[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pocałunku dziewczyny.
Emily podeszła bliżej i zajrzała mu w oczy. Wzrok miała
żywy i jasny jak nigdy.
— Na uczelni oglądałam wszystkie twoje mecze i
zakochałam się w tobie. Nie dlatego, że byłeś gwiazdą drużyny,
nie dlatego, że byłeś taki wysportowany, taki zręczny, ale dlatego,
że byłeś taki otwarty, naturalny, uczuciowy. Im większe były
emocje, im większej podlegałeś presji, tym lepiej grałeś. Jeżeli gra
siadała, traciłeś zainteresowanie. Potrzebowałeś ostrogi. Walki o
zwycięstwo, kiedy do końca meczu brakowało sekund.
Potrzebowałeś odrobiny niepewności.
— To nie jest mecz, Emily.
— Pewnie, że nie. Stawka jest wyższa. Takie też powinny
być emocje. Trzeba cię przyprzeć do muru, Myron. Wtedy jesteś
najlepszy.
Spojrzał na zdjęcie Jeremy’ego i odkrył w sobie nieznane
uczucie. Zamrugał, pochwycił odbicie swojej twarzy w lustrze na
drzwiach szafy i na chwilę stanął mu przed oczami własny ojciec.
Emily objęła go i, ukrywszy twarz w zagłębieniu jego
ramienia, rozpłakała się. Nie odsunął się. Stali tak przez kilka
minut, zanim zeszli na dół. Przy kolacji chłonął jej opowieści o
Jeremym. Przenieśli się na kanapę i zaczęli oglądać albumy ze
zdjęciami. Emily podwinęła nogi, podparła głowę dłonią i znów
zaczęła opowiadać. Do drzwi odprowadziła go przed drugą w
nocy. Trzymali się za ręce.
— Wiem, że rozmawiałeś z doktor Singh — powiedziała w
progu.
— Tak.
Wzięła głęboki oddech.
— Powiem jedno.
— Słucham.
— Śledzę swój cykl. Kupiłam test domowy. Najlepszy do…
zapłodnienia będzie czwartek.
Otworzył usta, ale powstrzymała go gestem.
— Znam wszystkie kontrargumenty, ale dla Jeremy’ego
może to być ostatnia szansa. Nic nie mów. Przemyśl to sobie.
Zamknęła drzwi. Myron wpatrywał się w nie kilka chwil.
Próbował wskrzesić moment, kiedy Jeremy je otworzył, uśmiech
na jego twarzy, ale zamglony obraz szybko się rozpłynął.
21
Z samego rana zadzwonił do Terese. Nie podniosła
słuchawki. Zmarszczył czoło.
— Czyżby puściła mnie w trąbę? — spytał Wina.
— Wątpliwe.
Win w jedwabnej piżamie, w dobranym do niej szlafroku i
rannych pantoflach czytał gazetę. Brakowało mu fajki, by
wyglądał jak postać z jednoaktówki, którą w wolnej chwili
popełnił Noel Coward.
— Dlaczego?
— Bo pani Collins wydaje mi się osobą bardzo bezpośrednią.
Poczułbyś, gdyby cię wyrzuciła na śmietnik.
— Poza tym kobiety pociąga mój nieodparty urok.
Win przewrócił stronę.
— Co ona kombinuje? — spytał Myron.
— Jakiego to słowa używacie wy, ludzie żyjący w
związkach? — Win stuknął palcem w podbródek. — Mam!
Przestrzeń. Może potrzebuje więcej przestrzeni.
— „Potrzeba przestrzeni” to zazwyczaj synonim puszczenia
w trąbę.
— Skoro tak mówisz. — Win skrzyżował nogi. — Chcesz,
żebym to zbadał?
— Co zbadał?
— Co kombinuje pani Collins.
— Nie.
— Świetnie. Przejdźmy do sprawy. Jak wypadło spotkanie z
Federalnym Biurem Śledczym?
Myron zrelacjonował mu przebieg przesłuchania.
— Czyli nie wiemy, czego chcieli — rzekł Win.
— Nie.
— Nic ci nie świta?
— Nic. Ale czegoś się bali.
— Ciekawe.
Myron skinął głową.
Win łyknął herbaty, dystyngowanie unosząc mały palec. Ach,
ten mały paluszek, czegóż on nie widział, w czym nie
uczestniczył? Siedzieli w reprezentacyjnej jadalni i pili herbatę ze
srebrnego kompletu. Na wiktoriańskim mahoniowym stole z
nogami w kształcie lwich łap stały też srebrny dzbanek z mlekiem
oraz, jakżeby inaczej, pudełka z chrupkami Cap’n Crunch i
nowymi płatkami Oreo.
— W tym stanie rzeczy szkoda czasu na snucie teorii.
Podzwonię. Sprawdzę, czy czegoś się dowiem.
— Dzięki.
— Niemniej wciąż nie widzę związku między Stanem
Gibbsem a naszym dawcą szpiku.
— To jedynie daleki domysł.
— Gorzej. Dziennikarz wymyśla historię o seryjnym
porywaczu, a my co? Podejrzewamy, że dawcą jest zmyślona
postać?
— Stan Gibbs twierdzi, że to prawdziwa historia.
— Tak mówi?
— Tak.
Win potarł podbródek.
— Wyjaśnij mi więc, czemu się nie bronił?
— Nie mam pojęcia.
— Pewnie dlatego, że jest winien. Ludzie są nade wszystko
samolubami. Bronią siebie. Tak im każe instynkt
samozachowawczy. Nie chcą być męczennikami. Chodzi im tylko
o jedno: ocalenie skóry.
— Przyjmijmy, że twój optymistyczny pogląd na naturę
ludzką jest słuszny. Czy Gibbs skłamałby, żeby się uratować?
— Oczywiście.
— To dlaczego, nawet jeśli popełnił plagiat, nie sięgnął w
obronie własnej po całkiem sensowny argument, że to porywacz
zaczerpnął pomysł z powieści?
Win skinął głową.
— Podoba mi się twoje rozumowanie — powiedział.
— Mój cynizm.
Zadzwonił domofon. Win nacisnął guzik. Portier
zaanonsował Esperanzę. Minutę później weszła do jadalni, zajęła
krzesło, nasypała sobie do miski płatków i zalała mlekiem.
— Dlaczego zawsze każde płatki nazywają „składnikiem
kompletnego śniadania”? — spytała. — O co tu chodzi?
Nie odpowiedzieli.
Nabrawszy łyżkę płatków, spojrzała na Wina i wskazała
głową Myrona.
— Nie cierpię, kiedy ma rację — powiedziała.
— Zły znak — przyznał Win.
— Miałem rację? — spytał Myron.
— Sprawdziłam, czy Dennis Lex chodził do szkoły.
Dotarłam do wszystkich instytucji oświatowych, z którymi
związani byli jego brat, siostra i rodzice. Do uczelni, liceum,
gimnazjum, a nawet podstawówki. Nic. Najmniejszego śladu
Dennisa Leksa.
— Ale…
— Przedszkole!
— Żartujesz. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl szamanka888.keep.pl
pocałunku dziewczyny.
Emily podeszła bliżej i zajrzała mu w oczy. Wzrok miała
żywy i jasny jak nigdy.
— Na uczelni oglądałam wszystkie twoje mecze i
zakochałam się w tobie. Nie dlatego, że byłeś gwiazdą drużyny,
nie dlatego, że byłeś taki wysportowany, taki zręczny, ale dlatego,
że byłeś taki otwarty, naturalny, uczuciowy. Im większe były
emocje, im większej podlegałeś presji, tym lepiej grałeś. Jeżeli gra
siadała, traciłeś zainteresowanie. Potrzebowałeś ostrogi. Walki o
zwycięstwo, kiedy do końca meczu brakowało sekund.
Potrzebowałeś odrobiny niepewności.
— To nie jest mecz, Emily.
— Pewnie, że nie. Stawka jest wyższa. Takie też powinny
być emocje. Trzeba cię przyprzeć do muru, Myron. Wtedy jesteś
najlepszy.
Spojrzał na zdjęcie Jeremy’ego i odkrył w sobie nieznane
uczucie. Zamrugał, pochwycił odbicie swojej twarzy w lustrze na
drzwiach szafy i na chwilę stanął mu przed oczami własny ojciec.
Emily objęła go i, ukrywszy twarz w zagłębieniu jego
ramienia, rozpłakała się. Nie odsunął się. Stali tak przez kilka
minut, zanim zeszli na dół. Przy kolacji chłonął jej opowieści o
Jeremym. Przenieśli się na kanapę i zaczęli oglądać albumy ze
zdjęciami. Emily podwinęła nogi, podparła głowę dłonią i znów
zaczęła opowiadać. Do drzwi odprowadziła go przed drugą w
nocy. Trzymali się za ręce.
— Wiem, że rozmawiałeś z doktor Singh — powiedziała w
progu.
— Tak.
Wzięła głęboki oddech.
— Powiem jedno.
— Słucham.
— Śledzę swój cykl. Kupiłam test domowy. Najlepszy do…
zapłodnienia będzie czwartek.
Otworzył usta, ale powstrzymała go gestem.
— Znam wszystkie kontrargumenty, ale dla Jeremy’ego
może to być ostatnia szansa. Nic nie mów. Przemyśl to sobie.
Zamknęła drzwi. Myron wpatrywał się w nie kilka chwil.
Próbował wskrzesić moment, kiedy Jeremy je otworzył, uśmiech
na jego twarzy, ale zamglony obraz szybko się rozpłynął.
21
Z samego rana zadzwonił do Terese. Nie podniosła
słuchawki. Zmarszczył czoło.
— Czyżby puściła mnie w trąbę? — spytał Wina.
— Wątpliwe.
Win w jedwabnej piżamie, w dobranym do niej szlafroku i
rannych pantoflach czytał gazetę. Brakowało mu fajki, by
wyglądał jak postać z jednoaktówki, którą w wolnej chwili
popełnił Noel Coward.
— Dlaczego?
— Bo pani Collins wydaje mi się osobą bardzo bezpośrednią.
Poczułbyś, gdyby cię wyrzuciła na śmietnik.
— Poza tym kobiety pociąga mój nieodparty urok.
Win przewrócił stronę.
— Co ona kombinuje? — spytał Myron.
— Jakiego to słowa używacie wy, ludzie żyjący w
związkach? — Win stuknął palcem w podbródek. — Mam!
Przestrzeń. Może potrzebuje więcej przestrzeni.
— „Potrzeba przestrzeni” to zazwyczaj synonim puszczenia
w trąbę.
— Skoro tak mówisz. — Win skrzyżował nogi. — Chcesz,
żebym to zbadał?
— Co zbadał?
— Co kombinuje pani Collins.
— Nie.
— Świetnie. Przejdźmy do sprawy. Jak wypadło spotkanie z
Federalnym Biurem Śledczym?
Myron zrelacjonował mu przebieg przesłuchania.
— Czyli nie wiemy, czego chcieli — rzekł Win.
— Nie.
— Nic ci nie świta?
— Nic. Ale czegoś się bali.
— Ciekawe.
Myron skinął głową.
Win łyknął herbaty, dystyngowanie unosząc mały palec. Ach,
ten mały paluszek, czegóż on nie widział, w czym nie
uczestniczył? Siedzieli w reprezentacyjnej jadalni i pili herbatę ze
srebrnego kompletu. Na wiktoriańskim mahoniowym stole z
nogami w kształcie lwich łap stały też srebrny dzbanek z mlekiem
oraz, jakżeby inaczej, pudełka z chrupkami Cap’n Crunch i
nowymi płatkami Oreo.
— W tym stanie rzeczy szkoda czasu na snucie teorii.
Podzwonię. Sprawdzę, czy czegoś się dowiem.
— Dzięki.
— Niemniej wciąż nie widzę związku między Stanem
Gibbsem a naszym dawcą szpiku.
— To jedynie daleki domysł.
— Gorzej. Dziennikarz wymyśla historię o seryjnym
porywaczu, a my co? Podejrzewamy, że dawcą jest zmyślona
postać?
— Stan Gibbs twierdzi, że to prawdziwa historia.
— Tak mówi?
— Tak.
Win potarł podbródek.
— Wyjaśnij mi więc, czemu się nie bronił?
— Nie mam pojęcia.
— Pewnie dlatego, że jest winien. Ludzie są nade wszystko
samolubami. Bronią siebie. Tak im każe instynkt
samozachowawczy. Nie chcą być męczennikami. Chodzi im tylko
o jedno: ocalenie skóry.
— Przyjmijmy, że twój optymistyczny pogląd na naturę
ludzką jest słuszny. Czy Gibbs skłamałby, żeby się uratować?
— Oczywiście.
— To dlaczego, nawet jeśli popełnił plagiat, nie sięgnął w
obronie własnej po całkiem sensowny argument, że to porywacz
zaczerpnął pomysł z powieści?
Win skinął głową.
— Podoba mi się twoje rozumowanie — powiedział.
— Mój cynizm.
Zadzwonił domofon. Win nacisnął guzik. Portier
zaanonsował Esperanzę. Minutę później weszła do jadalni, zajęła
krzesło, nasypała sobie do miski płatków i zalała mlekiem.
— Dlaczego zawsze każde płatki nazywają „składnikiem
kompletnego śniadania”? — spytała. — O co tu chodzi?
Nie odpowiedzieli.
Nabrawszy łyżkę płatków, spojrzała na Wina i wskazała
głową Myrona.
— Nie cierpię, kiedy ma rację — powiedziała.
— Zły znak — przyznał Win.
— Miałem rację? — spytał Myron.
— Sprawdziłam, czy Dennis Lex chodził do szkoły.
Dotarłam do wszystkich instytucji oświatowych, z którymi
związani byli jego brat, siostra i rodzice. Do uczelni, liceum,
gimnazjum, a nawet podstawówki. Nic. Najmniejszego śladu
Dennisa Leksa.
— Ale…
— Przedszkole!
— Żartujesz. [ Pobierz całość w formacie PDF ]