[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Mocniej ścisnął moją rękę.
 Do następnego wtorku,  kulego". Kiwnąłem głową na znak zgody.
On tymczasem
powoli, stopień po stopniu, pokonywał schody.
Z góry zawołał:
_ Poczciwy z ciebie chÅ‚opiec, Zezé!
Pomachałem ręką na pożegnanie i zacząłem się śmiać.
Poczciwy! Gdyby on wiedział...
CZZ DRUGA
I wtedy ukazało się Dzieciątko Jezus,
i było bardzo smutne
ROZDZIAA PIERWSZY
Zabawa w nietoperza
 PoÅ›piesz siÄ™, Zezé, bo siÄ™ spóznisz do szkoÅ‚y!
Siedziałem przy stole i nie śpiesząc się, piłem kawę z mojego
garnuszka i zagryzałem suchym chlebem. Jak zawsze opierałem łokcie
o stół i wpatrywałem się w kalendarz na ścianie.
Gloria była zdenerwowana i niecierpliwa. Nie mogła się doczekać
chwili, kiedy wszyscy wyjdÄ… z domu i zostawiÄ… jÄ… w spokoju przy
zajęciach domowych.
 Idz już, ty mały diable. Nawet się nie uczesałeś; czemu nie jesteś
taki jak Totoca, on zawsze jest gotów na czas.
Wzięła grzebień i przyczesała moją jasną czuprynkę.
 Tego rudego kota nie można nawet uczesać.
Zsadziła mnie z krzesła i obejrzała krytycznie od stóp do głów, czy
kurteczka i spodnie sÄ… w porzÄ…dku.  Teraz idz już, Zezé. Totoca i ja
przewiesiliśmy torby przez ramię. W środku tylko książki, zeszyty i
ołówek. %7ładnego śniadania, musiało starczyć dla tamtych dzieci.
Gloria dotknęła dna mojej torby, pod palcami poczuła kulki i
uśmiechnęła się; tenisówki mieliśmy w rękach, wkładaliśmy je
dopiero w pobliżu szkoły, na Rynku.
Ledwo wyszliśmy na ulicę, Totoca puszczał się biegiem, a mnie,
idącego powoli, zostawiał samego. I oto mój psotny diabeł zaczynał
się budzić. Lubiłem nawet, kiedy się we mnie na dobre rozpanoszył.
Szosa Rio  Sao Paulo kusiła mnie do złego.
Nietoperz, oczywiście nietoperz.
Przyczepić się do samochodu i pędzić niczym wiatr  to najlepsza
rzecz na świecie. Wszyscyśmy to robili; Totoca mnie tego nauczył,
nakazując po tysiąc razy, żebym się mocno trzymał, bo inne wozy, co
z tyłu nadjeżdżają, są niebezpieczne. Z czasem nauczyłem się
pokonywać strach, a chęć przygody pchała mnie do łapania
najtrudniejszych nietoperzy.
Stałem się tak bezczelny, że przyczepiałem się nawet do wozu seu
Ladislau, tylko tego pięknego samochodu Portugalczyka brakowało
mi do szczęścia. To był ładny wóz i wspaniale utrzymany. Koła
zawsze jak nowiuteńkie. Wszystko, co było z metalu, błyszczało tak,
że człowiek oglądał się w tym jak w lustrze. I jaki fajny klakson!
Ryczał jak krowa na pastwisku,
A on, właściciel tego cudu, przejeżdżał koło mnie z nachmurzoną
miną. Nikt nie miał odwagi przejechać się na gapę na tylnym kole.
Mówili, że Portugalczyk bije, morduje i że się odgraża, iż kości
połamie, zanim zabije. %7ładen chłopiec z naszej szkoły nie ośmielił się
zrobić nietoperza, przynajmniej dotychczas.
Rozmawiałem o tym z Maluchem, powiedział:
 NaprawdÄ™ żaden, Zezé?
 %7ładen. %7ładen się nie odważył. Czułem, że Maluch się śmieje, że
prawie odgadł, o czym w tej chwili myślę.
 Ale ty masz strasznÄ… ochotÄ™, prawda?
 Oj, mam, co prawda, to prawda. Wydaje mi siÄ™...
 Co ci siÄ™ wydaje?
Teraz ja zacząłem się śmiać.
 No, powiedz.
 Jesteś taki ciekawy, że aż strach,
 Zawsze mi wszystko opowiadasz, zawsze w końcu opowiesz, nie
wytrzymasz.
 Wiesz co, Maluchu? Wychodzę z domu o siódmej, no nie? O
siódmej pięć jestem na rogu. A o siódmej dziesięć  Portugalczyk
zatrzymuje wóz na rogu przed sklepikiem  Głód i Nędza" i kupuje
paczkę papierosów. Kiedyś zbiorę na odwagę, poczekam, aż on
wsiÄ…dzie, i hop!...
 Nie starczy ci odwagi.
 Nie starczy? Zobaczysz, Maluchu.
Czekałem z bijącym sercem. On przyhamował i wysiadł. Wyzwanie
Malucha przemieszało się we mnie ze strachem i z odwagą, nie
chciałem pójść, ale popychała mnie próżność. Obszedłem bar i
stanąłem na pół ukryty na rogu pod ścianą. Szybciutko schowałem do
worka tenisówki. Serce biło tak głośno, że się bałem, czy tam w
środku w barze nie usłyszą; on wyszedł i nawet mnie nie zauważył.
Słyszałem, jak otwierał drzwiczki...
 Teraz albo nigdy, Maluchu!
Jeden skok i uczepiłem się zapasowego koła z całej siły, jaką może
dać lęk. Wiedziałem, że stąd do szkoły jest ogromny kawał drogi.
Czułem już przedsmak mojego zwycięstwa wobec kolegów...
-Aj!
Krzyknąłem tak głośno i przenikliwie, że przed sklepem zbiegli się
ludzie, aby sprawdzić, czy kogoś nie przejechano.
Zawisłem pół metra nad ziemią i kołysałem się. Uszy płonęły mi jak
ogień. Coś zawiodło w moich planach. W zdenerwowaniu
zapomniałem nasłuchiwać, czy motor pracuje.
Gęba Portugalczyka jeszcze chyba wyolbrzymiała. Oczy sypały iskry.
-To ty, łobuziaku bezczelny? Taki pędrak i taki bezczelny!...
Postawił mnie na ziemi. Uwolnił jedno moje ucho i grubym
ramieniem zaczął mi wygrażać przed nosem.
 Myślisz, łobuziaku, że nie widziałem, jak się od tygodni gapisz na
mój samochód! Dam ci taką nauczkę, że raz na zawsze stracisz ochotę
czepiać się mego wozu.
Wstyd bardziej bolał niż ból. Chciałem poczęstować tego chama
wiązanką słów. Ale nie puszczał mnie i wolną ręką wygrażał, jak
gdyby odgadywał moje myśli.
 No, krzycz! Klnij! Czemu nic nie mówisz?
Oczy napełniły mi się łzami z bólu, z poniżenia wobec ludzi, co
oglądali tę sceną i złośliwie się śmiali.
Portugalczyk jak na złość prowokował mnie:
 No i czemu nie klniesz, łobuziaku? Obudził się we mnie straszliwy
bunt i pełen
wściekłości rzuciłem:
 Teraz nie mówię, ale za to myślę. A jak dorosnę, to pana zabiję.
Portugalczyk roześmiał się, wszyscy obecni mu zawtórowali.
 A rośnij sobie, brzdącu. Ja poczekam. A tymczasem dam ci
nauczkÄ™.
Nagle puścił moje ucho i przechylił mnie na swoje kolano. Trzepnął
mnie tylko jeden jedyny raz, ale tak mocno, że myślałem, że tyłek
przylepi mi się do żołądka. Dopiero wtedy mnie puścił.
Odurzony, oddaliłem się pośród śmiechów i drwin. Nie oglądając się,
przeszedłem na drugą stronę szosy Rio Sao Paulo i przesunąłem
ręką po tyłku, aby trochę złagodzić ból po otrzymanym ciosie.
Sukinsyn! Przekona się jeszcze, co ja potrafię! Przysiągłem zemstę.
Przysiągłem, że... Lecz w miarę jak się oddalałem od tych wstrętnych
ludzi, bolało mnie coraz mniej. Gorzej, jeżeli się dowiedzą w szkole.
A co powiem Maluchowi?
Przez cały tydzień, kiedy będę przechodził kolo  Głodu i Nędzy",
będą mnie wyśmiewać ci dorośli tchórze.
Trzeba wychodzić wcześniej i w innym miejscu przechodzić przez
szosÄ™...
W tym stanie ducha przyszedłem na Rynek. Umyłem nogi pod
kranem i włożyłem tenisówki. Totoca czekał na mnie z
niecierpliwością. Nie opowiem mu o moim niepowodzeniu.
 Zezé, musisz mi pomóc.
 Coś ty znowu zrobił?
 Pamiętasz Biego?
 Tego drÄ…gala z ulicy Barao de Capanema?
 No. On mnie zaczepi po wyjściu ze szkoły. Nie chciałbyś się z nim
bić zamiast mnie?
 Ależ on mnie zabije.
 Coś ty, przecież ty jesteś odważny i lubisz się bić.
 No dobra. Po wyjściu?
 Po wyjściu.
Taki był Totoca, zawsze wszczynał bójki i wpakowywał mnie. Ale to
nawet dobrze. Wszystką złość na Portugalczyka wyładuję na Bie.
Co prawda, tego dnia porządnie oberwałem. Wyszedłem z walki z
czerwonym okiem i posiniaczonymi ramionami. Totoca siedział [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szamanka888.keep.pl