysanek, więc improwizuje.
Dwie minuty pózniej znów skradałem się za róg, by zajrzeć do pokoju Sketcha.
Wyglądał jak jedno z tych dzieci, które matki pchają w wózku przez trzy godziny przed
sobą po centrum handlowym. Jedna stopa sterczała mu spod kołdry, a ślina ciekła z
kącika ust. Podciągnąłem kołdrę, aż przykryła ramiona i ręce, które złożone były w
pozycji obronnej, zakrywając brzuch i notatnik.
Następnego ranka Sketch wcześnie się obudził i zastał mnie samego w kuchni.
Wszedł, szurając nogami, z zaspanymi oczami i usiadł przy stole, przerzucając kartki
swojego notesu. Popchnąłem pudełko z płatkami w jego kierunku, a potem postawiłem
przed nim miskę. Wsypał sobie trochę cheerios, pomieszał z rodzynkami i nalał mleko.
Potem podszedł do szuflady, wyjął łyżkę i jedliśmy w ciszy, co chyba mu odpowiadało.
Rozdział 23
Zbliżała się pierwsza Gwiazdka, odkąd mieszkałem z ciocią i wujkiem. Ponieważ
dzieci lubią marzyć, spędziłem masę czasu, wyobrażając sobie, że pojawia się mój tata,
teraz zredukowany jedynie do głosu, w przebraniu Zwiętego Mikołaja, niosąc paczki,
uśmiechając się, i że już tu zostaje. Wujek powiedział mi, że rozprowadzili od Charlotte
do Miami ogłoszenia mówiące o moim zaginięciu. Wiedziałem, że musiał je przeczytać.
On też to wiedział.
W dzień Bożego Narodzenia, tuż przed obiadem, ktoś zapukał do drzwi. Stałem
na krzesełku przy blacie, pomagając cioci Lornie kroić ziemniaki i marchewkę.
Usłyszałem pukanie, twarz mi się rozjaśniła i pobiegłem do drzwi, o mały włos nie
wywracając po drodze wujka.
Otworzyłem je szeroko i zrobiłem wielkie oczy, zobaczywszy stojącą na progu
starszą kobietę z okularami zwisającymi na sznurku. Stała tam z papierem do pakowania
pod pachą i uśmiechem przyklejonym do twarzy.
Otworzyłem szerzej drzwi i rozejrzałem się wokół.
- Gdzie on jest?
Spojrzała, trochę speszona, i sięgnęła po moją rękę, by ją uścisnąć.
- Cześć... ty musisz być Chase.
- Gdzie on jest? Czy on się schował? - Wybiegłem na werandę, stanąłem na
schodach i przyłożyłem rękę do ust. - Tato! - Nikt nie odpowiedział, więc krzyknąłem
znowu: -Taaaaatoooooo!
- Czy jest tu pan McFarland?
-Jestem William McFarland. - Wujek pojawił się w drzwiach.
- Witam, jestem...
Nie słyszałem, co powiedziała. Biegałem w kółko, szukając jego półciężarówki,
bo wiedziałem, że mój tata nie przyjechał po mnie żółtym buickiem. Tymczasem oni
cicho rozmawiali. Wujek wciąż kiwał głową.
Pobiegłem do domu, żeby spojrzeć na podwórze z pewnej odległości, i
usłyszałem, jak ona używa słowa zakończenie". Potem uścisnęli sobie ręce i kobieta
wyszła, wsiadła do swojej żółtej łodzi podwodnej i odjechała. Wujek usiadł na
najwyższym stopniu schodów i pokazał mi miejsce koło siebie. Usiadłem po przeciwnej
stronie niż leżący obok niego plik papierów, który przyniosła kobieta. Wujek położył mi
rękę na ramieniu.
- Chase, pamiętasz, jak mówiliśmy ci o tym ogłoszeniu we wszystkich gazetach?
- Tak, pamiętam.
Wyciągałem szyję, żeby zobaczyć, co takiego blokuje mi widok na podjazd.
- Cóż - podrapał się po głowie i westchnął - w przypadku, gdy nikt nie odpowie
na ogłoszenie, stan staje się twoim rodzicem z ramienia prawa.
- Dlaczego? Ale...
- Dokładnie oznacza to...
Wiedziałem, co to znaczyło, i nie chciałem tego słuchać. Zbiegłem z werandy,
przeskoczyłem przez ogrodzenie pastwiska, a potem przez pastwisko w ciemność, w
kierunku autostrady. Gdy dotarłem na drugą stronę pastwiska, wskoczyłem na ogrodzenie
i siadłem na nim jak na krześle obrotowym. Mogłem stamtąd patrzeć na wschód i na
zachód, ale autostrada była ciemna, a nocne powietrze chłodne. Otuliłem się ubraniem, a
mój pot zamienił się w lód. Kilka minut pózniej przyszedł wujek i oparł ręce na
ogrodzeniu. W jednej trzymał pusty słoik z dziurkami w zakrętce. Stał tak dobrą chwilę,
obracając go.
Wewnątrz pojedynczy świetlik poderwał się do lotu. Co pięć, sześć sekund [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl szamanka888.keep.pl
dach nad pokojem Sketcha i dach werandy. Odgłos stawał się coraz głośniejszy. Gdy
wujek wrócił na taras i usiadł z nami, miał przemoczone czubki butów.
- O co tu chodzi? - dopytywała się Mandy.
Tommye usiadła na kanapie z podwiniętymi nogami i powiedziała:
- Wujek Willee nie potrafi śpiewać kołysanek, więc improwizuje.
Dwie minuty pózniej znów skradałem się za róg, by zajrzeć do pokoju Sketcha.
Wyglądał jak jedno z tych dzieci, które matki pchają w wózku przez trzy godziny przed
sobą po centrum handlowym. Jedna stopa sterczała mu spod kołdry, a ślina ciekła z
kącika ust. Podciągnąłem kołdrę, aż przykryła ramiona i ręce, które złożone były w
pozycji obronnej, zakrywając brzuch i notatnik.
Następnego ranka Sketch wcześnie się obudził i zastał mnie samego w kuchni.
Wszedł, szurając nogami, z zaspanymi oczami i usiadł przy stole, przerzucając kartki
swojego notesu. Popchnąłem pudełko z płatkami w jego kierunku, a potem postawiłem
przed nim miskę. Wsypał sobie trochę cheerios, pomieszał z rodzynkami i nalał mleko.
Potem podszedł do szuflady, wyjął łyżkę i jedliśmy w ciszy, co chyba mu odpowiadało.
Rozdział 23
Zbliżała się pierwsza Gwiazdka, odkąd mieszkałem z ciocią i wujkiem. Ponieważ
dzieci lubią marzyć, spędziłem masę czasu, wyobrażając sobie, że pojawia się mój tata,
teraz zredukowany jedynie do głosu, w przebraniu Zwiętego Mikołaja, niosąc paczki,
uśmiechając się, i że już tu zostaje. Wujek powiedział mi, że rozprowadzili od Charlotte
do Miami ogłoszenia mówiące o moim zaginięciu. Wiedziałem, że musiał je przeczytać.
On też to wiedział.
W dzień Bożego Narodzenia, tuż przed obiadem, ktoś zapukał do drzwi. Stałem
na krzesełku przy blacie, pomagając cioci Lornie kroić ziemniaki i marchewkę.
Usłyszałem pukanie, twarz mi się rozjaśniła i pobiegłem do drzwi, o mały włos nie
wywracając po drodze wujka.
Otworzyłem je szeroko i zrobiłem wielkie oczy, zobaczywszy stojącą na progu
starszą kobietę z okularami zwisającymi na sznurku. Stała tam z papierem do pakowania
pod pachą i uśmiechem przyklejonym do twarzy.
Otworzyłem szerzej drzwi i rozejrzałem się wokół.
- Gdzie on jest?
Spojrzała, trochę speszona, i sięgnęła po moją rękę, by ją uścisnąć.
- Cześć... ty musisz być Chase.
- Gdzie on jest? Czy on się schował? - Wybiegłem na werandę, stanąłem na
schodach i przyłożyłem rękę do ust. - Tato! - Nikt nie odpowiedział, więc krzyknąłem
znowu: -Taaaaatoooooo!
- Czy jest tu pan McFarland?
-Jestem William McFarland. - Wujek pojawił się w drzwiach.
- Witam, jestem...
Nie słyszałem, co powiedziała. Biegałem w kółko, szukając jego półciężarówki,
bo wiedziałem, że mój tata nie przyjechał po mnie żółtym buickiem. Tymczasem oni
cicho rozmawiali. Wujek wciąż kiwał głową.
Pobiegłem do domu, żeby spojrzeć na podwórze z pewnej odległości, i
usłyszałem, jak ona używa słowa zakończenie". Potem uścisnęli sobie ręce i kobieta
wyszła, wsiadła do swojej żółtej łodzi podwodnej i odjechała. Wujek usiadł na
najwyższym stopniu schodów i pokazał mi miejsce koło siebie. Usiadłem po przeciwnej
stronie niż leżący obok niego plik papierów, który przyniosła kobieta. Wujek położył mi
rękę na ramieniu.
- Chase, pamiętasz, jak mówiliśmy ci o tym ogłoszeniu we wszystkich gazetach?
- Tak, pamiętam.
Wyciągałem szyję, żeby zobaczyć, co takiego blokuje mi widok na podjazd.
- Cóż - podrapał się po głowie i westchnął - w przypadku, gdy nikt nie odpowie
na ogłoszenie, stan staje się twoim rodzicem z ramienia prawa.
- Dlaczego? Ale...
- Dokładnie oznacza to...
Wiedziałem, co to znaczyło, i nie chciałem tego słuchać. Zbiegłem z werandy,
przeskoczyłem przez ogrodzenie pastwiska, a potem przez pastwisko w ciemność, w
kierunku autostrady. Gdy dotarłem na drugą stronę pastwiska, wskoczyłem na ogrodzenie
i siadłem na nim jak na krześle obrotowym. Mogłem stamtąd patrzeć na wschód i na
zachód, ale autostrada była ciemna, a nocne powietrze chłodne. Otuliłem się ubraniem, a
mój pot zamienił się w lód. Kilka minut pózniej przyszedł wujek i oparł ręce na
ogrodzeniu. W jednej trzymał pusty słoik z dziurkami w zakrętce. Stał tak dobrą chwilę,
obracając go.
Wewnątrz pojedynczy świetlik poderwał się do lotu. Co pięć, sześć sekund [ Pobierz całość w formacie PDF ]