[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Tak.
Czuł się tak, jakby pod czaszką wybuchły mu fajerwerki. Nie
wiedział tylko, czy to z powodu Elvina i heroiny, czy samego Elvina.
Wziął głęboki oddech, żeby się uspokoić i rozjaśnić myśli.
- Czy tutaj coś się przechowuje?
- Jedzenie. Chodzmy, pokażę panu magazyn. Wczoraj wieczorem był
jeszcze pusty, zaglądali przecież do środka, ale dzisiaj Chance ujrzał pudła
i puszki z napojami, zajmujące nie więcej niż jedną czwartą powierzchni.
- Nasz sklepik rusza równo z otwarciem sezonu baseballowego.
Największe dochody mamy ze sprzedaży cukru, a w tym roku
spodziewamy się rekordu, bo zamówiliśmy pamiątkowe pudełka. Cały
dochód przeznaczony jest na wyposażenie parku - objaśniał Elvin, biorąc
do rąk dwa pudełka z cukrem, jedyne, jakie leżały na półce. - Ten cukier
kupiłem do domu, bo muszę przygotować ciasteczka dla drużyny, w której
jest Peter.
Na pudełkach umieszczony był rysunek cukrowni.
- Podoba mi się to opakowanie - powiedział Chance.
- Aadne, prawda? Specjalnie na nasz tegoroczny jarmark. Nigdzie
indziej nie będą sprzedawane.
- Mogę zobaczyć?
99
R S
Elvin zawahał się na ułamek sekundy, ale podał mu pudełko. Kiedy
Chance wziął je do ręki, o mało nie upuścił go na ziemię. Do tej pory miał
przeczucia, teraz zaś nabył niepodważalnej pewności, że oto znalazł to,
czego szukał.
- Kiedy przywiozą resztę?
- Nie wiem - odparł Elvin, wzruszając ramionami. - Za parę dni.
Chance doskonale wiedział, że Elvin potrafiłby określić dokładny
czas dostawy i że będzie tu na nią oczekiwał.
- Mógłbym zabrać jedno dla Hanny? Akurat zabrakło jej cukru.
- Przykro mi, ale nie mogę panu dać - przeprosił Elvin.
- Potrzebne mi obie paczki, Ale jeśli chce pan kupić cukier, to sklep
spożywczy jest otwarty dwadzieścia cztery godziny na dobę. Mam
nadzieję, że to panu pomoże.
- Oczywiście, i to bardziej, niż pan myśli. Do widzenia - powiedział
Chance, opuszczając magazyn.
W drodze do domu wstąpił na komendę, żeby opowiedzieć
Turleyowi o spotkaniu z Elvinem. Wreszcie już z domu zadzwonił do Jima
i poprosił o więcej informacji na temat Elvina, MacNaughtona i Henry'ego
Perkinsa - mężczyzny, którego znaleziono martwego w ciężarówce. Teraz
pozostawało tylko czekać, a to była czynność, której najbardziej nie lubił.
Pokręcił się trochę po mieszkaniu, kilka razy wyjrzał przez okno,
jakby na kogoś czekał, aż w końcu zrzucił z siebie ubranie i poszedł wziąć
prysznic.
Tak naprawdę Hanna nie sądziła, że on rzeczywiście przyjdzie na
popołudniowe spotkanie przy herbacie u sióstr Fritz-Simmons. Myślała, że
to tylko zdawkowa obietnica, kiedy powiedział jej, że spróbuje znalezć
czas.
100
R S
Kiedy się tylko pojawił, Millie Fritz-Simmons wpadła do kuchni z
okrzykiem, że przyszedł  ten młodzieniec od Hanny". Za nią dreptała jej
siostra-blizniaczka, Mattie, a za moment do kuchni wszedł Chance we
własnej osobie.
Wystarczyło jedno spojrzenie na niego, żeby zrozumieć reakcję
sióstr, ale Hanna była zbyt zajęta, by zwrócić na to uwagę. Tym razem
zamiast pięćdziesięciu pań przybyło prawie siedemdziesiąt i teraz Hanna
uwijała się jak w ukropie, szykując dodatkowe tartinki z twarożkiem i
ananasem.
- Masz ładne dżinsy - powiedziała, kiedy wreszcie uporała się z
najpilniejszą robotą. Właściwie najbardziej podobał jej się sposób, w jaki
opinały ściśle jego ciało.
- A ty masz ładną... co to właściwie jest?
- Sukienka.
- Aha. A gdzie są twoje nogi?
- Pod spodem.
- Nie wierzę - odparł, próbując podnieść brzeg sukni. - Tam nic nie
ma.
- Jeśli chcesz zobaczyć nogi, to musisz na to zasłużyć.
- Jestem więc na twoje usługi, pani. - Ukłonił się w pas. Wziął tacę z
maleńkimi kanapkami i słuchał przez chwilę wskazówek, gdzie ma znalezć
gości. Były nawet dość dokładne, zważywszy, że pochodziły od Hanny.
Brzmiały one mianowicie:  idz tam, gdzie jest najgłośniej".
Najgłośniej było w ogrodzie. Rozstawione stoły osłaniał duży namiot
w białe i zielone pasy. Chance postawił tacę na wolnym miejscu, obok
innych kanapek - z łososiem, ogórkiem i rzeżuchą. Panie przechadzały się i
rozmawiały, popijając mrożoną herbatę z kryształowych szklaneczek albo
101
R S
też gorącą w filiżankach z cieniutkiej chińskiej porcelany. Były ubrane
najczęściej w kolorowe, powiewne sukienki, a większość miała na głowach
słomkowe kapelusze, przystrojone kokardami, kwiatami i nawet
wypchanymi ptaszkami. Na dłoniach miały białe, koronkowe rękawiczki,
ale najbardziej zdziwiło go to, że one naprawdę jadły. Nikt nie chował
niczego do torebek, kieszeni czy doniczek z kwiatami.
Przyjęcie miało się ku końcowi, kiedy Chance znów pojawił się w
kuchni.
- Czy goście jedzą słodycze? - zapytała Hanna z niepokojem.
- Już mało co zostało - odparł.
- To dobrze, bo tak się bałam. Muszę ci się do czegoś przyznać -
szepnęła, chociaż byli w tej chwili sami. - Musiałam kupić eklery i ciasto z
truskawkami we francuskiej cukierni, bo nie zdążyłam ich zrobić przez to
kino. Czuję się okropnie. Myślisz, że siostry coś zauważyły? Ale bajaderki
są moje.
- Nie sądzę, żeby ktoś się domyślił. - To dlatego desery miały takie
powodzenie! - Sama robiłaś kanapki?
- Tak, nawet sama piekłam chleb. Szczycę się tym, że mogę
przygotować przyjęcie od podstaw wraz z najdrobniejszymi szczegółami.
Mam dwie dziewczyny, które układają kwiaty, aranżują nakrycia, a potem
podają do stołu. Ja przygotowuję jedzenie, ale nasze sukcesy wynikają z
pracy zespołowej.
- Tak czy owak przyjęcie było udane. Zobacz, jak wszyscy się
uśmiechają.
- Przykro mi, że muszę cię wyprowadzić z błędu, ale one
uśmiechałyby się nawet do flaków wołowych. Tak zostały wychowane.
Chance oparł się o zlew i przyglądał się Hannie.
102
R S
- Masz ochotę na coś słodkiego? - spytał znienacka.
- Wiesz, że nie mogę.
- Ale ja mogę - odparł, przyciągając ją do siebie. Zaczął całować ją
powoli, najpierw w szyję, następnie wyżej i jeszcze wyżej, aż doszedł do
ucha.
Tymczasem ona jęknęła i odwróciła głowę, szukając jego ust.
- Hanno! - zawołała Mattie Fritz-Simmons, wpadając do kuchni. - O,
przepraszam - wybąkała, wycofując się.
- Mattie, poczekaj! - Hanna wyzwoliła się z objęć Chance'a. - Czym
mogę ci służyć?
- Chciałam tylko zapytać, czy zostawisz trochę tych tartinek z
ogórkiem, jeśli nie wszystkie są zjedzone. Wiesz, na śniadanie na jutro.
- Oczywiście. Przecież zawsze zostawiam wszystkie resztki.
- Wiem, kochana. A jego też zostawisz? [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szamanka888.keep.pl