[ Pobierz całość w formacie PDF ]
tutaj może być dla ciebie kłopotliwa...
- Nie. - Ujął jej rękę i wtedy dopiero spojrzała na niego. W jej
oczach było tyle bólu, że nie mógł tego znieść. - Poślubiłem cię,
bo pomoże mi to zatrzymać dziecko. Nie przejmuj się Jadą. Ona
kocha tylko siebie. Kiedy Beth Ann była malutka i trzeba było się
nią zajmować bez przerwy, Jada nie miała dla niej czasu. Teraz,
gdy podrosła, chce ją wykorzystać dla autoreklamy. Poza tym boi
się, że utrata opieki nad małą może jej zaszkodzić.
- Może twój adwokat zaproponowałby jej, że nie będziecie roz-
głaszać tej sprawy. Mógłby podsunąć jej pomysł, że oddaje Beth
Ann dobrowolnie, bo nie chce narażać jej na dorastanie w holly-
woodzkim otoczeniu. Wielu ludzi uważałoby, że jest wspaniałą,
chętną do wyrzeczeń dla dobra dziecka, matką.
Co za kobieta! Cały czas kiwał głową, gdy mówiła, a potem pu-
ścił jej rękę i sięgnął po słuchawkę.
- Wspaniały pomysł. Zaraz do niego zatelefonuję.
109
S
R
Następnego dnia, gdy Beth Ann spała po lunchu, Angel, bojąc
się fotografów, poprosiła jednego z robotników, by odebrał pocztę.
Day włączył automatyczną sekretarkę i w domu panowała błoga
cisza. Poprzedniego wieczoru wyłączyli telefon, by wreszcie mieć
choć trochę spokoju.
Teraz przygotowywała masę do ciasta z wiśniami i uśmiechała
się do siebie. Powracały do niej słowa Daya, gdy mówił, że jest
uczciwą kobietą. Wreszcie zrozumiał, że ona i Jada nie są do siebie
podobne, mimo że wykonują ten sam zawód.
Stuknęły drzwi wejściowe. Podniosła z uśmiechem głowę my-
śląc, że to Day. Ale to był tylko Smokey. Przyniósł pocztę i rzucił
ją na blat. Uszczknął odrobinę masy wiśniowej i uciekł, bo zamie-
rzyła się na niego ścierką.
Zajęta przygotowywaniem posiłku, nie przeglądała poczty aż do
wieczora.
Najpierw zauważyła dużą, grubą kopertę. Wiedziała, co w niej
jest - scenariusze. Karl działał bardzo szybko. Nie chciała ich czy-
tać, tak jak i nie chciała wyjeżdżać z Red Arrow. Pospiesznie
przejrzała resztę listów. W większości zawierały rachunki.
To była szczególna koperta.
Poczuła, jakby ktoś ją mocno uderzył. Znajomy widok. Oddy-
chaj głęboko, powiedziała do siebie. Bardzo głęboko.
Wciągnęła powietrze i chwiejnym krokiem podeszła do najbliż-
szego krzesła. A miała już nadzieję, że ten, kto pisał te listy, dał
sobie spokój.
Tak bardzo chciała o nim zapomnieć. %7łyła na ranczo jak w raju.
Była pewna, że przestała być dla swego prześladowcy interesują-
cym obiektem.
Niestety, myliła się. Ten, kto ją napastował, musiał być szalony i
niebezpieczny. Usłyszała warkot ciężarówki i głosy robotników.
110
S
R
Chwyciła list i pobiegła do sypialni, którą teraz dzieliła z Dayem.
Nie pokaże mu tego listu. Nie teraz, kiedy zaprzątnięty jest wła-
snymi problemami: grozbami byłej żony, sprawą o opiekę nad
dzieckiem i wścibstwem prasy. Nie. Odeśle list policji w Los An-
geles, tak jak to robiła dotychczas.
Ostrożnie otworzyła kopertę i wytrząsnęła z niej cienki arkusik
papieru. Uważnie czytała treść, jakby mogła się z niej czegoś do-
wiedzieć o tym maniaku.
Pisał, że nie może doczekać się chwili, kiedy ją zobaczy.
Zadrżała. Nawet tu nie była bezpieczna. W jaki sposób zdobył
jej adres? Zresztą to nieważne. Najgorsze, że wiedział, gdzie ona
jest.
Wsunęła list do szuflady i gdy miała już ją zamknąć, zauważyła
stempel na kopercie. List wysłany był stąd, z Deming!
111
S
R
ROZDZIAA DZIEWITY
Odkąd przysłano scenariusze, Angel się zmieniła. Day zauważył
przy kolacji, że była zamyślona i czymś przygnębiona. Gdy oglą-
dali razem telewizję, otworzyła kopertę. Kiedy był żonaty z Jadą,
widział wiele scenariuszy, więc nie musiała mu niczego wyjaśniać.
Zresztą nawet o nich nie wspomniała. Może postanowiła przyjąć
jakąś rolę? Nakręcić kolejny film? Przeraziła go ta myśl, ale szyb-
ko ją stłumił. Wiedział przecież, że ich związek jest tymczasowy i
że taka kobieta nie pasuje do rancza. Może żałowała, że za niego
wyszła? Był pewien, że szczerze kocha Beth Ann. No i jest jeszcze
uczucie, jakim darzyła go nocą... Oboje chodzili niewyspani, bo
nie mogli się sobą nasycić.
Ale... Minęło też chyba niebezpieczeństwo ze strony mężczyzny,
który wysyłał listy. Mimo że miejsce jej pobytu było ogólnie zna-
ne, nie napływały żadne grozby. Facet pewnie znalazł sobie inną
ofiarę.
Mówiła kiedyś, że nie chce wracać do zawodu. Jednak... wyglą-
dało na to, że zmieniła zdanie.
Cóż... To nie jego sprawa. Przy odrobinie szczęścia sąd niedługo
przyzna mu całkowitą opiekę nad Beth Ann, a to był przecież je-
dyny powód ich małżeństwa.
Wkrótce nie będzie już jej potrzebował. Na pewno.
- Day?
112
S
R
Przerwała jego rozmyślania. Nie wiedział, jak długo go wołała.
- Przepraszam. - Starał się nie myśleć o jej odejściu. Jest z nim i
musi nacieszyć się jej obecnością.
Wstał z fotela i usiadł przy niej na kanapie. Odłożyła scenariusze
i gdy objął ją i przytulił do siebie, uniosła twarz ku niemu i zaczęli
się całować.
- Chodzmy na górę - wyszeptał po chwili ochrypłym głosem.
Dotąd żadna kobieta tak na niego nie działała.
Ku jego zdziwieniu, odsunęła się od niego.
- Moglibyśmy najpierw porozmawiać?
Rozmowa była ostatnią rzeczą, jakiej pragnął.
- Oczywiście. - Powinien dostać medal za to, że zdołał
jej odpowiedzieć, nie okazując irytacji. - A o czym?
Nagle zamarł. Z pewnością chce ustalić datę wyjazdu, gdy
sprawa opieki nad Beth Ann zostanie wreszcie załatwiona.
- O Beth Ann.
Odprężył się.
- Uważam, że nie powinniśmy pozwalać jej, by wszędzie chodzi-
ła z kocykiem.
- Czy to takie ważne? - Zupełnie nie spodziewał się takiej roz-
mowy.
- Zauważyłam, że gdy ma kocyk, ssie palec. Nie robi tego bez
kocyka.
Usiłował zachować cierpliwość.
- Gdy wróciła do domu od Jady, kocyk był jedyną rzeczą, która
ją uspokajała. Jeśli czuje się z nim bezpieczna, to nie powinniśmy
go jej zabierać.
- Gdybym uważała, że jest jej potrzebny dla poczucia bezpie-
czeństwa, nie proponowałabym ci tego. Ale myślę, że to tylko
przyzwyczajenie i trzeba to ukrócić, przynajmniej w ciągu dnia,
113
S
R
zanim zupełnie zepsuje sobie zgryz, ssąc palec.
- To przesąd. - Wprawdzie nie miał o tym najmniejszego poję-
cia, ale nie mógł pozwolić, by Angel miała rację.
- Nie. Wczoraj dzwoniłam do dentysty w Las Cruces. Powie-
dział mi, że częste ssanie palca powoduje zniekształcenie podnie-
bienia, co może skończyć się noszeniem aparatu.
- Najwyżej kupimy jej aparat. - Wzruszył ramionami, bo nie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl szamanka888.keep.pl
tutaj może być dla ciebie kłopotliwa...
- Nie. - Ujął jej rękę i wtedy dopiero spojrzała na niego. W jej
oczach było tyle bólu, że nie mógł tego znieść. - Poślubiłem cię,
bo pomoże mi to zatrzymać dziecko. Nie przejmuj się Jadą. Ona
kocha tylko siebie. Kiedy Beth Ann była malutka i trzeba było się
nią zajmować bez przerwy, Jada nie miała dla niej czasu. Teraz,
gdy podrosła, chce ją wykorzystać dla autoreklamy. Poza tym boi
się, że utrata opieki nad małą może jej zaszkodzić.
- Może twój adwokat zaproponowałby jej, że nie będziecie roz-
głaszać tej sprawy. Mógłby podsunąć jej pomysł, że oddaje Beth
Ann dobrowolnie, bo nie chce narażać jej na dorastanie w holly-
woodzkim otoczeniu. Wielu ludzi uważałoby, że jest wspaniałą,
chętną do wyrzeczeń dla dobra dziecka, matką.
Co za kobieta! Cały czas kiwał głową, gdy mówiła, a potem pu-
ścił jej rękę i sięgnął po słuchawkę.
- Wspaniały pomysł. Zaraz do niego zatelefonuję.
109
S
R
Następnego dnia, gdy Beth Ann spała po lunchu, Angel, bojąc
się fotografów, poprosiła jednego z robotników, by odebrał pocztę.
Day włączył automatyczną sekretarkę i w domu panowała błoga
cisza. Poprzedniego wieczoru wyłączyli telefon, by wreszcie mieć
choć trochę spokoju.
Teraz przygotowywała masę do ciasta z wiśniami i uśmiechała
się do siebie. Powracały do niej słowa Daya, gdy mówił, że jest
uczciwą kobietą. Wreszcie zrozumiał, że ona i Jada nie są do siebie
podobne, mimo że wykonują ten sam zawód.
Stuknęły drzwi wejściowe. Podniosła z uśmiechem głowę my-
śląc, że to Day. Ale to był tylko Smokey. Przyniósł pocztę i rzucił
ją na blat. Uszczknął odrobinę masy wiśniowej i uciekł, bo zamie-
rzyła się na niego ścierką.
Zajęta przygotowywaniem posiłku, nie przeglądała poczty aż do
wieczora.
Najpierw zauważyła dużą, grubą kopertę. Wiedziała, co w niej
jest - scenariusze. Karl działał bardzo szybko. Nie chciała ich czy-
tać, tak jak i nie chciała wyjeżdżać z Red Arrow. Pospiesznie
przejrzała resztę listów. W większości zawierały rachunki.
To była szczególna koperta.
Poczuła, jakby ktoś ją mocno uderzył. Znajomy widok. Oddy-
chaj głęboko, powiedziała do siebie. Bardzo głęboko.
Wciągnęła powietrze i chwiejnym krokiem podeszła do najbliż-
szego krzesła. A miała już nadzieję, że ten, kto pisał te listy, dał
sobie spokój.
Tak bardzo chciała o nim zapomnieć. %7łyła na ranczo jak w raju.
Była pewna, że przestała być dla swego prześladowcy interesują-
cym obiektem.
Niestety, myliła się. Ten, kto ją napastował, musiał być szalony i
niebezpieczny. Usłyszała warkot ciężarówki i głosy robotników.
110
S
R
Chwyciła list i pobiegła do sypialni, którą teraz dzieliła z Dayem.
Nie pokaże mu tego listu. Nie teraz, kiedy zaprzątnięty jest wła-
snymi problemami: grozbami byłej żony, sprawą o opiekę nad
dzieckiem i wścibstwem prasy. Nie. Odeśle list policji w Los An-
geles, tak jak to robiła dotychczas.
Ostrożnie otworzyła kopertę i wytrząsnęła z niej cienki arkusik
papieru. Uważnie czytała treść, jakby mogła się z niej czegoś do-
wiedzieć o tym maniaku.
Pisał, że nie może doczekać się chwili, kiedy ją zobaczy.
Zadrżała. Nawet tu nie była bezpieczna. W jaki sposób zdobył
jej adres? Zresztą to nieważne. Najgorsze, że wiedział, gdzie ona
jest.
Wsunęła list do szuflady i gdy miała już ją zamknąć, zauważyła
stempel na kopercie. List wysłany był stąd, z Deming!
111
S
R
ROZDZIAA DZIEWITY
Odkąd przysłano scenariusze, Angel się zmieniła. Day zauważył
przy kolacji, że była zamyślona i czymś przygnębiona. Gdy oglą-
dali razem telewizję, otworzyła kopertę. Kiedy był żonaty z Jadą,
widział wiele scenariuszy, więc nie musiała mu niczego wyjaśniać.
Zresztą nawet o nich nie wspomniała. Może postanowiła przyjąć
jakąś rolę? Nakręcić kolejny film? Przeraziła go ta myśl, ale szyb-
ko ją stłumił. Wiedział przecież, że ich związek jest tymczasowy i
że taka kobieta nie pasuje do rancza. Może żałowała, że za niego
wyszła? Był pewien, że szczerze kocha Beth Ann. No i jest jeszcze
uczucie, jakim darzyła go nocą... Oboje chodzili niewyspani, bo
nie mogli się sobą nasycić.
Ale... Minęło też chyba niebezpieczeństwo ze strony mężczyzny,
który wysyłał listy. Mimo że miejsce jej pobytu było ogólnie zna-
ne, nie napływały żadne grozby. Facet pewnie znalazł sobie inną
ofiarę.
Mówiła kiedyś, że nie chce wracać do zawodu. Jednak... wyglą-
dało na to, że zmieniła zdanie.
Cóż... To nie jego sprawa. Przy odrobinie szczęścia sąd niedługo
przyzna mu całkowitą opiekę nad Beth Ann, a to był przecież je-
dyny powód ich małżeństwa.
Wkrótce nie będzie już jej potrzebował. Na pewno.
- Day?
112
S
R
Przerwała jego rozmyślania. Nie wiedział, jak długo go wołała.
- Przepraszam. - Starał się nie myśleć o jej odejściu. Jest z nim i
musi nacieszyć się jej obecnością.
Wstał z fotela i usiadł przy niej na kanapie. Odłożyła scenariusze
i gdy objął ją i przytulił do siebie, uniosła twarz ku niemu i zaczęli
się całować.
- Chodzmy na górę - wyszeptał po chwili ochrypłym głosem.
Dotąd żadna kobieta tak na niego nie działała.
Ku jego zdziwieniu, odsunęła się od niego.
- Moglibyśmy najpierw porozmawiać?
Rozmowa była ostatnią rzeczą, jakiej pragnął.
- Oczywiście. - Powinien dostać medal za to, że zdołał
jej odpowiedzieć, nie okazując irytacji. - A o czym?
Nagle zamarł. Z pewnością chce ustalić datę wyjazdu, gdy
sprawa opieki nad Beth Ann zostanie wreszcie załatwiona.
- O Beth Ann.
Odprężył się.
- Uważam, że nie powinniśmy pozwalać jej, by wszędzie chodzi-
ła z kocykiem.
- Czy to takie ważne? - Zupełnie nie spodziewał się takiej roz-
mowy.
- Zauważyłam, że gdy ma kocyk, ssie palec. Nie robi tego bez
kocyka.
Usiłował zachować cierpliwość.
- Gdy wróciła do domu od Jady, kocyk był jedyną rzeczą, która
ją uspokajała. Jeśli czuje się z nim bezpieczna, to nie powinniśmy
go jej zabierać.
- Gdybym uważała, że jest jej potrzebny dla poczucia bezpie-
czeństwa, nie proponowałabym ci tego. Ale myślę, że to tylko
przyzwyczajenie i trzeba to ukrócić, przynajmniej w ciągu dnia,
113
S
R
zanim zupełnie zepsuje sobie zgryz, ssąc palec.
- To przesąd. - Wprawdzie nie miał o tym najmniejszego poję-
cia, ale nie mógł pozwolić, by Angel miała rację.
- Nie. Wczoraj dzwoniłam do dentysty w Las Cruces. Powie-
dział mi, że częste ssanie palca powoduje zniekształcenie podnie-
bienia, co może skończyć się noszeniem aparatu.
- Najwyżej kupimy jej aparat. - Wzruszył ramionami, bo nie [ Pobierz całość w formacie PDF ]