[ Pobierz całość w formacie PDF ]
która straciła córkę? Ona też miała dzieci w podobnym wieku. Mam
nadzieję, że wiedzie im się równie dobrze.
To nazwisko wciąż chodziło mu po głowie, a ponadto ten niezwykły
zbieg okoliczności...
- Z jakiej rodziny pochodzi ta Jay Landreau?
- Nie wiem. Odniosłam wrażenie, że Jay należy do wyższych sfer
Nabotawii, ale nic mi o tym nie mówiła, podobnie jak o swym prywatnym
życiu. Myślę, że mama wykonywała dla niej jakieś tajne zadania, gdy
podróżowała z nią po Europie. Potem mama przeniosła się do Dallas, co
stało się przed przewrotem, i tu się urodziłam. Niewiele to wyjaśniało.
- Shannon, nie chcę cię dręczyć pytaniami, ale sprawa może być
ważna.
- Pytaj, o co chcesz.
- Dobrze... Możesz mi powiedzieć, kim był twój ojciec?
112
RS
- Nie wiem. Po prostu nie wiem. Mama nigdy mi o nim nie mówiła, a
ja nie naciskałam, bo mnie to nie interesowało. - Wmówiła w siebie to
kłamstwo, ale nie chciała urazić matki.
- Czyli to nie był Harper.
- Grant Harper ożenił się z moją matką, gdy miałam sześć lat, a
zostawił ją dla młodszej kobiety, kiedy miałam jedenaście... Kolejny
argument w wywodach mamy o podłości męskiego rodzaju. Rozumiesz?
- Rozumiem. - Chciał wziąć ją w ramiona i scałować smutek z jej
oczu równie gorąco, jak ona pragnęła go ukryć. - Myślisz, że zdołasz
kiedyś zaufać mężczyznie?
- Właściwemu mężczyznie pewnie tak. - Spojrzała na niego
tajemniczo i ruszyła w stronę swego pokoju.
Z uśmiechem podążył za nią, ale spojrzał na dzieci i zatrzymał się.
- Chwileczkę, Shannon.
- Tak? - Zatrzymała się.
- Przepraszam cię najmocniej, ale Judyta podrzuciła rano dzieci i
zajęła się swoimi sprawami. Zniknęła też gdzieś niania. Powinienem jej
poszukać, ale okazało się,że mam szereg spotkań, więc... Hm, głupio mi o
to prosić, ale czy nie mogłabyś zająć się nimi choć trochę?
- Jasne! - Uśmiechnęła się promiennie. - Nawet cały dzień. Zabiorę
Kiki i Petera do zoo. W Dallas jest wspaniałe zoo. Można samemu karmić
zwierzaki, są też place do zabawy. Dzieci będą zachwycone.
- Sam nie wiem - powiedział z wahaniem Marco. -Nie mam pod ręką
żadnego z ochroniarzy, by wam towarzyszył.
- %7ładen problem. - Ukryła przewrotny uśmieszek. -Przecież do zoo
może pójść z nami Jordan. Zwietnie nadaje się na ochroniarza. W jego
113
RS
obecności nikt nie odważy się zrobić czegoś złego. - Udała, że nie widzi
przerażenia na ponurej twarzy adiutanta, rozbawiło ją też karcące
spojrzenie Marca, który w ten sposób starał się zamaskować śmiech.
Jednak książę zlitował się nad wiernym sługą i po kilku telefonach
znalazł kierowcę oraz dwójkę doświadczonych ochroniarzy.
- Och, Jordan, co masz przeciwko zoo? - spytała Shannon
prowokująco, gdy wraz z dziećmi czekała, na samochód.
Wycelował w nią swój długi nos, a jej się zdawało, że dostrzegła
figlarny błysk w jego oku.
- Niestety, panienko, ale nie posiadam odpowiedniego stroju na taką
wyprawę.
Roześmiała się.
- Następnym razem wybierzemy się tam, gdzie nosi się tylko
smokingi.
- Dziękuję panience. - Skłonił się.
Spędziła z dziećmi uroczy dzień i przywiozła je tak zmęczone, że bez
oporów zgodziły się na drzemkę. Marco zjawił się, kiedy kładła je do
łóżeczek. Przypatrywał się im przez moment, potem je pocałował.
Gdy pochylił się nad synem, chłopczyk mocno objął go za szyję.
- Tato - szepnął rozespanym głosem - czy Shannon będzie naszą
nową mamą?
- Peter... - żachnął się Marco.
- Wiem, że masz ożenić się z inną mamą, ale my lubimy tę.
Marco poczuł ucisk w gardle. Odchrząknął i pocałował syna.
114
RS
- Zpij już, Peter. I nie martw się. Wszystko się ułoży. Marco wyszedł
z pokoju. Czuł się okropnie. Jak miał w prosty sposób wyjaśnić tę sytuację
małemu chłopcu?
Zastał Shannon w bawialni, gdzie przeglądała czasopisma. Nie
wydawała się zmęczona całodziennym pobytem z dziećmi w zoo.
- Jordan właśnie powiadomił mnie, że muszę dziś pójść na koncert -
oznajmił, stając przed nią. - Spodziewają się, że przybędziesz ze mną.
- Co takiego?
Bezradnie wzruszył ramionami.
- Niestety nie mamy wyjścia.
- Przecież z miejsca zaatakują nas reporterzy!
- Oczywiście. Właśnie po to są takie imprezy. - Usiadł obok niej na
kanapie. - Ale masz rację, musimy bardzo uważać. Powinnaś zachowywać
się i wyglądać jak prawdziwa Iliana.
- Aha... - mruknęła z zaciętym wyrazem twarzy.
Zrozumiał, że brzydzi ją dalsze podszywanie się pod księżniczkę.
- Wybacz, Shannon. Nie powinienem cię o to prosić, tylko że...
- W porządku, Marco. Tylko że teraz jest inaczej. Przedtem nie
przejmowałam się tym tak bardzo. Prasa prawie nie interesowała się mną,
no i nie martwiłam się zbytnio, że to się może wydać. Ale po balu, po
naszym zdjęciu na pierwszej stronie i po incydencie na ranczu sprawy
przybrały inny obrót. Sądzisz, że to bezpieczne?
Delikatnie musnął jej dłoń.
- A gdybym ci powiedział, że już o to nie dbam? -szepnął. -I że po
prostu chcę, byś ze mną poszła?
115
RS
Radość, jaką dostrzegł na jej twarzy, zaniepokoiła go. Co on
wyprawia? Jak może rozbudzać w niej nadzieje, wiedząc, że ich nie
spełni?
- Skoro tak - odparła zmienionym głosem - to wyznam ci, że... chyba
się zakochałam.
- Shannon! - Był naprawdę przerażony.
- Sza... - Położyła mu palec na ustach. - Powiedziałam chyba". -
Uśmiechnęła się słodko. - Nie martw się, niczego od ciebie nie oczekuję.
Pozwól mi tylko trochę pomarzyć.
- Ależ Shannon... Szybko cmoknęła go w usta.
- A teraz powiedz mi, co mam włożyć na taką okazję. Zdumiało go, z
jaką łatwością pogodziła się ze swoimi uczuciami. Nie było w niej żalu ani
zgorzknienia, choć wiedziała, jak się sprawy mają. Marco tak nie potrafił.
Miotał się, wiódł wewnętrzny spór.
Jak udało się jej osiągnąć tak wspaniałą wewnętrzną harmonię? Była
kobietą niezależną i wojowniczą, zarazem jednak miała w sobie cudowny
stoicyzm, umiejętność pogodzenia się z tym, co nieuchronne.
Zaiste, fascynująca kobieta. Ile jeszcze zagadek w sobie kryła? Z całą
pewnością mnóstwo. Szczęśliwy ten mężczyzna, któremu dane będzie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl szamanka888.keep.pl
która straciła córkę? Ona też miała dzieci w podobnym wieku. Mam
nadzieję, że wiedzie im się równie dobrze.
To nazwisko wciąż chodziło mu po głowie, a ponadto ten niezwykły
zbieg okoliczności...
- Z jakiej rodziny pochodzi ta Jay Landreau?
- Nie wiem. Odniosłam wrażenie, że Jay należy do wyższych sfer
Nabotawii, ale nic mi o tym nie mówiła, podobnie jak o swym prywatnym
życiu. Myślę, że mama wykonywała dla niej jakieś tajne zadania, gdy
podróżowała z nią po Europie. Potem mama przeniosła się do Dallas, co
stało się przed przewrotem, i tu się urodziłam. Niewiele to wyjaśniało.
- Shannon, nie chcę cię dręczyć pytaniami, ale sprawa może być
ważna.
- Pytaj, o co chcesz.
- Dobrze... Możesz mi powiedzieć, kim był twój ojciec?
112
RS
- Nie wiem. Po prostu nie wiem. Mama nigdy mi o nim nie mówiła, a
ja nie naciskałam, bo mnie to nie interesowało. - Wmówiła w siebie to
kłamstwo, ale nie chciała urazić matki.
- Czyli to nie był Harper.
- Grant Harper ożenił się z moją matką, gdy miałam sześć lat, a
zostawił ją dla młodszej kobiety, kiedy miałam jedenaście... Kolejny
argument w wywodach mamy o podłości męskiego rodzaju. Rozumiesz?
- Rozumiem. - Chciał wziąć ją w ramiona i scałować smutek z jej
oczu równie gorąco, jak ona pragnęła go ukryć. - Myślisz, że zdołasz
kiedyś zaufać mężczyznie?
- Właściwemu mężczyznie pewnie tak. - Spojrzała na niego
tajemniczo i ruszyła w stronę swego pokoju.
Z uśmiechem podążył za nią, ale spojrzał na dzieci i zatrzymał się.
- Chwileczkę, Shannon.
- Tak? - Zatrzymała się.
- Przepraszam cię najmocniej, ale Judyta podrzuciła rano dzieci i
zajęła się swoimi sprawami. Zniknęła też gdzieś niania. Powinienem jej
poszukać, ale okazało się,że mam szereg spotkań, więc... Hm, głupio mi o
to prosić, ale czy nie mogłabyś zająć się nimi choć trochę?
- Jasne! - Uśmiechnęła się promiennie. - Nawet cały dzień. Zabiorę
Kiki i Petera do zoo. W Dallas jest wspaniałe zoo. Można samemu karmić
zwierzaki, są też place do zabawy. Dzieci będą zachwycone.
- Sam nie wiem - powiedział z wahaniem Marco. -Nie mam pod ręką
żadnego z ochroniarzy, by wam towarzyszył.
- %7ładen problem. - Ukryła przewrotny uśmieszek. -Przecież do zoo
może pójść z nami Jordan. Zwietnie nadaje się na ochroniarza. W jego
113
RS
obecności nikt nie odważy się zrobić czegoś złego. - Udała, że nie widzi
przerażenia na ponurej twarzy adiutanta, rozbawiło ją też karcące
spojrzenie Marca, który w ten sposób starał się zamaskować śmiech.
Jednak książę zlitował się nad wiernym sługą i po kilku telefonach
znalazł kierowcę oraz dwójkę doświadczonych ochroniarzy.
- Och, Jordan, co masz przeciwko zoo? - spytała Shannon
prowokująco, gdy wraz z dziećmi czekała, na samochód.
Wycelował w nią swój długi nos, a jej się zdawało, że dostrzegła
figlarny błysk w jego oku.
- Niestety, panienko, ale nie posiadam odpowiedniego stroju na taką
wyprawę.
Roześmiała się.
- Następnym razem wybierzemy się tam, gdzie nosi się tylko
smokingi.
- Dziękuję panience. - Skłonił się.
Spędziła z dziećmi uroczy dzień i przywiozła je tak zmęczone, że bez
oporów zgodziły się na drzemkę. Marco zjawił się, kiedy kładła je do
łóżeczek. Przypatrywał się im przez moment, potem je pocałował.
Gdy pochylił się nad synem, chłopczyk mocno objął go za szyję.
- Tato - szepnął rozespanym głosem - czy Shannon będzie naszą
nową mamą?
- Peter... - żachnął się Marco.
- Wiem, że masz ożenić się z inną mamą, ale my lubimy tę.
Marco poczuł ucisk w gardle. Odchrząknął i pocałował syna.
114
RS
- Zpij już, Peter. I nie martw się. Wszystko się ułoży. Marco wyszedł
z pokoju. Czuł się okropnie. Jak miał w prosty sposób wyjaśnić tę sytuację
małemu chłopcu?
Zastał Shannon w bawialni, gdzie przeglądała czasopisma. Nie
wydawała się zmęczona całodziennym pobytem z dziećmi w zoo.
- Jordan właśnie powiadomił mnie, że muszę dziś pójść na koncert -
oznajmił, stając przed nią. - Spodziewają się, że przybędziesz ze mną.
- Co takiego?
Bezradnie wzruszył ramionami.
- Niestety nie mamy wyjścia.
- Przecież z miejsca zaatakują nas reporterzy!
- Oczywiście. Właśnie po to są takie imprezy. - Usiadł obok niej na
kanapie. - Ale masz rację, musimy bardzo uważać. Powinnaś zachowywać
się i wyglądać jak prawdziwa Iliana.
- Aha... - mruknęła z zaciętym wyrazem twarzy.
Zrozumiał, że brzydzi ją dalsze podszywanie się pod księżniczkę.
- Wybacz, Shannon. Nie powinienem cię o to prosić, tylko że...
- W porządku, Marco. Tylko że teraz jest inaczej. Przedtem nie
przejmowałam się tym tak bardzo. Prasa prawie nie interesowała się mną,
no i nie martwiłam się zbytnio, że to się może wydać. Ale po balu, po
naszym zdjęciu na pierwszej stronie i po incydencie na ranczu sprawy
przybrały inny obrót. Sądzisz, że to bezpieczne?
Delikatnie musnął jej dłoń.
- A gdybym ci powiedział, że już o to nie dbam? -szepnął. -I że po
prostu chcę, byś ze mną poszła?
115
RS
Radość, jaką dostrzegł na jej twarzy, zaniepokoiła go. Co on
wyprawia? Jak może rozbudzać w niej nadzieje, wiedząc, że ich nie
spełni?
- Skoro tak - odparła zmienionym głosem - to wyznam ci, że... chyba
się zakochałam.
- Shannon! - Był naprawdę przerażony.
- Sza... - Położyła mu palec na ustach. - Powiedziałam chyba". -
Uśmiechnęła się słodko. - Nie martw się, niczego od ciebie nie oczekuję.
Pozwól mi tylko trochę pomarzyć.
- Ależ Shannon... Szybko cmoknęła go w usta.
- A teraz powiedz mi, co mam włożyć na taką okazję. Zdumiało go, z
jaką łatwością pogodziła się ze swoimi uczuciami. Nie było w niej żalu ani
zgorzknienia, choć wiedziała, jak się sprawy mają. Marco tak nie potrafił.
Miotał się, wiódł wewnętrzny spór.
Jak udało się jej osiągnąć tak wspaniałą wewnętrzną harmonię? Była
kobietą niezależną i wojowniczą, zarazem jednak miała w sobie cudowny
stoicyzm, umiejętność pogodzenia się z tym, co nieuchronne.
Zaiste, fascynująca kobieta. Ile jeszcze zagadek w sobie kryła? Z całą
pewnością mnóstwo. Szczęśliwy ten mężczyzna, któremu dane będzie [ Pobierz całość w formacie PDF ]