[ Pobierz całość w formacie PDF ]
prostu myślą, że powinni wiedzieć o wszystkim i starają
się dyrygować twoim postępowaniem. Ale wynika to je-
dynie ze szczerej troski o twoje dobro.
- Uważam, że są cudowni, naprawdę - odezwała się
Jade zmęczonym głosem. - Polubiłam nawet te nasze
dwie pomyłki", Rossa i Henry'ego.
- To były twoje pomyłki, Jade.
- W porządku. Przyznaję się do winy.
- Nie. - Potrząsnął nią łagodnie. - Wolę, żebyś przy-
jęła zaufanie, którym cię obdarzyłem. I wdzięczność. Zo-
S
R
bacz: moja matka zawsze jest radosna, ale teraz przeżywa
prawdziwą ekstazę. Donna za to bardzo długo była sama,
a tu taki Henry, wspaniały facet, idealnie do niej pasuje.
- Mhm, a ty będziesz mógł opalać go z cygar...
Wciąż była smutna, jakaś inna, nagle opadły jej
skrzydła i przepadł gdzieś ten błysk w oku, za który tak
ją lubił.
- Mam nadzieję, że nie uszło twojej uwadze, jak bar-
dzo wszyscy cię polubili - próbował ją podbudować.
- Owszem, zauważyłam - odpowiedziała cicho.
- Co w takim razie cię gryzie?
- Nie sądzę, żebyś zrozumiał.
- W takim razie powiedz choć w przybliżeniu.
Pocałował czubek jej głowy, wziął Jade pod ramię
i zaprowadził do kominka, przed którym stał duży wy-
godny fotel. Dołożył do ognia. Odwrócił się i zobaczył,
że Jade zamiast mebla wybrała dywan. Usiadła z pod-
winiętymi nogami, podparła się łokciem i uśmiechnęła
do niego. Cholera, znowu smutno!
Wyciągnął się obok, zamknął oczy i czekał na wy-
jaśnienia.
- Miałam cudownych rodziców - zaczęła mówić. -
Strasznie mi ich brakowało po tym wypadku. Postano-
wiłam wtedy, że jedyny sposób na samotność, to znalezć
sobie jak najszybciej cudownego męża i zapełnić dom
dziećmi. Ale samotność to nie tylko to, że jest się sa-
memu, wiesz o tym? To przede wszystkim pustka, świa-
domość, że nie masz gdzie ulokować swej miłości. Przy-
puszczam, że to rozumiesz, przecież też straciłeś bratnią
duszę...
S
R
- To prawda - przyznał. - Ja jednak wciąż miałem
dzieci i rodzinę. A ty? Zostałaś sama?
- Całkiem sama - przytaknęła. - Ach, pogodziłam
się z tym. Miałam dobrą pracę, potem zaczęłam prowa-
dzić ten interes... - Spojrzała zaczepnie na Jacka, który
już jakiś czas temu otworzył oczy. - I naprawdę całkiem
niezle mi idzie. Jesteś jednym z niewielu niezadowolo-
nych klientów.
- To nieprawda, że jestem niezadowolony - sprosto-
wał. - Jedyny powód do narzekań to to, że gadamy za-
miast się kochać.
Miał nadzieję, że może ta uwaga rozbawi dziewczynę,
ale efekt był wręcz przeciwny.
- No tak... Cóż, wydaje mi się, że to wszystko nie
jest takie proste, jak sądziłam. - Odwróciła się ku niemu.
- Wiesz, co mam na myśli?
- Nie - przyznał szczerze. Bał się tego, co za chwilę
miał usłyszeć. Nie wiedział, co to będzie, ale się bał.
Jade usiadła po turecku, szeroką spódnicę udrapowała
wokół kolan. Wyglądała teraz jak kwiecisty ornament na
czerwonej wełnie.
- To wszystko jest znacznie trudniejsze niż myślałam
- powtórzyła tę samą myśl raz jeszcze, tym razem
jednak
mówiła szybciej, jakby koniecznie chciała coś z siebie
wyrzucić. - Zawsze kochano mnie, otaczano troską, ale
byli to przyjaciele, ich dzieci, klienci, niekoniecznie...
mężczyzni. Teraz, kiedy spotkałam tego odpowiedniego,
przekonuję się jak... jak...
Jackowi natychmiast ulżyło. Przyznała, że on jest
tym odpowiednim". Z resztą jakoś sobie poradzi.
S
R
- ...jak mogłaś być tak niemądra i to kwestionować?
- podpowiedział usłużnie.
- Jack - uziemiła go wzrokiem - usiłuję opisać ci
stan moich uczuć. Chcesz słuchać czy nie?
- To zależy, czy dalej masz zamiar wygadywać non-
sensy.
- Uważasz moje uczucia za nonsensy?
- Za nonsens uważam to, że kwestionujesz swoją
zdolność do kochania mnie. Sama to przyznaj.
- Nie przeczę, że cię kocham - tłumaczyła roz-
drażniona. - Zastanawiam się tylko, czy będę w sta-
nie odpłacić za miłość, którą i ty, i dzieci mnie ob-
darzacie.
- To śmieszne - nie chciał ustąpić ani o cal - prze-
cież już to robisz!
- Ja? A co ja takiego robię? To twoja rodzina po-
winna dostać złoty medal za miłość! [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl szamanka888.keep.pl
prostu myślą, że powinni wiedzieć o wszystkim i starają
się dyrygować twoim postępowaniem. Ale wynika to je-
dynie ze szczerej troski o twoje dobro.
- Uważam, że są cudowni, naprawdę - odezwała się
Jade zmęczonym głosem. - Polubiłam nawet te nasze
dwie pomyłki", Rossa i Henry'ego.
- To były twoje pomyłki, Jade.
- W porządku. Przyznaję się do winy.
- Nie. - Potrząsnął nią łagodnie. - Wolę, żebyś przy-
jęła zaufanie, którym cię obdarzyłem. I wdzięczność. Zo-
S
R
bacz: moja matka zawsze jest radosna, ale teraz przeżywa
prawdziwą ekstazę. Donna za to bardzo długo była sama,
a tu taki Henry, wspaniały facet, idealnie do niej pasuje.
- Mhm, a ty będziesz mógł opalać go z cygar...
Wciąż była smutna, jakaś inna, nagle opadły jej
skrzydła i przepadł gdzieś ten błysk w oku, za który tak
ją lubił.
- Mam nadzieję, że nie uszło twojej uwadze, jak bar-
dzo wszyscy cię polubili - próbował ją podbudować.
- Owszem, zauważyłam - odpowiedziała cicho.
- Co w takim razie cię gryzie?
- Nie sądzę, żebyś zrozumiał.
- W takim razie powiedz choć w przybliżeniu.
Pocałował czubek jej głowy, wziął Jade pod ramię
i zaprowadził do kominka, przed którym stał duży wy-
godny fotel. Dołożył do ognia. Odwrócił się i zobaczył,
że Jade zamiast mebla wybrała dywan. Usiadła z pod-
winiętymi nogami, podparła się łokciem i uśmiechnęła
do niego. Cholera, znowu smutno!
Wyciągnął się obok, zamknął oczy i czekał na wy-
jaśnienia.
- Miałam cudownych rodziców - zaczęła mówić. -
Strasznie mi ich brakowało po tym wypadku. Postano-
wiłam wtedy, że jedyny sposób na samotność, to znalezć
sobie jak najszybciej cudownego męża i zapełnić dom
dziećmi. Ale samotność to nie tylko to, że jest się sa-
memu, wiesz o tym? To przede wszystkim pustka, świa-
domość, że nie masz gdzie ulokować swej miłości. Przy-
puszczam, że to rozumiesz, przecież też straciłeś bratnią
duszę...
S
R
- To prawda - przyznał. - Ja jednak wciąż miałem
dzieci i rodzinę. A ty? Zostałaś sama?
- Całkiem sama - przytaknęła. - Ach, pogodziłam
się z tym. Miałam dobrą pracę, potem zaczęłam prowa-
dzić ten interes... - Spojrzała zaczepnie na Jacka, który
już jakiś czas temu otworzył oczy. - I naprawdę całkiem
niezle mi idzie. Jesteś jednym z niewielu niezadowolo-
nych klientów.
- To nieprawda, że jestem niezadowolony - sprosto-
wał. - Jedyny powód do narzekań to to, że gadamy za-
miast się kochać.
Miał nadzieję, że może ta uwaga rozbawi dziewczynę,
ale efekt był wręcz przeciwny.
- No tak... Cóż, wydaje mi się, że to wszystko nie
jest takie proste, jak sądziłam. - Odwróciła się ku niemu.
- Wiesz, co mam na myśli?
- Nie - przyznał szczerze. Bał się tego, co za chwilę
miał usłyszeć. Nie wiedział, co to będzie, ale się bał.
Jade usiadła po turecku, szeroką spódnicę udrapowała
wokół kolan. Wyglądała teraz jak kwiecisty ornament na
czerwonej wełnie.
- To wszystko jest znacznie trudniejsze niż myślałam
- powtórzyła tę samą myśl raz jeszcze, tym razem
jednak
mówiła szybciej, jakby koniecznie chciała coś z siebie
wyrzucić. - Zawsze kochano mnie, otaczano troską, ale
byli to przyjaciele, ich dzieci, klienci, niekoniecznie...
mężczyzni. Teraz, kiedy spotkałam tego odpowiedniego,
przekonuję się jak... jak...
Jackowi natychmiast ulżyło. Przyznała, że on jest
tym odpowiednim". Z resztą jakoś sobie poradzi.
S
R
- ...jak mogłaś być tak niemądra i to kwestionować?
- podpowiedział usłużnie.
- Jack - uziemiła go wzrokiem - usiłuję opisać ci
stan moich uczuć. Chcesz słuchać czy nie?
- To zależy, czy dalej masz zamiar wygadywać non-
sensy.
- Uważasz moje uczucia za nonsensy?
- Za nonsens uważam to, że kwestionujesz swoją
zdolność do kochania mnie. Sama to przyznaj.
- Nie przeczę, że cię kocham - tłumaczyła roz-
drażniona. - Zastanawiam się tylko, czy będę w sta-
nie odpłacić za miłość, którą i ty, i dzieci mnie ob-
darzacie.
- To śmieszne - nie chciał ustąpić ani o cal - prze-
cież już to robisz!
- Ja? A co ja takiego robię? To twoja rodzina po-
winna dostać złoty medal za miłość! [ Pobierz całość w formacie PDF ]