[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pieścić i całować na pustej plaży, zalani blaskiem księżyca. I wtedy, gdy jest ci dobrze
i błogo, nagle wszystko przerywasz i postanawiasz wyłożyć kochankowi swoje zasady
moralno-etyczne.
- Bo... bo dawno temu przyrzekłam sobie, że... nie będę się kochać z żadnym
mężczyzną, dopóki... dopóki go nie poślubię.
Matt zsunął się na ręcznik i usiadł po turecku, ze skrzyżowanymi nogami, z
łokciami wspartymi na kolanach. Przeczesał ręką włosy. W świetle księżyca Danni
wyraznie widziała jego kolorowe spodenki kąpielowe oraz ukrytą pod nimi
nabrzmiałość. Na ten widok ogarnął ją strach i wyrzuty sumienia. Cóż ona najlepszego
zrobiła?
- Przepraszam, nie gniewaj się... - Położyła rękę na jego ramieniu.
- Chyba żartujesz! - Wpatrywał się w załamujące się fale. - Wcale się nie
gniewam. Ale widzisz, jest pewien problem, jeśli chodzi o małżeństwo... - Na moment
urwał. - Otóż po rozstaniu z Carlą ja też sobie coś obiecałem. %7łe więcej się nie ożenię.
- Kim jest Carla?
- Moja była żona. - Przyjrzał się Danni uważnie. - Wydaje mi się, że naprawdę
nigdy jej nie kochałem. - Nie odrywał od niej oczu. - Chyba przedtem nie wiedziałem,
co to jest prawdziwa miłość.
Danni spuściła wzrok.
- A teraz już wiesz? - spytała cicho.
- Tak, teraz już wiem - odparł bez wahania.
Przyłożyła drżącą rękę do ust. Czuła się zagubiona i bezradna. Z całego serca
pragnęła ulec Mattowi, całować go, wypowiedzieć te magiczne słowa: kocham cię.
- 130 -
S
R
Ale czy rzeczywiście go kochała? Tak małe miała doświadczenie, tak niewiele w
sumie wiedziała o mężczyznach i miłości.
Wyrzucił ramiona w bok i wzdychając teatralnie, opuściła je z powrotem na
ręcznik.
- No cóż, nie powinno się czynić kretyńskich obietnic. Chodzmy. - Wstał i
podciągnął Danni do góry.
- Dokąd?
- Z powrotem do miasteczka. - Chwycił ręcznik, wytrzepał go, po czym zwinął
w kulę. - Nie, poczekaj... - Pochylił głowę i w blasku księżycowych promieni
sprawdził na zegarku godzinę. - Taksówkarz przyjedzie najwcześniej za pół godziny...
Doskonale... - Uśmiechnął się od ucha do ucha. - Mamy czas na krótki narzeczeński
flircik. - Ujmując ręcznik za dwa rogi, potrząsnął nim i cofnął ręce, pozwalając, by
opadł na ziemię niczym spadochron.
- Narzeczeński flircik? Nie rozumiem...
- Zazwyczaj ślub poprzedza okres narzeczeństwa. Kucnąwszy na jednym
kolanie, wyciągnął do niej rękę.
Danni zignorowała ją.
- Zlub? - zdziwiła się.
- Tak. - Zachwiał się lekko i przysiadł na piętach. - Jeżeli zależy ci na ślubie,
nie widzę przeszkód. Chcesz wyjść za mąż, prawda?
- Nie mam zielonego pojęcia, co chcę, a czego nie chcę. - Potrząsnęła głową,
usiłując uporządkować myśli, wyzwolić się spod działania zdradliwego żółtego
koktajlu.
Matt zacisnął dłonie na jej talii i pociągnął ją na ręcznik, a potem tuląc ją
mocno do piersi, przywarł ustami do jej ust.
- Jedno ci powiem, moja miła - rzekł, przerywając wreszcie pocałunek. - Może
ty nie wiesz, czego chcesz, ale twoje ciało nie ma żadnych wątpliwości.
- 131 -
S
R
Rozdział 13
Krótki narzeczeński flircik polegał na czułościach i pocałunkach przeplatanych
wyznaniami: Kocham cię. Teraz, kiedy mamy zamiar się pobrać, mogę ci to
powtarzać do znudzenia, prawda?" oraz Ile chcesz mieć dzieci? Sześcioro czy
ośmioro?"
Danni, zamroczona koktajlem, oszołomiona nadmiarem wrażeń, uznała, że jest
to świetna zabawa, szalona karaibska przygoda, której nie trzeba traktować serio,
dopóki nie usłyszała, jak Matt pyta taksówkarza, czy jest tu na wyspie ktoś, kto
mógłby im szybko udzielić ślubu. Przebiegł ją wtedy po krzyżu dreszczyk
podniecenia, strachu, radości.
- Aha, szukają państwo Pana Szybki Zlub! - zawołał wesoło taksówkarz. - Zaraz
go zbudzimy. On ciągle udziela ślubów zakochanym. Cały czas.
Taksówka zatrzymała się na pełnej dziur, zakurzonej drodze przy rozpadającej
się, glinianej chacie. W rosnący przed drzwiami krzak hibiskusa stała wetknięta tablica
z nabazgranym węglem napisem informującym, że tu udziela się ślubów.
- A obrączki? Nie mamy obrączek! - zaniepokoił się Matt, wysiadając
chwiejnie z taksówki.
- On na pewno ma. Pan Szybki Zlub zawsze ma wszystko, co trzeba - pocieszył
go taksówkarz. Uśmiechając się szeroko, wskazał parze cudzoziemców drzwi chaty.
Kiedy Matt podał mu kilka monet i poprosił, by na nich zaczekał, Danni
domyśliła się, że ceremonia nie będzie zbyt długa ani wyrafinowana.
Taksówkarz wiedział, co mówi; Pan Szybki Zlub miał całą kolekcję
pierścionków i obrączek - do wyboru, do koloru. Nie była to biżuteria od Tiffany'ego,
ale Danni, której obraz przed oczami się ciągle rozjeżdżał, wszystkie te świecidełka
wydawały się rozkoszne. Szalenie się jej też podobały plastykowe kwiaty i płynąca z
magnetofonu ckliwa muzyka.
Matt wybrał pierścionek z oczkiem w kształcie serca.
Zaczęła się ceremonia ślubna. Mimo że Pan Szybki Zlub mówił szybko,
monotonnie, a minę miał znudzoną, w pokoju panował nastrój powagi.
- 132 -
S
R
W pewnym momencie Danni przemknęło przez myśl, że człowiek nie powinien
składać żadnych obietnic ani cokolwiek przysięgać, kiedy znajduje się pod wpływem
alkoholu. Nie miała jednak czasu się nad tym zastanowić, bo już po chwili usłyszała
Matta, który głosem zupełnie trzezwym wygłosił tradycyjną formułkę:
- Ja, Matt - zaczął, patrząc jej głęboko w oczy - biorę sobie ciebie, Danni, za
żonę. Zlubuję ci wierność i uczciwość małżeńską, a także to, że będę cię kochał w
biedzie i dostatku, w zdrowiu i w chorobie, dopóki śmierć nas nie rozłączy.
Kiedy wsuwał jej na palec pierścionek, zauważyła, że ręce mu drżą.
Po skończonej uroczystości, kiedy wsiedli z powrotem do czekającej na
zewnątrz taksówki, Matt poprosił kierowcę, aby zatrzymał się po drodze przed jakimś
sklepem, w którym mogliby kupić jeszcze jedną butelkę z żółtym koktajlem, a potem
tak gorliwie i ochoczo zajmował się swoją nowo poślubioną żoną, że Danni nawet nie
zorientowała się, dokąd jadą, dopóki - po wyjściu z taksówki - nie poczuła pod nogami
sypkiego piasku. Znów byli na tej samej pustej plaży co przedtem.
Słyszała, jak Matt tłumaczy taksówkarzowi, że kiedy będą chcieli wrócić,
zadzwonią do niego z telefonu komórkowego. Z jakiego telefonu komórkowego? -
pomyślała; przecież tu nie ma żadnych telefonów! Ale po chwili, chichocząc w duchu, [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl szamanka888.keep.pl
pieścić i całować na pustej plaży, zalani blaskiem księżyca. I wtedy, gdy jest ci dobrze
i błogo, nagle wszystko przerywasz i postanawiasz wyłożyć kochankowi swoje zasady
moralno-etyczne.
- Bo... bo dawno temu przyrzekłam sobie, że... nie będę się kochać z żadnym
mężczyzną, dopóki... dopóki go nie poślubię.
Matt zsunął się na ręcznik i usiadł po turecku, ze skrzyżowanymi nogami, z
łokciami wspartymi na kolanach. Przeczesał ręką włosy. W świetle księżyca Danni
wyraznie widziała jego kolorowe spodenki kąpielowe oraz ukrytą pod nimi
nabrzmiałość. Na ten widok ogarnął ją strach i wyrzuty sumienia. Cóż ona najlepszego
zrobiła?
- Przepraszam, nie gniewaj się... - Położyła rękę na jego ramieniu.
- Chyba żartujesz! - Wpatrywał się w załamujące się fale. - Wcale się nie
gniewam. Ale widzisz, jest pewien problem, jeśli chodzi o małżeństwo... - Na moment
urwał. - Otóż po rozstaniu z Carlą ja też sobie coś obiecałem. %7łe więcej się nie ożenię.
- Kim jest Carla?
- Moja była żona. - Przyjrzał się Danni uważnie. - Wydaje mi się, że naprawdę
nigdy jej nie kochałem. - Nie odrywał od niej oczu. - Chyba przedtem nie wiedziałem,
co to jest prawdziwa miłość.
Danni spuściła wzrok.
- A teraz już wiesz? - spytała cicho.
- Tak, teraz już wiem - odparł bez wahania.
Przyłożyła drżącą rękę do ust. Czuła się zagubiona i bezradna. Z całego serca
pragnęła ulec Mattowi, całować go, wypowiedzieć te magiczne słowa: kocham cię.
- 130 -
S
R
Ale czy rzeczywiście go kochała? Tak małe miała doświadczenie, tak niewiele w
sumie wiedziała o mężczyznach i miłości.
Wyrzucił ramiona w bok i wzdychając teatralnie, opuściła je z powrotem na
ręcznik.
- No cóż, nie powinno się czynić kretyńskich obietnic. Chodzmy. - Wstał i
podciągnął Danni do góry.
- Dokąd?
- Z powrotem do miasteczka. - Chwycił ręcznik, wytrzepał go, po czym zwinął
w kulę. - Nie, poczekaj... - Pochylił głowę i w blasku księżycowych promieni
sprawdził na zegarku godzinę. - Taksówkarz przyjedzie najwcześniej za pół godziny...
Doskonale... - Uśmiechnął się od ucha do ucha. - Mamy czas na krótki narzeczeński
flircik. - Ujmując ręcznik za dwa rogi, potrząsnął nim i cofnął ręce, pozwalając, by
opadł na ziemię niczym spadochron.
- Narzeczeński flircik? Nie rozumiem...
- Zazwyczaj ślub poprzedza okres narzeczeństwa. Kucnąwszy na jednym
kolanie, wyciągnął do niej rękę.
Danni zignorowała ją.
- Zlub? - zdziwiła się.
- Tak. - Zachwiał się lekko i przysiadł na piętach. - Jeżeli zależy ci na ślubie,
nie widzę przeszkód. Chcesz wyjść za mąż, prawda?
- Nie mam zielonego pojęcia, co chcę, a czego nie chcę. - Potrząsnęła głową,
usiłując uporządkować myśli, wyzwolić się spod działania zdradliwego żółtego
koktajlu.
Matt zacisnął dłonie na jej talii i pociągnął ją na ręcznik, a potem tuląc ją
mocno do piersi, przywarł ustami do jej ust.
- Jedno ci powiem, moja miła - rzekł, przerywając wreszcie pocałunek. - Może
ty nie wiesz, czego chcesz, ale twoje ciało nie ma żadnych wątpliwości.
- 131 -
S
R
Rozdział 13
Krótki narzeczeński flircik polegał na czułościach i pocałunkach przeplatanych
wyznaniami: Kocham cię. Teraz, kiedy mamy zamiar się pobrać, mogę ci to
powtarzać do znudzenia, prawda?" oraz Ile chcesz mieć dzieci? Sześcioro czy
ośmioro?"
Danni, zamroczona koktajlem, oszołomiona nadmiarem wrażeń, uznała, że jest
to świetna zabawa, szalona karaibska przygoda, której nie trzeba traktować serio,
dopóki nie usłyszała, jak Matt pyta taksówkarza, czy jest tu na wyspie ktoś, kto
mógłby im szybko udzielić ślubu. Przebiegł ją wtedy po krzyżu dreszczyk
podniecenia, strachu, radości.
- Aha, szukają państwo Pana Szybki Zlub! - zawołał wesoło taksówkarz. - Zaraz
go zbudzimy. On ciągle udziela ślubów zakochanym. Cały czas.
Taksówka zatrzymała się na pełnej dziur, zakurzonej drodze przy rozpadającej
się, glinianej chacie. W rosnący przed drzwiami krzak hibiskusa stała wetknięta tablica
z nabazgranym węglem napisem informującym, że tu udziela się ślubów.
- A obrączki? Nie mamy obrączek! - zaniepokoił się Matt, wysiadając
chwiejnie z taksówki.
- On na pewno ma. Pan Szybki Zlub zawsze ma wszystko, co trzeba - pocieszył
go taksówkarz. Uśmiechając się szeroko, wskazał parze cudzoziemców drzwi chaty.
Kiedy Matt podał mu kilka monet i poprosił, by na nich zaczekał, Danni
domyśliła się, że ceremonia nie będzie zbyt długa ani wyrafinowana.
Taksówkarz wiedział, co mówi; Pan Szybki Zlub miał całą kolekcję
pierścionków i obrączek - do wyboru, do koloru. Nie była to biżuteria od Tiffany'ego,
ale Danni, której obraz przed oczami się ciągle rozjeżdżał, wszystkie te świecidełka
wydawały się rozkoszne. Szalenie się jej też podobały plastykowe kwiaty i płynąca z
magnetofonu ckliwa muzyka.
Matt wybrał pierścionek z oczkiem w kształcie serca.
Zaczęła się ceremonia ślubna. Mimo że Pan Szybki Zlub mówił szybko,
monotonnie, a minę miał znudzoną, w pokoju panował nastrój powagi.
- 132 -
S
R
W pewnym momencie Danni przemknęło przez myśl, że człowiek nie powinien
składać żadnych obietnic ani cokolwiek przysięgać, kiedy znajduje się pod wpływem
alkoholu. Nie miała jednak czasu się nad tym zastanowić, bo już po chwili usłyszała
Matta, który głosem zupełnie trzezwym wygłosił tradycyjną formułkę:
- Ja, Matt - zaczął, patrząc jej głęboko w oczy - biorę sobie ciebie, Danni, za
żonę. Zlubuję ci wierność i uczciwość małżeńską, a także to, że będę cię kochał w
biedzie i dostatku, w zdrowiu i w chorobie, dopóki śmierć nas nie rozłączy.
Kiedy wsuwał jej na palec pierścionek, zauważyła, że ręce mu drżą.
Po skończonej uroczystości, kiedy wsiedli z powrotem do czekającej na
zewnątrz taksówki, Matt poprosił kierowcę, aby zatrzymał się po drodze przed jakimś
sklepem, w którym mogliby kupić jeszcze jedną butelkę z żółtym koktajlem, a potem
tak gorliwie i ochoczo zajmował się swoją nowo poślubioną żoną, że Danni nawet nie
zorientowała się, dokąd jadą, dopóki - po wyjściu z taksówki - nie poczuła pod nogami
sypkiego piasku. Znów byli na tej samej pustej plaży co przedtem.
Słyszała, jak Matt tłumaczy taksówkarzowi, że kiedy będą chcieli wrócić,
zadzwonią do niego z telefonu komórkowego. Z jakiego telefonu komórkowego? -
pomyślała; przecież tu nie ma żadnych telefonów! Ale po chwili, chichocząc w duchu, [ Pobierz całość w formacie PDF ]