[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ment. Teraz musimy tylko znalezć czwarty.
 Skąd mam wiedzieć, co to jest, Barry? Ale zaraz. . . Jak wpadłem na to, że
pytanie jest trzecim?
 Bo dostroił się pan do naszej częstotliwości. Wszedł pan na naszą długość
fali.  Uśmiechnął się i ponownie zajął się mierzeniem ciśnienia Magdzie. 
Teraz może nas pan odbierać.
 Nie bądz taki sprytny. Co to znaczy?
 %7łe zaczyna pan rozumieć.
 Ale co może łączyć to pióro, tę kość i pytanie Antonyi?
 Nie wiemy. Lecz mamy nadzieję, że ten czwarty fragment wszystko wyja-
śni.
* * *
W szpitalu Michael i Isabelle już na nas czekali. Zaraz przejęli pacjentkę, od-
pędzili nawet garnące się do pomocy pielęgniarki. Zakridesowie są naszymi stary-
mi przyjaciółmi i bardzo dobrymi lekarzami. To Mikę uratował mnie po postrzale
wiele lat temu. Patrząc, jak popychają nosze z Magdą korytarzem, pomyślałem,
że znów przyjdzie mu niebawem pochylić się nade mną, gdy zaczną gasnąć świa-
tła chez moi. Zanim zdążyłem posmutnieć z tego powodu, coś całkiem innego
zwróciło moją uwagę. Upewniwszy się, że nie będę na razie potrzebny, ruszyłem
zaspokoić ciekawość.
Na drugim końcu korytarza stał Bill Pegg i słuchał uważnie tego, co wykładała
mu niska pani doktor o włosach przyciętych na mnicha. Zęby zaczęły mi drętwieć
od jej belferskiego głosu już z odległości dziesięciu stóp. Gdy podszedłem, Bill
uniósł dłoń, żeby ją uciszyć.
 Chwilę, pani doktor. To jest szef naszej policji i też chciałby wszystko
usłyszeć.
 Co jest, Bill?
 Szefie, to pani doktor Schellberger. Brunhilde Schellberger.  Uniósł jed-
ną brew o milimetr, ale niczego nie dodał.
 Witam, pani doktor. W czym rzecz?
 Pół godziny temu przywieziono do nas mężczyznę nazwiskiem John Pe-
tangles, typ kaukaski, z ranami postrzałowymi brzucha i uda.
Spojrzałem na Billa i przypomniałem sobie wyraznie, jak sam poleciłem John-
ny emu pójść za Cazem de Floonem ledwie parę chwil po tym, jak tamten łajdak
zastrzelił Gi Gi i Old Vertue.
 Sprawca to biały mężczyzna, lat około sześćdziesięciu, ubrany w wielo-
kolorowe wdzianko do joggingu. Ma jakieś pięć stóp dziewięć cali, dużą szopę
siwych włosów, waga. . . jakieś sto pięćdziesiąt funtów. Może trochę mniej.
157
Bill wyciągnął z kieszeni notatnik i spisał wszystko, co powiedziałem, ale
zaraz potem spojrzał na mnie uważnie.
 Skąd wiesz, szefie?
 Po prostu zajmij się tym, Bill. Jak z Johnnym?
 Niedobrze. Właśnie go operują.
 Pani doktor?
Pokręciła głową.
 Więcej będziemy wiedzieli dopiero po operacji.
 Co to za facet, Frannie? Skąd wiesz, jak wygląda?
 Potem ci powiem. Teraz muszę odszukać pewnego faceta z obsady tutejszej
karetki. Ma na imię Barry.
 Barry?  spytała doktor Schellberger.  W naszym szpitalu nikt taki nie
pracuje.
 Wcale mnie to nie dziwi.  Odwróciłem się, żeby odejść.
George i Pauline siedzieli w poczekalni i trzymali się za ręce. Gdy ich zo-
baczyłem, zabolało, jakby piorun we mnie strzelił. Dwoje ludzi, którzy tyle dla
mnie znaczyli. Będę mógł cieszyć się nimi jeszcze przez kilka dni i koniec. Ko-
niec z George em, z Pauline, Magdą, Crane s View. . . całym moim życiem. Jak
wytrzymać z tą myślą i nie załamać się? Jeszcze kilka dni i po życiu.
 Nic jej nie będzie, Frannie? Z mamą w porządku?
 Tak, chyba tak. Powiedzieli, że nie widzą żadnego zagrożenia, ale musi-
my poczekać, aż zakończą badania. Pauline, czy możesz zostawić nas na chwilę
z George em samych? Chciałbym z nim porozmawiać. Nie więcej niż pięć minut.
Złapała mnie za ramię.
 Ukrywasz coś? Coś o mamie?
 Nie, nic takiego. Uwierz mi. Chcę tylko powiedzieć coś George owi. . .
 Nie kłam, Frannie. Proszę. Wiem, że masz mnie za dziecko. . .
 To nieprawda, Pauline. Magda jest twoją matką. Gdybym wiedział, że jest
z nią zle, nie ukrywałbym tego przed tobą. Czemu miałbym to robić?
 Bo masz mnie za dziecko i. . .
Nie zostało mi wiele czasu i poczułem, że muszę wyjaśnić Pauline przynaj-
mniej to jedno. Wziąłem ją za ramiona i przyciągnąłem tak blisko, że prawie do-
tykaliśmy się nosami.
 Wcale tak nie sądzę. Jestem z ciebie diabelnie dumny i uważam, że zosta-
niesz kimś, tak jak marzyłaś o tym, gdy rozmawialiśmy w garażu.  Dalej słowa
nie chciały się układać, ale wiedziałem, że muszę powiedzieć więcej, bo coś za-
czynało we mnie pękać. Pękało i rozpadało się w proch, wszystko jednocześnie.
Niby niemożliwe, ale jednak.
%7łycie pełne jest sprzeczności, a my uczymy się do końca swoich dni, jak je
godzić. Chciałem powiedzieć tej bystrej, ale naiwnej dziewczynie, by zamknęła [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szamanka888.keep.pl