[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Nic ci nie będzie? - zapytał miękko.
- Nie. Wystarczy, że wezmę prysznic. A jak ty się czujesz?
- Dobrze - uśmiechnął się.
Przytulił ją i oparł głowę na jej ramieniu.
- Dziękuję, że pomogłaś mi go stamtąd wyciągnąć. Miałaś rację, nie mogliśmy go tam zostawić. Jednak
wejście do tej wody wymagało wielkiej odwagi.
- Wiesz o tym lepiej ode mnie - odparła. Przecież wszedłeś pierwszy.
Roześmiał się i objął ją mocniej.
- Ale ja jestem większy od ciebie. Mnie było łatwiej. Idz teraz spać, jutro poczujesz się lepiej.
Otworzył drzwi i delikatnie wepchnął ją do środka.
ROZDZIAA PITY
Wtorkowy ranek był pogodny, ale trochę wietrzny. Poza kilkoma zwalonymi drzewami nic już nie
przypominało o spustoszeniach zeszłej nocy.
Beth zaraz po obudzeniu się wstała i poszła dowiedzieć się o zdrowie Michaela.
- Czuje się już znacznie lepiej - poinformował ją Gideon. - Jeszcze wczoraj w nocy udało mi się
dodzwonić przez telefon komórkowy do jego ojca i uspokoić go. Okazało się, że droga była zalana i rodzice
nie mogli do niego dojechać. Na szczęście nie denerwowali się specjalnie, gdyż dotąd jeszcze nigdy nie
zdarzyło się, aby podczas powodzi woda dotarła do jego domu. Przynajmniej za ich pamięci. Michael
jeszcze śpi, a ja przed wysłaniem go do szpitala chcę sprawdzić, jak wygląda sytuacja powodziowa. Masz
ochotę wybrać się ze mną?
- Jasne, ale czy możemy sobie na to pozwolić?
Skinął głową.
- Postanowiłem zatrzymać dziś dzieci w domu i poczekać, aż sytuacja się wyjaśni. Will i Claire i tak
zresztą nie mogliby dojechać do szkoły.
Wsiedli do samochodu terenowego, przykrywając wilgotne siedzenia plastikowymi torbami, aby
ochronić ubrania. Wyjechali na rynek, a potem w dół, tam gdzie droga mogła być najbardziej uszkodzona.
Oglądali szkody spowodowane powodzią.
Niektóre ogrody były jeszcze zalane, ale większość pokrywał muł i porzucone przez wodę odpadki. Beth
pociągnęła nosem.
- Trochę tu cuchnie - stwierdziła.
- Aha. Kanalizacja chyba ucierpiała. Zobaczysz, że w ciągu najbliższej doby będziemy mieli wiele
przypadków zaburzeń gastrycznych. Ale przynajmniej droga jest już z grubsza przejezdna.
Zrobili kółko i wrócili inną trasą, mijając farmę Paula Stone'a.
Paul stał oparty o furtkę, z papierosem zwisającym między wargami, i patrzył na pole. Gideon zatrzymał
się koło niego.
- Jakieś kłopoty?
- Można tak powiedzieć - prychnął Paul. - Dwie moje najlepsze mleczne krowy utonęły, a pięć innych
poroniło w nocy. Woda zalała mi sześćdziesiąt akrów kartofli. To prawdziwa klęska, chłopie.
Zaciągnął się głęboko papierosem, spojrzał na niego i wyrzucił.
- Ale to świństwo - skrzywił się.
- Przepraszam - spokojnie odezwał się Gideon. - A jak w domu?
- Wszystko w porządku. Nikomu z rodziny nic się nie stało, i to jest najważniejsze.
Zostawili go w filozoficznym nastroju i pojechali do domu Michaela. Zgodnie z przypuszczeniami
Gideona zastali tam jego rodziców.
- Byliśmy tacy wdzięczni, kiedy pan zadzwonił - dziękowali mu wylewnie. - Próbowaliśmy
wielokrotnie do niego telefonować, ale linia została uszkodzona. Szkoda, że Michael nie ma telefonu
komórkowego, wtedy zawsze moglibyśmy być w kontakcie.
Gideon uśmiechnął się ponuro.
- Pewno nie przyszło mu do głowy, że to jest niezbędne. Muszą państwo przyznać, że ostatnia noc była
dosyć wyjątkowa.
- Mam taką nadzieję - burknął w odpowiedzi ojciec Michaela. - Nic takiego nie wydarzyło się, odkąd tu
mieszkamy.
- A jakie są zniszczenia? - spytała Beth.
- Okropne. Tłusty muł na podłodze i wszystkich meblach. Cały parter jest zniszczony.
- A jego komputer? - odezwał się Gideon.
- Nie ma co gadać. Proszę mu powiedzieć, że dyskietki są bezpieczne, leżały wysoko, ale reszta to
szmelc.
- Przekażę mu. A teraz już czas na nas.
Jechali wolno pokrytą mułem i częściowo jeszcze zalaną drogą.
- Dziś nie wygląda to tak zle - zauważyła Beth ze zdziwieniem. - Kiedy przypomnę sobie, co się tutaj
działo wczoraj...
Gideon zostawił ją w przychodni, a sam wrócił do domu. Chciał zobaczyć, co się dzieje z Michaelem i
wezwać karetkę, która odwiozłaby go do najbliższego szpitala na prześwietlenie.
Beth poszła prosto do Molly.
- Kogo mam dziś na liście?
- Oczywiście panią Robinson. Zamoczyła wczoraj opatrunek i przyszła, żebyś go jej zmieniła.
- Dobrze, przyślij ją do mnie. Kto jeszcze?
Molly podała jej karty. Beth przejrzała je, weszła do poczekalni i wywołała pierwsze nazwisko.
Jenny Sorrell przyszła na badania profilaktyczne. Beth najpierw zadała jej rutynowe pytania dotyczące
palenia, picia, sposobu odżywiania się i badania piersi.
Potem pobrała krew i wzięła próbkę moczu do analizy. Na koniec zapytała:
- Czy coś panią niepokoi lub chciałaby pani o coś spytać?
- Nic szczególnego, ale... Od kiedy weszłam w menopauzę, mam pewne problemy z suchością w
pochwie. Normalnie w niczym mi to nie przeszkadza, ale ma wpływ na stosunki seksualne. Bardzo łatwo
robią mi się tam otarcia.
Beth zapisała w karcie dyspareunia", medyczną nazwę bolesnych stosunków, i zapytała, czy nie
próbowali używać jakichś żeli.
- Tak, ale to nie pomaga. Przyjaciółka poradziła mi, żebym zaczęła przyjmować hormony, bo mogę
mieć osteoporozę, ale w mojej rodzinie nigdy się to nie zdarzało. Poza tym nie chcę niczego popsuć w
naturalnym rytmie organizmu. Szczerze mówiąc, brak nam jednak współżycia...
Beth wpadła na pewien pomysł.
- Jest coś, czego mogłaby pani spróbować. Ten produkt znajduje, się na rynku od bardzo niedawna,
ale inne pacjentki bardzo go chwaliły. To taki dopochwowy krem nawilżający, działający jednocześnie
przeciwzapalnie. - Zapisała nazwę specyfiku na karteczce. - Proszę tego spróbować, a jeśli nie pomoże,
proszę skontaktować się ze swoim lekarzem. Może istotnie bardzo niewielka dawka hormonów mogłaby
pomóc.
Pacjentka chwyciła karteczkę.
- Najpierw spróbuję tego. Bardzo dziękuję!
Beth odprowadziła ją, potem zaszczepiła dziecko przeciwko odrze i wreszcie wezwała panią Robinson.
- Och, rozjątrzyła się pani ta rana. Chyba nie oszczędzała pani ostatnio nogi?
- Szczerze mówiąc, nie. Prawie nie spałam ostatniej nocy. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl szamanka888.keep.pl
- Nic ci nie będzie? - zapytał miękko.
- Nie. Wystarczy, że wezmę prysznic. A jak ty się czujesz?
- Dobrze - uśmiechnął się.
Przytulił ją i oparł głowę na jej ramieniu.
- Dziękuję, że pomogłaś mi go stamtąd wyciągnąć. Miałaś rację, nie mogliśmy go tam zostawić. Jednak
wejście do tej wody wymagało wielkiej odwagi.
- Wiesz o tym lepiej ode mnie - odparła. Przecież wszedłeś pierwszy.
Roześmiał się i objął ją mocniej.
- Ale ja jestem większy od ciebie. Mnie było łatwiej. Idz teraz spać, jutro poczujesz się lepiej.
Otworzył drzwi i delikatnie wepchnął ją do środka.
ROZDZIAA PITY
Wtorkowy ranek był pogodny, ale trochę wietrzny. Poza kilkoma zwalonymi drzewami nic już nie
przypominało o spustoszeniach zeszłej nocy.
Beth zaraz po obudzeniu się wstała i poszła dowiedzieć się o zdrowie Michaela.
- Czuje się już znacznie lepiej - poinformował ją Gideon. - Jeszcze wczoraj w nocy udało mi się
dodzwonić przez telefon komórkowy do jego ojca i uspokoić go. Okazało się, że droga była zalana i rodzice
nie mogli do niego dojechać. Na szczęście nie denerwowali się specjalnie, gdyż dotąd jeszcze nigdy nie
zdarzyło się, aby podczas powodzi woda dotarła do jego domu. Przynajmniej za ich pamięci. Michael
jeszcze śpi, a ja przed wysłaniem go do szpitala chcę sprawdzić, jak wygląda sytuacja powodziowa. Masz
ochotę wybrać się ze mną?
- Jasne, ale czy możemy sobie na to pozwolić?
Skinął głową.
- Postanowiłem zatrzymać dziś dzieci w domu i poczekać, aż sytuacja się wyjaśni. Will i Claire i tak
zresztą nie mogliby dojechać do szkoły.
Wsiedli do samochodu terenowego, przykrywając wilgotne siedzenia plastikowymi torbami, aby
ochronić ubrania. Wyjechali na rynek, a potem w dół, tam gdzie droga mogła być najbardziej uszkodzona.
Oglądali szkody spowodowane powodzią.
Niektóre ogrody były jeszcze zalane, ale większość pokrywał muł i porzucone przez wodę odpadki. Beth
pociągnęła nosem.
- Trochę tu cuchnie - stwierdziła.
- Aha. Kanalizacja chyba ucierpiała. Zobaczysz, że w ciągu najbliższej doby będziemy mieli wiele
przypadków zaburzeń gastrycznych. Ale przynajmniej droga jest już z grubsza przejezdna.
Zrobili kółko i wrócili inną trasą, mijając farmę Paula Stone'a.
Paul stał oparty o furtkę, z papierosem zwisającym między wargami, i patrzył na pole. Gideon zatrzymał
się koło niego.
- Jakieś kłopoty?
- Można tak powiedzieć - prychnął Paul. - Dwie moje najlepsze mleczne krowy utonęły, a pięć innych
poroniło w nocy. Woda zalała mi sześćdziesiąt akrów kartofli. To prawdziwa klęska, chłopie.
Zaciągnął się głęboko papierosem, spojrzał na niego i wyrzucił.
- Ale to świństwo - skrzywił się.
- Przepraszam - spokojnie odezwał się Gideon. - A jak w domu?
- Wszystko w porządku. Nikomu z rodziny nic się nie stało, i to jest najważniejsze.
Zostawili go w filozoficznym nastroju i pojechali do domu Michaela. Zgodnie z przypuszczeniami
Gideona zastali tam jego rodziców.
- Byliśmy tacy wdzięczni, kiedy pan zadzwonił - dziękowali mu wylewnie. - Próbowaliśmy
wielokrotnie do niego telefonować, ale linia została uszkodzona. Szkoda, że Michael nie ma telefonu
komórkowego, wtedy zawsze moglibyśmy być w kontakcie.
Gideon uśmiechnął się ponuro.
- Pewno nie przyszło mu do głowy, że to jest niezbędne. Muszą państwo przyznać, że ostatnia noc była
dosyć wyjątkowa.
- Mam taką nadzieję - burknął w odpowiedzi ojciec Michaela. - Nic takiego nie wydarzyło się, odkąd tu
mieszkamy.
- A jakie są zniszczenia? - spytała Beth.
- Okropne. Tłusty muł na podłodze i wszystkich meblach. Cały parter jest zniszczony.
- A jego komputer? - odezwał się Gideon.
- Nie ma co gadać. Proszę mu powiedzieć, że dyskietki są bezpieczne, leżały wysoko, ale reszta to
szmelc.
- Przekażę mu. A teraz już czas na nas.
Jechali wolno pokrytą mułem i częściowo jeszcze zalaną drogą.
- Dziś nie wygląda to tak zle - zauważyła Beth ze zdziwieniem. - Kiedy przypomnę sobie, co się tutaj
działo wczoraj...
Gideon zostawił ją w przychodni, a sam wrócił do domu. Chciał zobaczyć, co się dzieje z Michaelem i
wezwać karetkę, która odwiozłaby go do najbliższego szpitala na prześwietlenie.
Beth poszła prosto do Molly.
- Kogo mam dziś na liście?
- Oczywiście panią Robinson. Zamoczyła wczoraj opatrunek i przyszła, żebyś go jej zmieniła.
- Dobrze, przyślij ją do mnie. Kto jeszcze?
Molly podała jej karty. Beth przejrzała je, weszła do poczekalni i wywołała pierwsze nazwisko.
Jenny Sorrell przyszła na badania profilaktyczne. Beth najpierw zadała jej rutynowe pytania dotyczące
palenia, picia, sposobu odżywiania się i badania piersi.
Potem pobrała krew i wzięła próbkę moczu do analizy. Na koniec zapytała:
- Czy coś panią niepokoi lub chciałaby pani o coś spytać?
- Nic szczególnego, ale... Od kiedy weszłam w menopauzę, mam pewne problemy z suchością w
pochwie. Normalnie w niczym mi to nie przeszkadza, ale ma wpływ na stosunki seksualne. Bardzo łatwo
robią mi się tam otarcia.
Beth zapisała w karcie dyspareunia", medyczną nazwę bolesnych stosunków, i zapytała, czy nie
próbowali używać jakichś żeli.
- Tak, ale to nie pomaga. Przyjaciółka poradziła mi, żebym zaczęła przyjmować hormony, bo mogę
mieć osteoporozę, ale w mojej rodzinie nigdy się to nie zdarzało. Poza tym nie chcę niczego popsuć w
naturalnym rytmie organizmu. Szczerze mówiąc, brak nam jednak współżycia...
Beth wpadła na pewien pomysł.
- Jest coś, czego mogłaby pani spróbować. Ten produkt znajduje, się na rynku od bardzo niedawna,
ale inne pacjentki bardzo go chwaliły. To taki dopochwowy krem nawilżający, działający jednocześnie
przeciwzapalnie. - Zapisała nazwę specyfiku na karteczce. - Proszę tego spróbować, a jeśli nie pomoże,
proszę skontaktować się ze swoim lekarzem. Może istotnie bardzo niewielka dawka hormonów mogłaby
pomóc.
Pacjentka chwyciła karteczkę.
- Najpierw spróbuję tego. Bardzo dziękuję!
Beth odprowadziła ją, potem zaszczepiła dziecko przeciwko odrze i wreszcie wezwała panią Robinson.
- Och, rozjątrzyła się pani ta rana. Chyba nie oszczędzała pani ostatnio nogi?
- Szczerze mówiąc, nie. Prawie nie spałam ostatniej nocy. [ Pobierz całość w formacie PDF ]