[ Pobierz całość w formacie PDF ]

stał Korij i zadarłszy głowę, wpatrywał się w niebo. Niespodziewanie wzrok mężczyzny
przeniósł się z gwiazd na szybę, gdzie widniało blade oblicze Jurka. Oczy maga niemal
fizycznie wczepiły się haczykowatymi pazurkami w twarz młodego wykładowcy. Banzaj
oblizał usta. Pod splotem słonecznym czuł płonący ogień.
Korij powoli oderwał się od asfaltu i popłynął w górę, wprost do okna Banzaja. Zdawało się,
że ciemność wokół mężczyzny gęstnieje, oblekając jego postać w czarny habit. Usta
poruszały się zauważalnie, wypowiadając niedosłyszalne słowa. Zrównał się z Jurkiem i
dziko spojrzał mu w oczy. Banzaj poczuł, jak jego mięśnie stają się wilgotnym włóknem.
Sparaliżowało go.
Korij uśmiechnął się. Białka jego oczu pociemniały od krwi. Zwieże czarne strużki biegły z
uszu po szyi, aż za kołnierz koszuli.
- war'har Yog-Sothothl SIAA! Nareszcie moja! Hij'ja Yog-So-thoth! Hij'ja wahch'lach!
Wahch'lach! Yog-Sothoth! Jeszcze wszystko przed nami! - wykrzyknął. Mrok ostatecznie
oblepił go niczym pajęczyna, i zniknął w nim zupełnie. Ciemna lalka żwawo skoczyła w górę
jak czarna kometa.
Banzaj siedział na podłodze, przyciskając plecy do ściany. Oddychał ciężko, nie spuszczając
oczu z okna. Zaskrzypiał parkiet i Jurko cicho krzyknął. Nie mógł powstrzymać drżenia.
3.
Ostatni tydzień był bardzo napięty, ale pozytywny, ponieważ ostatnia sobota miesiąca to
dzień koledżu, i dodatkowo jego rocznica - pięciolecie. Zaraz potem - Halloween. Nie
wiadomo kto i nie wiadomo jakimi metodami wybłagał u pana Andrija zgodę na 3 (trzy)
zabawy: popową dyskotekę, rock-session oraz elektroniczne trance'owe party dla
drum'n'bassowców i syntetyków, takich jak Samplowany.
Dzień koledżu uświetniły różnego rodzaju przedstawienia, deklamacje wierszy i inne miłe
bzdury. Klasa Banzaja przygotowała własny występ. Sampel i Pająk ściśle współpracowali,
przygotowując oddzielny projekt.
Darcia nie brała w tym wszystkim udziału.
A więc - ostatnia sobota rozpoczynała serię imprez: wieczorem - ogromne diska-party dla
hopów, w poniedziałek tylko rock, we wtorek - Halloween i elektroniczna alternatywa. Banzaj
bardzo chciał się dowiedzieć, jaki numer przygotowuje Tych Dwóch, dlatego zdecydował się
pójść i sprawdzić. Osobiście nie miał nic przeciwko szokowaniu czymś podobnym
publiczności. Sam też nosił się z pewnym zamiarem, ale na razie był to tylko zamiar.
4.
Piątek to klawy dzień. Szczególnie kiedy wszystko jest okay, następnego dnia nie ma lekcji, a
zajęcia skończyły się pół godziny temu. Banzaj czuł się szczęśliwy - dla niego szczęściem
było wszystko, co nie wiązało się z nieszczęściem. A na razie wszystko naprawdę było okay:
sny o Bibliotece się skończyły (nawet jeśli ostatni sen o Koriju przeraził go śmiertelnie), o
tym, czego nauczył się TAM, z powodzeniem zapomniał, na zewnątrz zimno, w środku
ciepło, jedz keks, uprawiaj seks, jak mawiał pewien mędrzec - wszystko układa się samo.
Jurko nauczył się cieszyć chwilą.
Postanowił przed powrotem do mieszkania udać się na mały spacer. Skierował kroki w stronę
śródmieścia, mijając jakąś kamienną kobietkę, która siedziała w jogistycznej pozycji
wadżrasana i symbolizowała tęsknotę matki za synami, którzy polegli w czasie II wojny
światowej (lista nazwisk obok). Adzna-czakrę kobiety zasłaniała roślina niewiadomego
gatunku, najprawdopodobniej kwiat belladonny. Wskazywał na żółty smutek parku.
Pełno było chłodnego błota, nad parkiem szarzało smutne niebo, które zdawało się
promieniować depresją, melancholią i tęsknotą. Po raz kolejny pomyślał o Darci, o tym, że po
wspólnym spacerze przyszła do niego tylko raz... Usiadł na twardej ławce i założył nogę na
nogę. Wszystko było niemal jak w piosence  Je-thro Tuli": Szary namiot nieba, dziewczęta
(których tu nie było... w ogóle nikogo tu nie było) grające w badmintona, akwalung, mój
przyjacielu, czy pamiętasz mglisty grudniowy mróz?
- Tak pamiętam - odpowiedział sobie Jurko.
Zaczął kropić drobny deszcz.
Chłopak zmęczył się i powlókł do domu.
5.
W sobotę Jelenia Skóra wrzała z podniecenia. Banzaj przepychał się pomiędzy tłumami
dzieciaków w białych koszulach (czarnych skórzanych ramoneskach), wyprasowanych
spodniach (podartych dżinsach), które ganiały z bukietami kwiatów w rękach, targały do sali
gimnastycznej, gdzie wszystko miało się odbywać, ławki i krzesła, mówił znajomym  dzień
dobry albo prywit, albo po prostu ściskał nie wiadomo czyje, wyciągnięte do niego graby.
Jego wzrok natrafił na Darcie, która zachmurzona stała pośród innych dziewcząt. Zobaczyła
go i pomachała palcami, uśmiechając się radośnie. Tak jakby mieli teraz jakąś wspólną
tajemnicę - bo właśnie mieli. Darcia ubrana była w to samo co wczoraj: sprane dżinsowe
ogrodniczki i bawełniany podkoszulek z długim rękawem. Banzaj wiedział z doświadczenia,
że taki strój jest najlepszy: nie za zimno, nie za duszno, nie ciśnie pod pachami. Koło okna
przy sali gimnastycznej sterczała grupa jego rówieśników, którzy nie wiadomo co tu robili.
Możliwe, że chcieli spotkać dawnych znajomych oraz powspominać stare czasy. Banzaj
podszedł do grupki gości i przywitał się z każdym z osobna. Znał ich wszystkich dobrze -
Gaden, który przybył z utopijno-nierealnego Baden-Gaden - miasta poetów, darmowych heter
i antykwariatów, Szkrab (czyli d'Armograj), który bawił publiczność neobitnicką liryką,
Floryd Morfiński, Kasper Nesquik, Rzepa Dimoczkins oraz Skid. Dimoczkins przedstawiając
się, zawsze mówił:  Prywit. Mam na imię Dimoczkins, napisałem WORS i łoję konopie .
Zresztą każdy z was wie, kim jest Dimoczkins. Dimoczkinsa znają wszyscy.
Ktoś puścił plotkę, że na występ ma przybyć sam Włodko Relanium (czyli Danko Elenium). [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szamanka888.keep.pl