[ Pobierz całość w formacie PDF ]
odeszła od stolika. Myślał, że pójdzie do toalety, ale nie, ruszyła prosto w
stronę windy. Stanęła obok kobiety i mężczyzny w średnim wieku, którzy
dzwigali mnóstwo toreb z zakupami, jak większość turystów
odwiedzających Londyn. Gdyby nie było to aż tak absurdalne, Williams
pomyślałby, iż elegancka Lena Gray chce podsłuchać, o czym rozmawiają.
Minęło pięć lat, odkąd widziała ich ostatni raz. Lekko kręciło się jej w
głowie. Musi, musi ten moment zapamiętać.
Martin wciąż nosił zbyt obszerne garnitury. Ten sprawiał wrażenie
nowego, ale na pewno nie szyto go na miarę. Miał czterdzieści pięć lat, był
ledwie o rok starszy od Louisa, ale równie dobrze można by go wziąć za
pięćdziesięciolatka. Pochylony jak kiedyś, z tym samym uśmiechem na
twarzy, dzwigał wypchane torby z British Home Stores, C & A, a nawet z
Liberty. Zmienił się? Robił wrażenie szczęśliwego, wyglądał jak przed laty
podczas zabawy z dziećmi albo tuż po odepchnięciu łodzi od brzegu.
Może tylko już się tak nie przymilał.
I Maura Hayes. Maura, jowialna siostra Lilian, kobieta, której Lena
unikała jak ognia, bo trudno było jej odmówić. Jest starsza od Lilian czy
młodsza? Była zarumieniona i sprawiała wrażenie szczęśliwej.
- Chętnie napiłabym się herbaty - usłyszała Lena. - Myślisz, że uznano by
to za życzenie wiejskiej prostaczki?
- I kto to mówi? - odparł ze śmiechem Martin. - Ty? Doświadczona
mieszczka, która przepracowała w Dublinie tyle lat? Sądzę, że nie będzie
żadnych kłopotów z zamówieniem herbaty do numeru.
- Naprawdę? - zrobiła taką minę, jakby jednym zdaniem rozwiązał jej
wszystkie problemy.
- To nie Centralny" w Lough Glass, moja droga. Lena stała tak blisko, że
mogłaby ich dotknąć - ona,
duch żony, którą uznali za martwą. Nie, jej pojawienie się zniszczyłoby
życie zbyt wielu ludzi. Pełna podsyconego
374
dżinem samowspółczucia, zaczęła szlochać. Byłoby lepiej, gdyby się
tamtej nocy naprawdę utopiła.
Wróciła do stolika z zaczerwienioną twarzą. James Williams nachylił się
ku niej.
- Jeśli nie spieszy się pani do domu... - pytał bardzo grzecznie, tak by nie
zabrzmiało to jak propozycja.
- A jeśli rzeczywiście się nie spieszę, panie Williams?
- Zastanawiam się właśnie, co moglibyśmy robić... - Stąpał po bardzo
kruchym lodzie. Lena miała drżący głos. Zdawało się, że na jej twarzy
błyszczą łzy. - Może wezwę taksówkę i... i... pojedziemy?
- Dokąd?
- Dokądkolwiek pani sobie zażyczy. Może na jeszcze jednego drinka?
Albo do restauracji, żeby coś zjeść? A może do domu? Albo do
Drydena"?
- Gdzie pan woli - zdjęła okulary i spojrzała na niego. Płakała, ale nie
wyglądało na to, żeby miała infekcję oczu. Była bardzo zdenerwowana. -
Jest pan bardzo inteligentnym i obytym człowiekiem, panie Williams,
człowiekiem z ogładą. Nie pasuję do pana. Uważam się za osobę zdolną i
panującą nad własnym losem, ale tak naprawdę jestem biedną, wiejską
prostaczką. Kilka minut temu usłyszałam to określenie z ust pewnych
ludzi. Tak, jestem wiejską prostaczką.
- Nie, nie - zaprotestował Williams. - Proszę tylko powiedzieć... Co
mógłbym pani zaoferować?
- Szansę, mój drogi. Chciałabym stąd wyjść, dopóki nogi doniosą mnie
jeszcze do drzwi.
Nałożyła okulary. Tak, była bardzo atrakcyjną kobietą. Jeśli kiedykolwiek
spotkał kobietę potrzebującą silnego ramienia, żeby się na nim wypłakać,
to kobietą tą była Lena Gray.
A kiedy by się już wypłakała, byłaby mu wdzięczna. Rozważał to chwilę.
Ale tylko chwilę.
- W takim razie chodzmy - powiedział. - Znajdę dla pani taksówkę -
położył Lenie rękę na ramieniu i wyprowadził ją na ruchliwy Piccadilly
Circus.
- Widzę, że nie skorzystałaś z mojej rady - skonstatował Louis, gdy
potknęła się o próg.
375
- Z jakiej rady? - z trudem wymawiała poszczególne słowa.
- Radziłem, żebyś wróciła trzezwa. Powiedziałaś, że nie ma sprawy. -
Spojrzał na nią pytająco.
Zrzuciła szpilki. Kapelusz miała dziwacznie przekrzywiony.
- Tak - odrzekła z uśmiechem. - Tak myślałam. Ale się myliłam.
- Jesteś cudowna - zdjął z niej żakiet, powiesił go starannie na wieszaku w
szafie i zaprowadził Lenę do łóżka.
W nocy czuła się zle i miała kłopoty.
Nawet jeśli Louis to słyszał, nie wydał z siebie żadnego odgłosu. Leżał,
łagodnie oddychając. Nigdy nic mu się nie śniło, a przynajmniej nigdy
swych snów nie pamiętał. Człowiek, który miał tyle do rozpamiętywania -
dlaczego żadne wspomnienie nie wracało do niego w snach?
Natomiast Lena śniła nieprzerwanie o Jamesie Williamsie i o tym, co
mogłoby się stać, gdyby przyjęła jego jednoznaczną propozycję. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl szamanka888.keep.pl
odeszła od stolika. Myślał, że pójdzie do toalety, ale nie, ruszyła prosto w
stronę windy. Stanęła obok kobiety i mężczyzny w średnim wieku, którzy
dzwigali mnóstwo toreb z zakupami, jak większość turystów
odwiedzających Londyn. Gdyby nie było to aż tak absurdalne, Williams
pomyślałby, iż elegancka Lena Gray chce podsłuchać, o czym rozmawiają.
Minęło pięć lat, odkąd widziała ich ostatni raz. Lekko kręciło się jej w
głowie. Musi, musi ten moment zapamiętać.
Martin wciąż nosił zbyt obszerne garnitury. Ten sprawiał wrażenie
nowego, ale na pewno nie szyto go na miarę. Miał czterdzieści pięć lat, był
ledwie o rok starszy od Louisa, ale równie dobrze można by go wziąć za
pięćdziesięciolatka. Pochylony jak kiedyś, z tym samym uśmiechem na
twarzy, dzwigał wypchane torby z British Home Stores, C & A, a nawet z
Liberty. Zmienił się? Robił wrażenie szczęśliwego, wyglądał jak przed laty
podczas zabawy z dziećmi albo tuż po odepchnięciu łodzi od brzegu.
Może tylko już się tak nie przymilał.
I Maura Hayes. Maura, jowialna siostra Lilian, kobieta, której Lena
unikała jak ognia, bo trudno było jej odmówić. Jest starsza od Lilian czy
młodsza? Była zarumieniona i sprawiała wrażenie szczęśliwej.
- Chętnie napiłabym się herbaty - usłyszała Lena. - Myślisz, że uznano by
to za życzenie wiejskiej prostaczki?
- I kto to mówi? - odparł ze śmiechem Martin. - Ty? Doświadczona
mieszczka, która przepracowała w Dublinie tyle lat? Sądzę, że nie będzie
żadnych kłopotów z zamówieniem herbaty do numeru.
- Naprawdę? - zrobiła taką minę, jakby jednym zdaniem rozwiązał jej
wszystkie problemy.
- To nie Centralny" w Lough Glass, moja droga. Lena stała tak blisko, że
mogłaby ich dotknąć - ona,
duch żony, którą uznali za martwą. Nie, jej pojawienie się zniszczyłoby
życie zbyt wielu ludzi. Pełna podsyconego
374
dżinem samowspółczucia, zaczęła szlochać. Byłoby lepiej, gdyby się
tamtej nocy naprawdę utopiła.
Wróciła do stolika z zaczerwienioną twarzą. James Williams nachylił się
ku niej.
- Jeśli nie spieszy się pani do domu... - pytał bardzo grzecznie, tak by nie
zabrzmiało to jak propozycja.
- A jeśli rzeczywiście się nie spieszę, panie Williams?
- Zastanawiam się właśnie, co moglibyśmy robić... - Stąpał po bardzo
kruchym lodzie. Lena miała drżący głos. Zdawało się, że na jej twarzy
błyszczą łzy. - Może wezwę taksówkę i... i... pojedziemy?
- Dokąd?
- Dokądkolwiek pani sobie zażyczy. Może na jeszcze jednego drinka?
Albo do restauracji, żeby coś zjeść? A może do domu? Albo do
Drydena"?
- Gdzie pan woli - zdjęła okulary i spojrzała na niego. Płakała, ale nie
wyglądało na to, żeby miała infekcję oczu. Była bardzo zdenerwowana. -
Jest pan bardzo inteligentnym i obytym człowiekiem, panie Williams,
człowiekiem z ogładą. Nie pasuję do pana. Uważam się za osobę zdolną i
panującą nad własnym losem, ale tak naprawdę jestem biedną, wiejską
prostaczką. Kilka minut temu usłyszałam to określenie z ust pewnych
ludzi. Tak, jestem wiejską prostaczką.
- Nie, nie - zaprotestował Williams. - Proszę tylko powiedzieć... Co
mógłbym pani zaoferować?
- Szansę, mój drogi. Chciałabym stąd wyjść, dopóki nogi doniosą mnie
jeszcze do drzwi.
Nałożyła okulary. Tak, była bardzo atrakcyjną kobietą. Jeśli kiedykolwiek
spotkał kobietę potrzebującą silnego ramienia, żeby się na nim wypłakać,
to kobietą tą była Lena Gray.
A kiedy by się już wypłakała, byłaby mu wdzięczna. Rozważał to chwilę.
Ale tylko chwilę.
- W takim razie chodzmy - powiedział. - Znajdę dla pani taksówkę -
położył Lenie rękę na ramieniu i wyprowadził ją na ruchliwy Piccadilly
Circus.
- Widzę, że nie skorzystałaś z mojej rady - skonstatował Louis, gdy
potknęła się o próg.
375
- Z jakiej rady? - z trudem wymawiała poszczególne słowa.
- Radziłem, żebyś wróciła trzezwa. Powiedziałaś, że nie ma sprawy. -
Spojrzał na nią pytająco.
Zrzuciła szpilki. Kapelusz miała dziwacznie przekrzywiony.
- Tak - odrzekła z uśmiechem. - Tak myślałam. Ale się myliłam.
- Jesteś cudowna - zdjął z niej żakiet, powiesił go starannie na wieszaku w
szafie i zaprowadził Lenę do łóżka.
W nocy czuła się zle i miała kłopoty.
Nawet jeśli Louis to słyszał, nie wydał z siebie żadnego odgłosu. Leżał,
łagodnie oddychając. Nigdy nic mu się nie śniło, a przynajmniej nigdy
swych snów nie pamiętał. Człowiek, który miał tyle do rozpamiętywania -
dlaczego żadne wspomnienie nie wracało do niego w snach?
Natomiast Lena śniła nieprzerwanie o Jamesie Williamsie i o tym, co
mogłoby się stać, gdyby przyjęła jego jednoznaczną propozycję. [ Pobierz całość w formacie PDF ]