[ Pobierz całość w formacie PDF ]

że głos Willa miękł, ilekroć mówił o zmarłej matce.
Czy ona i Mike byli wobec siebie czuli? Od początku czuła się z nim w
szczególny sposób związana, to prawda. Nie była to wszakże wspólnota uczuć, a
wspólnota cierpienia - oboje byli przecież wyrzutkami, ludzmi potępionymi
przez społeczeństwo. Nie, zapewniała się, nie jestem w nim zakochana. To tylko
ciało dało się w niezrozumiały sposób opętać. Gdy Mike wyjedzie, odzyskam
utracony spokój. Im szybciej to się stanie, tym lepiej.
A jednak gdy tylko Mike zwracał się do niej po imieniu, choćby w najbłahszej
sprawie, serce Kirsty zaczynało tłuc się w piersiach. Czy kiedykolwiek zdoła
wyleczyć się z tego obłędu?
- Jadę do Ollershaw - oświadczyła mu pewnego ranka. - Dziś wychodzi
miejscowa gazeta. Dowiemy się, co piszą o tobie. Uważam też, że powinieneś
wyruszyć dziś wieczorem. W każdej chwili mogą znów zacząć się opady śniegu.
Ollershaw było malutką osadą, mającą nie więcej niż pięćdziesiąt gospodarstw.
Był tam jeden kościół, jeden pub i jeden sklep, własność Fowlerów, sprzedający
mydło i powidło i służący jednocześnie jako poczta. Do tego właśnie sklepu
udała się Kirsty.
Z przykrością stwierdziła, że za ladą stoi Terry Fowler, krostowaty
młodzieniec o obwisłych wargach, który zawsze próbował zająć Kirsty
rozmową i jednocześnie wpatrywał się w nią lubieżnym wzrokiem.
- Zabiorę pocztę. - Kirsty wskazała palcem swoją przegródkę, gdzie
dostrzegła jeden list. - Poproszę też o miejscową gazetę.
- Jeszcze nie ma - odparł.
- Jest czwartek. Powinna już przyjść.
- A tak. Przyszła. Ale jeszcześmy jej nie rozpakowali. Zrobimy to po
południu.
- Nie będę specjalnie drugi raz przyjeżdżać - zaprotestowała Kirsty.
- Nie trzeba. Sam przywiozę ją pani do domu. Kirsty skurczyła się pod
jego śliskim wzrokiem.
- Szkoda fatygi - rzuciła.
- %7ładna fatyga. Musi czuć się tam pani samotna. - Wykrzywił usta w
niby-uśmiechu. - %7ładnego towarzystwa...
Kirsty przywykła już do tego typu aluzji, ale tym razem poczuła wyjątkowy
niesmak. Sytuację rozładowało pojawienie się pani Fowler.
- Coś nie w porządku? - zapytała z lodowatą uprzejmością.
- Owszem, Terry mówił mi właśnie, że miejscowa gazeta nie jest jeszcze
rozpakowana - wyjaśniła Kirsty. - Zaofiarował się, że przywiezie mi ją do
domu.
Na rezultat nie trzeba było długo czekać.
- Przynieś ją w tej chwili! - warknęła na syna pani Fowler i stanęła
między nimi.
W innych okolicznościach gorliwość matki broniącej czci zupełnie
niepociągającego syna wydałaby się może zabawna, ale dziś jedynym
marzeniem Kirsty był jak najszybszy powrót do domu. Zaczęła otwierać list, by
czymś się zająć i nie podejmować rozmowy. Rozpoznała pieczęć firmową na
kopercie i wiedziała już, co znajdzie w środku.
- Kiepską mamy ostatnio pogodę - zauważyła Fowlerowa.
- Okropną - przytaknęła Kirsty.
- Musi być pani ciężko samej.
- Dziękuję, jakoś sobie radzę.
- Jak długo jeszcze będzie się pani męczyć? Mój brat zaproponowałby
rozsądną cenę.
- Już odrzuciłam jego ofertę.
- Ludzie zaczynają być ciekawi, jak długo można wytrzymać, mając
wszystkich przeciw sobie. W końcu i tak sprzeda pani komuś tę farmę.
- Zapewne tak, pani Fowler - odparła Kirsty z błyskiem w oku - ale nie
będzie to nikt z miejscowych, którzy mnie prześladowali. Mam ciekawsze
propozycje. - Machnęła jej przed nosem kopertą.
- Colley i Syn? - przeczytała Fowlerowa. - A któż to taki?
- Inwestorzy budowlani. Chcą kupić Everdene i postawić tu hotel. Będzie
wielka budowa. Niezły pomysł, co? - dodała Kirsty, widząc, jak jej
rozmówczyni robi wielkie oczy.
- Nie zrobi nam pani tego. Przecież tu się pani urodziła i wychowała.
- Nie zrobię? A czemu? Ze względu na was? A czy ktoś kiedykolwiek
zatroszczył się o mnie? Może pani powtórzyć wszystkim, że jeśli spotkają mnie
jeszcze jakieś przykrości, następnego dnia sprzedam ziemię Colleyowi i bę-
dziecie sami układać się z nowym właścicielem. A ten nie ma dla Dartmoor
sentymentów.
Kirsty rzecz jasna blefowała. Nie miała najmniejszego
zamiaru sprzedawać Everdene. Ten blef mógł jednak kupić jej trochę spokoju.
- A jeśli pani syn jeszcze raz będzie robił z siebie Casanovę - ciągnęła - to
proszę mu powiedzieć, że... - w tym momencie urwała, gdyż jej wzrok padł na
wydrukowane dużymi literami nazwisko w gazecie krajowej. Wzięła ją ze
stojaka i zaczęła czytać, pełna złych przeczuć.
- Proszę, to dla pani. - Terry wrócił z miejscową gazetą. Kirsty szybko
wzięła ją od niego, zapłaciła za obie
i pędem wypadła ze sklepu, wprawiając w zdumienie matkę i syna. Dobiegła do
traktora, włączyła silnik i natychmiast popędziła do domu.
- Co się stało? - zapytał Mike, gdy tylko ją ujrzał.
- Jak się nazywał ten ekspert komputerowy, na którego pomoc liczyłeś?
- Con Dawlish. A o co chodzi?
- Czy to on?
Kirsty pokazała mu gazetę ze zdjęciem mężczyzny o łagodnej twarzy otoczonej
gęstwą białych włosów. Siedział na wózku, który popychała kobieta w stroju
pielęgniarki. Artykuł donosił:  Con Dawlish, geniusz komputerowy, którego
szelmowskie postępki zachwycały opinię publiczną, a wprawiały w
zakłopotanie stróżów prawa i porządku, przejdzie w Stanach Zjednoczonych
poważną operację serca. Pogłoski mówią, że jej koszty pokrywa międzynarodo-
wy finansista, wdzięczny Dawlishowi za wykrycie braków w systemie
komputerowym."
- Nie! - krzyknął Mike, ciskając gazetę. - Tylko nie to!
- Mike, wiem, że to wygląda niedobrze, ale proszę...
- Niedobrze? Con był dla mnie ostania deską ratunku. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szamanka888.keep.pl