[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Najpierw jakby niechętne i zaciśnięte, wreszcie przylgnę
ły do jej warg i wtedy Sara poczuła się jak w siódmym nie
bie. Nie przypominała sobie, żeby kiedykolwiek przedtem
z pocałunkami wiązały się takie wrażenia. Nigdy też nie
całowała kogoś, kto tak się przed tym wzbraniał.
Alfred był wściekły i to raniło ją dotkliwie.
Nagle zorientował się, że Sara z trudnością powstrzy
muje się od płaczu. Od razu się opamiętał i złagodniał.
- Wybacz mi, drań ze mnie. Nie nawykłem do obe-
90
cności kobiet. Najlepiej będzie, jak zapomnimy o owym
fatalnym zdarzeniu, co?
Sara wzięła głęboki oddech.
- W porządku. Teraz chyba powinniśmy wybrać się
wreszcie do Negombo, bo kierowca pewnie już czeka.
- Jasne. Mogę przysiąc, że ów Hakon siedzi w recep
cji, by sprawdzić, czy mówimy prawdę.
Szybko się przebrali i skierowali do wyjścia. Nie my
lili się: Tangen" już tam był.
- Spóznimy się - zaśmiała się Sara, a Alfred pociągnął
ją ku taksówce. Ruszyli ulicą Nadmorską, mijając zala
ne słońcem sklepy, potem cmentarz, gdzie pasły się kro
wy, wyskubując trawę spomiędzy nagrobków. Tak do
jechali do centrum.
*
- Co teraz? - zapytała, kiedy znalezli się na ruchliwej,
wąziutkiej choć nie całkiem czystej ulicy. Pełno tu było
straganów i sklepów.
- Nie wiem - przyznał Alfred. - Rozejrzyjmy się tro
chę, a potem wrócimy w odpowiednim czasie do hote
lu. Nie, nie, za kapelusz dziękuję! Za ognie sztuczne też!
Ależ oni są namolni!
Sara roześmiała się.
- Daj mi rękę, proszę cię! Wszystko wokół widzę jak
za mgłą. Ulica płynie na lewo i prawo, a ja śmieję się
z byle powodu.
Wziął ją za rękę, a uścisk dał jej od razu poczucie bez
pieczeństwa. Wydawało się, że Alfred chce ją przeprosić
za swoje zbyt obcesowe wcześniejsze zachowanie, jego
wzrok prosił o wybaczenie, więc Sara nie mogła odpo
wiedzieć inaczej niż tylko uśmiechem.
- Widzę po tobie, że nieczęsto zdarza ci się pić, praw
da? - spytał Alfred.
-Tak.
91
- To bardzo dobrze.
Zatrzymali się na moście. Sara oparła się o barierkę,
by utrzymać jako taką równowagę. Kilkoro dzieci ba
wiło się wesoło nad brzegiem, niektóre pływały w wo
dzie przypominającej konsystencją grochówkę.
- Przedstawiciele naszych władz rwaliby włosy z głów
na taki widok - zauważył Alfred. - Ale czy nie sądzisz,
że skandynawskie dzieciaki mimo to jednak coś tracą?
- Tak - Sara potrząsnęła głową, bo obraz wokół na
dal był zamglony. - Pomyśl tylko: biegać swobodnie
w wyświechtanych ubraniach, szaleć w błocie z równie
niechlujnymi maluchami, z rozszczekanymi psami, go
łymi rękami łowić ryby w rzece, i nikt w domu nawet
na ciebie nie krzyknie, nie skarci ciÄ™! Nikt nie naka
że wycierać nóg, uważać na ubranie czy dopiero co umy
tą podłogę!
Alfred skinął głową, podczas gdy Sara ciągnęła:
- Dzieci z pewnością zapadają niekiedy na tę czy inną
chorobę, ale to przecież normalne. Tu traktowane są
z wielką miłością. Jeśli ci ludzie potrzebują jakiejś pomo
cy, to chyba tylko w dziedzinie higieny. Miłości mają pod
dostatkiem. Nie miałabym nic przeciwko temu, żeby
osiąść w tym kraju i żyć w równie prymitywnych warun
kach jak oni - rzekła Sara. - Ale my, dorośli, tak już przy
wykliśmy do życia w luksusie, że nie wyobrażamy sobie
świata bez telewizji czy samochodów, bez narzucanej
nam mody i reprezentacyjnych domów. Zatraciliśmy spo
ntaniczność i umiejętność okazywania radości z małych
rzeczy, brak nam otwartości i zaufania do ludzi.
- Ty nie - stwierdził Alfred. - Uważam, że jesteś ogro
mnie naturalna i spontaniczna.
- TraktujÄ™ to jako komplement.
- Oczywiście.
92
Z każdą chwilą Sara stawiała coraz pewniejsze kroki,
szli więc dalej. Ustąpili drogi dorożce ciągniętej przez
dwa woły, a zaraz potem schronili się w sklepiku z pięk
nymi tkaninami przed natrętnymi ulicznymi handlarza
mi i grupką ciekawskich maluchów. Korzystając z oka
zji sprzedawca w jednej chwili wyłożył swoje materiały [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl szamanka888.keep.pl
Najpierw jakby niechętne i zaciśnięte, wreszcie przylgnę
ły do jej warg i wtedy Sara poczuła się jak w siódmym nie
bie. Nie przypominała sobie, żeby kiedykolwiek przedtem
z pocałunkami wiązały się takie wrażenia. Nigdy też nie
całowała kogoś, kto tak się przed tym wzbraniał.
Alfred był wściekły i to raniło ją dotkliwie.
Nagle zorientował się, że Sara z trudnością powstrzy
muje się od płaczu. Od razu się opamiętał i złagodniał.
- Wybacz mi, drań ze mnie. Nie nawykłem do obe-
90
cności kobiet. Najlepiej będzie, jak zapomnimy o owym
fatalnym zdarzeniu, co?
Sara wzięła głęboki oddech.
- W porządku. Teraz chyba powinniśmy wybrać się
wreszcie do Negombo, bo kierowca pewnie już czeka.
- Jasne. Mogę przysiąc, że ów Hakon siedzi w recep
cji, by sprawdzić, czy mówimy prawdę.
Szybko się przebrali i skierowali do wyjścia. Nie my
lili się: Tangen" już tam był.
- Spóznimy się - zaśmiała się Sara, a Alfred pociągnął
ją ku taksówce. Ruszyli ulicą Nadmorską, mijając zala
ne słońcem sklepy, potem cmentarz, gdzie pasły się kro
wy, wyskubując trawę spomiędzy nagrobków. Tak do
jechali do centrum.
*
- Co teraz? - zapytała, kiedy znalezli się na ruchliwej,
wąziutkiej choć nie całkiem czystej ulicy. Pełno tu było
straganów i sklepów.
- Nie wiem - przyznał Alfred. - Rozejrzyjmy się tro
chę, a potem wrócimy w odpowiednim czasie do hote
lu. Nie, nie, za kapelusz dziękuję! Za ognie sztuczne też!
Ależ oni są namolni!
Sara roześmiała się.
- Daj mi rękę, proszę cię! Wszystko wokół widzę jak
za mgłą. Ulica płynie na lewo i prawo, a ja śmieję się
z byle powodu.
Wziął ją za rękę, a uścisk dał jej od razu poczucie bez
pieczeństwa. Wydawało się, że Alfred chce ją przeprosić
za swoje zbyt obcesowe wcześniejsze zachowanie, jego
wzrok prosił o wybaczenie, więc Sara nie mogła odpo
wiedzieć inaczej niż tylko uśmiechem.
- Widzę po tobie, że nieczęsto zdarza ci się pić, praw
da? - spytał Alfred.
-Tak.
91
- To bardzo dobrze.
Zatrzymali się na moście. Sara oparła się o barierkę,
by utrzymać jako taką równowagę. Kilkoro dzieci ba
wiło się wesoło nad brzegiem, niektóre pływały w wo
dzie przypominającej konsystencją grochówkę.
- Przedstawiciele naszych władz rwaliby włosy z głów
na taki widok - zauważył Alfred. - Ale czy nie sądzisz,
że skandynawskie dzieciaki mimo to jednak coś tracą?
- Tak - Sara potrząsnęła głową, bo obraz wokół na
dal był zamglony. - Pomyśl tylko: biegać swobodnie
w wyświechtanych ubraniach, szaleć w błocie z równie
niechlujnymi maluchami, z rozszczekanymi psami, go
łymi rękami łowić ryby w rzece, i nikt w domu nawet
na ciebie nie krzyknie, nie skarci ciÄ™! Nikt nie naka
że wycierać nóg, uważać na ubranie czy dopiero co umy
tą podłogę!
Alfred skinął głową, podczas gdy Sara ciągnęła:
- Dzieci z pewnością zapadają niekiedy na tę czy inną
chorobę, ale to przecież normalne. Tu traktowane są
z wielką miłością. Jeśli ci ludzie potrzebują jakiejś pomo
cy, to chyba tylko w dziedzinie higieny. Miłości mają pod
dostatkiem. Nie miałabym nic przeciwko temu, żeby
osiąść w tym kraju i żyć w równie prymitywnych warun
kach jak oni - rzekła Sara. - Ale my, dorośli, tak już przy
wykliśmy do życia w luksusie, że nie wyobrażamy sobie
świata bez telewizji czy samochodów, bez narzucanej
nam mody i reprezentacyjnych domów. Zatraciliśmy spo
ntaniczność i umiejętność okazywania radości z małych
rzeczy, brak nam otwartości i zaufania do ludzi.
- Ty nie - stwierdził Alfred. - Uważam, że jesteś ogro
mnie naturalna i spontaniczna.
- TraktujÄ™ to jako komplement.
- Oczywiście.
92
Z każdą chwilą Sara stawiała coraz pewniejsze kroki,
szli więc dalej. Ustąpili drogi dorożce ciągniętej przez
dwa woły, a zaraz potem schronili się w sklepiku z pięk
nymi tkaninami przed natrętnymi ulicznymi handlarza
mi i grupką ciekawskich maluchów. Korzystając z oka
zji sprzedawca w jednej chwili wyłożył swoje materiały [ Pobierz całość w formacie PDF ]