[ Pobierz całość w formacie PDF ]

mu spełnić ojcowski obowiązek. Chłopiec
dotknął ustami bardziej szczeciny na policzku
niż samych warg i szybko się cofnął.
 Dobranoc, tatusiu.
 Dobranoc, synu. Niech Bóg ma cię w
swojej opiece.
Już nazajutrz musiał się zmierzyć ze szkołą.
Zakonnicy powitali go serdecznie, jakby wracał
po długiej chorobie, ponieważ Sheila zajechała
do klasztoru w drodze powrotnej do Dublina i
wyjaśniła jego nieobecność kłopotami
rodzinnymi.
 Przecież sam wiesz, że jesteś jednym z
najzdolniejszych uczniów w całej szkole  brat
przełożony Gerald połechtał delikatnie jego
próżność.  Jeśli teraz przyłożysz się do nauki,
możesz dokonać wielkich rzeczy. Cały świat
stanie przed tobą otworem. Ale jeśli się poddasz,
będziesz nikim.
Była to stara śpiewka, która już mu się
serdecznie znudziła. Nowe zainteresowanie, a
nawet pochlebstwa kolegów działały mu tylko na
nerwy. Miał po dziurki w nosie szkoły 
wchodzenia gęsiego do klasy, słuchania jałowych
wykładów, przerysowywania z tablicy
bezsensownych wykresów, jakby wszystko to
zostało wymyślone specjalnie po to, by go
doprowadzać do szału.
Wiedział, że tego nie ścierpi. Neli wyjechała.
%7łycie toczyło się gdzie indziej.
Na drodze minął go ciemnoniebieski
samochód z którymś z młodszych Morahanów za
kierownicą. Pomachali do niego, ale nawet nie
próbowali się zatrzymać. Kiedy został sam,
zaczął krzyczeć i kląć. Kołysanie się
przydrożnych olch i wierzb, i brunatnych kęp
uschniętego sitowia na zalanych brzegach
Drumharlow nie było przyjacielskim
pozdrowieniem starych przyjaciół. To tylko
zarośla, i to gorzej niż wrogie, bo bezużyteczne.
Nie mógł tu zostać. Nie mógł odejść. Bez
żadnego określonego planu postanowił
zachowywać się w taki sposób, że będą musieli
go odrzucić.
Tamtego wieczora Michael porzucił pełną
szacunku postawę, którą zawsze przyjmował
wobec ojca. Nie był jawnie nieuprzejmy, tylko
wycofany i trudny. Morana drażniło jego
zachowanie, obserwował go bacznie, ale
zachowywał spokój. Ciągnęło się to kilka dni.
Szkoła nadal była nie do zniesienia. Koledzy
zauważyli, że Michael jest pochłonięty własnymi
myślami, a w grach brutalny. Zaczęli go
ignorować. Siedział na lekcjach, użalając się nad
sobą. Atmosfera w domu z każdym dniem
stawała się coraz bardziej napięta. Rose była
bliska rozstroju nerwowego. Jedyne, co mogła
zrobić, to próbować zagadać napięcie potokami
radosnej paplaniny, którą jednak i ojciec, i syn
puszczali mimo uszu. Wydawało się, że samo
powietrze jest naciągnięte do granic
wytrzymałości i albo coś się zmieni, albo pęknie.
Kiedy wreszcie nastąpił wybuch, wywołał go taki
drobiazg jak solniczka.
 Sól  zażądał Moran.
 Jaka sól?
 Są tu dwie sole? Podaj sól!
Zamiast podać solniczkę, Michael pchnął ją
po stole w stronę ojca. Kipiąc z gniewu, Moran
patrzył, jak szklana buteleczka przewraca się,
zawadziwszy o fałdkę na obrusie.
 Nawet psu nie podaje się tak soli. 
Podniósł się od stołu.  Czy ty w ogóle wiesz,
komu podajesz sól?
 Nie chciałem, żeby się przewróciła. 
Siedząc, Michael znajdował się w rozpaczliwie
niekorzystnej pozycji.
 Rzuciłeś mi ją jak psu.
 Mówię przecież, że nie chciałem...
 Ja ci pokażę!  Moran uderzył go z całej
siły, ale Michaelowi udało się częściowo
odparować cios. Zerwał się na nogi, przewracając
krzesło.  Niech ci się nie wydaje, że będziesz mi
tu chamił!
Drugi cios Michael przyjął na ramiona,
jednak i tak poleciał na stojącą pod ścianą
maszynę do szycia. Czuł nacisk metalu na plecy,
ale nie czuł bólu ani strachu. Używając pedału
staroświeckiego urządzenia jako odskoczni,
rzucił się do przodu i złapał podniesioną do
uderzenia rękę Morana. W krótkiej, bezgłośnej
walce chłopiec okazał się silniejszy. Moran
upadł, pociągając go za sobą, lecz nie starczyło
mu już siły, by pchnąć go na kredens. Tłukli się
na oślep, tarzając po podłodze. W końcu to
chłopiec przygwozdził ojca do ziemi, ale kiedy
próbował przytrzymać go za ramiona, z góry
posypały się ciosy na jego głowę. Z okrzykiem
bólu odskoczył na bok. Rose stanęła między
mężczyznami z ciężką szczotką w ręku.
 Zdumiewasz mnie, Michaelu 
powiedziała z naganą i spróbowała pomóc
Moranowi.  Nic ci nie jest, tatusiu? Nic ci nie
jest?
Odsunął ją na bok, dzwignął się z trudem i
ciężko dysząc, usiadł na krześle.
 Wszystko dobrze, tatusiu?  zapytała
znowu.
 Będzie dobrze za chwilę  odparł. 
Jeszcze z nim nie skończyłem. Jeśli jaśniepan
myśli, że może się zachowywać w tym domu, jak
mu się żywnie spodoba, to widocznie nie wziął
pod uwagę jednej rzeczy.
I wtedy, z chłodnym rozmysłem, utkwił
wzrok w śrutówce stojącej przy drzwiach w
przeciwległym kącie pokoju. Czy myślał
poważnie o użyciu strzelby, czy też chciał, żeby
Michael myślał, iż gotów jest jej użyć, nigdy nie
będzie wiadomo. Jeśli chciał, żeby Michael
myślał, że mógłby jej użyć, dopiął swego. Przez [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szamanka888.keep.pl