[ Pobierz całość w formacie PDF ]
na psa musiała spaść klątwa. Autolikus, spłoszony zamieszaniem,
które spowodował, uciekł z podkulonym ogonem, jak mógł
najszybciej, tym razem ku własnej stajni na plebanii. Debora zaś,
gdy tylko zobaczyła, że Hugonowi nic się nie stało, wycofała się
w dalsze rejony trawnika i żwawo podążyła za swoim psem...
Minęło trochę czasu, zanim Hugo znalazł winowajców.
Najpierw zajrzał do stajni w Perceval Hall, okazało się jednak, że
są puste. Potem zaczepił Lowella, który jednak nie tylko nie
udzielił mu pomocy, lecz również nie umiał powściągnąć radości,
jaką wzbudziła w nim scena upokarzająca Hugona. Zresztą Hugo
i tak musiał poddać się niełatwej próbie cierpliwości, wcześniej i
pózniej odpowiadał bowiem na dziesiątki uwag sąsiadów,
dzierżawców i przyjaciół, którzy co do jednego wspaniałe się
ubawili. Zwłaszcza występ prosiaka ubarwił widowisko. Niech
się schowają wszystkie inne atrakcje razem wzięte! -
powtarzano. Hugo zapewniał rozradowanych ludzi, że nic mu się
nie stało, śmiał się tak jak oni, podzielał pogląd, że trzeba coś
58
zrobić z tym psem, a przez cały czas niezmordowanie prowadził
poszukiwania. Wreszcie doszedł do wniosku, że Debora zabrała
psa do domu. Opuszczając granice posiadłości, natknął się na
Fredericę.
- Och, Hugo! Jak się cieszę z naszego spotkania! Czy już
otrząsnął się pan po nieszczęściu?
- Naturalnie. Ucierpiała tylko moja duma - odrzekł
kwaśno. - A pani nic się nie stało?
- Nie, skądże. Przecież wiem, że Autolikus wcale nie
chciał mi zrobić krzywdy. Po prostu wpadłam w panikę. Nie
ukarze go pan, prawda? To nie była jego wina.
- Wina leży moim zdaniem po stronie Debory... jak zwykłe
- odrzekł ponuro Hugo.
- Och, nie! Debora też nie jest niczemu winna. Równie
dobrze można powiedzieć, że to ja zawiniłam. A pan wydaje się
taki zagniewany, Hugonie. Proszę, niech pan się na nich nie
gniewa!
- Frederico, jest pani przemiłą panną i ma bardzo miękkie
serce. Wcale się nie dziwię, że broni pani Debory i jej
przeklętego psa. Ale to na nic! Niech mi pani zaraz powie, gdzie
ich znajdę.
- Nie powiem, jeśli chce pan niemiło się wobec nich
zachować! - odparła Frederica zupełnie niezwykłym dla niej,
Wyzywającym tonem.
- Frederico! - Hugo przeżył poważne zaskoczenie. Surowe
spojrzenie wystarczyło jednak, by dziewczyna się poddała.
- Sssą chyba na plebanii - wyjąkała. - Kilka minut temu
widziałam Autolikusa, jak biegł w tamtą stronę. Tona-prawdę był
nieszczęśliwy wypadek. Usłyszałam, że Autolikus wyje, i
poszłam po Deborę...
- Dziękuję. Przypuszczam, że szuka pani matka. Jarmark,
dzięki Bogu, dobiegł końca, więc potrzeba rąk do pomocy, a
tymczasem Hester i Dungarran gdzieś się zapodziali i ze mnie w
tej chwili też nie ma pożytku, bo muszę najpierw zrobić porządek
z Deborą Staunton i jej psem. Niech pani będzie grzeczna i wraca
59
do domu. Dołączę do was pózniej. Nie, ani słowa więcej! Nie
chcę tego słuchać! Niech pani wraca do domu!
Niepocieszona Frederica odwróciła się i ruszyła przez
trawnik w stronę dworu. Hugo patrzył za nią przez chwilę, a
potem poszedł na plebanię.
Deborę zastał w stajni. Siedziała skulona w kącie, trzymając
na kolanach łeb Autolikusa. Gdy Hugo wszedł, nie podniosła
głowy, ale mocniej objęła psa, jakby chciała go osłonić.
- Niech pani puści psa! - powiedział beznamiętnie Hugo.
Nie patrząc na niego, pokręciła głową. - Powiedziałem, Deboro,
żeby puściła pani psa.
- Nie puszczę! Wiem, co pan chce zrobić, i nie pozwolę na
to!
- Nie jestem w nastroju do przekomarzania się. - Hugo
zdjął surdut. - Autolikus, wstać!
Pies zerknął przepraszająco na Deborę i posłusznie wstał.
Popatrzywszy ciepło na Hugona, zamachał ogonem. Ponieważ
sztuczka ta nie odniosła skutku, zwiesił ogon i spuścił łeb. W tej
chwili wyglądał jak wcielenie skruchy.
Hugo wziął ze ściany pejcz i chwycił psa za skórę na karku.
Uniósł pejcz i plasnął Autolikusa po pośladkach. Uderzenie było
stosunkowo delikatne, wymierzone tak, by ukarać, lecz nie
skrzywdzić, ale Autolikus przeszywająco zaskowyczał i chciał się
oswobodzić. Na próżno. Hugo ponownie uniósł pejcz.
- Niech pan przestanie! Dość tego! - Debora zerwała się na
równe nogi, wyszarpnęła mu pejcz z dłoni i schowała za plecami.
- Powiedziałam panu, że nie pozwolę bić Autolikusa!
Do tej pory, mimo wszystkich prowokacji, Hugo mężnie
trzymał nerwy na wodzy, jednak nie był w stanie znieść
sprzeciwu Debory. Miarka się przebrała.
- Niech pani odda mi pejcz; Deboro. Na Boga, jeśli będę
musiał odebrać go siłą, to nie pies poniesie karę.
- Niech się pan lepiej do mnie nie zbliża!
Hugo zignorował to ostrzeżenie i postąpił krok ku De-borze.
Zamachnęła się na niego. Koniuszek pejcza zawadził o policzek
60
Hugona. Ten wydał wściekły okrzyk i jednym susem pokonał
resztę dzielącej ich odległości. Wyrwał Deborze oręż z ręki, nie
dbając bynajmniej o delikatność. Uścisk, w jakim zamknął jej
dłoń, był bolesny, więc Debora krzyknęła. To rozwścieczyło
Hugona jeszcze bardziej. Cisnął pejcz na ziemię, chwycił Deborę
za ramiona i mocno nią potrząsnął. Potem uniósł ją w górę i
brutalnie pocałował, nie zwracając uwagi na jej zduszone okrzyki
i wymachiwanie nogami. Ciepło ciała Debory, przenikające przez
cienki materiał, podnieciło Hugona jeszcze bardziej. Chociaż
pocałunek stracił nieco na dzikości, to stał się jeszcze bardziej
gorący. Sprzeciwy Debory stopniowo słabły. Dwie postaci [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl szamanka888.keep.pl
na psa musiała spaść klątwa. Autolikus, spłoszony zamieszaniem,
które spowodował, uciekł z podkulonym ogonem, jak mógł
najszybciej, tym razem ku własnej stajni na plebanii. Debora zaś,
gdy tylko zobaczyła, że Hugonowi nic się nie stało, wycofała się
w dalsze rejony trawnika i żwawo podążyła za swoim psem...
Minęło trochę czasu, zanim Hugo znalazł winowajców.
Najpierw zajrzał do stajni w Perceval Hall, okazało się jednak, że
są puste. Potem zaczepił Lowella, który jednak nie tylko nie
udzielił mu pomocy, lecz również nie umiał powściągnąć radości,
jaką wzbudziła w nim scena upokarzająca Hugona. Zresztą Hugo
i tak musiał poddać się niełatwej próbie cierpliwości, wcześniej i
pózniej odpowiadał bowiem na dziesiątki uwag sąsiadów,
dzierżawców i przyjaciół, którzy co do jednego wspaniałe się
ubawili. Zwłaszcza występ prosiaka ubarwił widowisko. Niech
się schowają wszystkie inne atrakcje razem wzięte! -
powtarzano. Hugo zapewniał rozradowanych ludzi, że nic mu się
nie stało, śmiał się tak jak oni, podzielał pogląd, że trzeba coś
58
zrobić z tym psem, a przez cały czas niezmordowanie prowadził
poszukiwania. Wreszcie doszedł do wniosku, że Debora zabrała
psa do domu. Opuszczając granice posiadłości, natknął się na
Fredericę.
- Och, Hugo! Jak się cieszę z naszego spotkania! Czy już
otrząsnął się pan po nieszczęściu?
- Naturalnie. Ucierpiała tylko moja duma - odrzekł
kwaśno. - A pani nic się nie stało?
- Nie, skądże. Przecież wiem, że Autolikus wcale nie
chciał mi zrobić krzywdy. Po prostu wpadłam w panikę. Nie
ukarze go pan, prawda? To nie była jego wina.
- Wina leży moim zdaniem po stronie Debory... jak zwykłe
- odrzekł ponuro Hugo.
- Och, nie! Debora też nie jest niczemu winna. Równie
dobrze można powiedzieć, że to ja zawiniłam. A pan wydaje się
taki zagniewany, Hugonie. Proszę, niech pan się na nich nie
gniewa!
- Frederico, jest pani przemiłą panną i ma bardzo miękkie
serce. Wcale się nie dziwię, że broni pani Debory i jej
przeklętego psa. Ale to na nic! Niech mi pani zaraz powie, gdzie
ich znajdę.
- Nie powiem, jeśli chce pan niemiło się wobec nich
zachować! - odparła Frederica zupełnie niezwykłym dla niej,
Wyzywającym tonem.
- Frederico! - Hugo przeżył poważne zaskoczenie. Surowe
spojrzenie wystarczyło jednak, by dziewczyna się poddała.
- Sssą chyba na plebanii - wyjąkała. - Kilka minut temu
widziałam Autolikusa, jak biegł w tamtą stronę. Tona-prawdę był
nieszczęśliwy wypadek. Usłyszałam, że Autolikus wyje, i
poszłam po Deborę...
- Dziękuję. Przypuszczam, że szuka pani matka. Jarmark,
dzięki Bogu, dobiegł końca, więc potrzeba rąk do pomocy, a
tymczasem Hester i Dungarran gdzieś się zapodziali i ze mnie w
tej chwili też nie ma pożytku, bo muszę najpierw zrobić porządek
z Deborą Staunton i jej psem. Niech pani będzie grzeczna i wraca
59
do domu. Dołączę do was pózniej. Nie, ani słowa więcej! Nie
chcę tego słuchać! Niech pani wraca do domu!
Niepocieszona Frederica odwróciła się i ruszyła przez
trawnik w stronę dworu. Hugo patrzył za nią przez chwilę, a
potem poszedł na plebanię.
Deborę zastał w stajni. Siedziała skulona w kącie, trzymając
na kolanach łeb Autolikusa. Gdy Hugo wszedł, nie podniosła
głowy, ale mocniej objęła psa, jakby chciała go osłonić.
- Niech pani puści psa! - powiedział beznamiętnie Hugo.
Nie patrząc na niego, pokręciła głową. - Powiedziałem, Deboro,
żeby puściła pani psa.
- Nie puszczę! Wiem, co pan chce zrobić, i nie pozwolę na
to!
- Nie jestem w nastroju do przekomarzania się. - Hugo
zdjął surdut. - Autolikus, wstać!
Pies zerknął przepraszająco na Deborę i posłusznie wstał.
Popatrzywszy ciepło na Hugona, zamachał ogonem. Ponieważ
sztuczka ta nie odniosła skutku, zwiesił ogon i spuścił łeb. W tej
chwili wyglądał jak wcielenie skruchy.
Hugo wziął ze ściany pejcz i chwycił psa za skórę na karku.
Uniósł pejcz i plasnął Autolikusa po pośladkach. Uderzenie było
stosunkowo delikatne, wymierzone tak, by ukarać, lecz nie
skrzywdzić, ale Autolikus przeszywająco zaskowyczał i chciał się
oswobodzić. Na próżno. Hugo ponownie uniósł pejcz.
- Niech pan przestanie! Dość tego! - Debora zerwała się na
równe nogi, wyszarpnęła mu pejcz z dłoni i schowała za plecami.
- Powiedziałam panu, że nie pozwolę bić Autolikusa!
Do tej pory, mimo wszystkich prowokacji, Hugo mężnie
trzymał nerwy na wodzy, jednak nie był w stanie znieść
sprzeciwu Debory. Miarka się przebrała.
- Niech pani odda mi pejcz; Deboro. Na Boga, jeśli będę
musiał odebrać go siłą, to nie pies poniesie karę.
- Niech się pan lepiej do mnie nie zbliża!
Hugo zignorował to ostrzeżenie i postąpił krok ku De-borze.
Zamachnęła się na niego. Koniuszek pejcza zawadził o policzek
60
Hugona. Ten wydał wściekły okrzyk i jednym susem pokonał
resztę dzielącej ich odległości. Wyrwał Deborze oręż z ręki, nie
dbając bynajmniej o delikatność. Uścisk, w jakim zamknął jej
dłoń, był bolesny, więc Debora krzyknęła. To rozwścieczyło
Hugona jeszcze bardziej. Cisnął pejcz na ziemię, chwycił Deborę
za ramiona i mocno nią potrząsnął. Potem uniósł ją w górę i
brutalnie pocałował, nie zwracając uwagi na jej zduszone okrzyki
i wymachiwanie nogami. Ciepło ciała Debory, przenikające przez
cienki materiał, podnieciło Hugona jeszcze bardziej. Chociaż
pocałunek stracił nieco na dzikości, to stał się jeszcze bardziej
gorący. Sprzeciwy Debory stopniowo słabły. Dwie postaci [ Pobierz całość w formacie PDF ]