[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ale rzucił tylko:
- Obawiam siÄ™, że jeszcze siÄ™ pani mnie nie pozbyÅ‚a. ObiecaÅ‚em dopro­
wadzić panią bezpiecznie do zamku i dopiero tam odejdę.
Proszę. Nie, błagała go w myślach. Być przy nim to jak rozdrapywać ranę.
- To niepotrzebne.
- Nie zgadzam się z panią. Widziała pani, jacy ludzie tu mieszkają. Drogi
są pełne zbójów i nic pani nie pomoże, że się dowiedzą, iż już raz panią
obrabowano. Ten powóz jest zbyt wykwintny. Markiz mógÅ‚by równie do­
brze wysłać osobne zaproszenie do każdego rozbójnika w okolicy.
Zaczerwieniła się mocniej.
- Przypuszczam, że myślał o mojej wygodzie.
- A ja myślę o pani bezpieczeństwie - uciął.
- I zawsze dotrzymuje pan słowa - dopowiedziała złośliwie i natychmiast
pożałowała swych słów.
- Pani dobrze o tym wie, madame. - Zniżył głos, a ona zarumieniła się
i spuściła wzrok na wspomnienie tego, jak ostatniej nocy wykorzystała jego
wierność danemu słowu, by pójść z nim do łóżka. - To nie jest...
Nim zdążyÅ‚ dokoÅ„czyć, John wyszedÅ‚ z gospody, uÅ›miechajÄ…c siÄ™ z zado­
woleniem. Kate cofnęła się. Kit cofnął Dorana od powozu.
- BÄ™dÄ™ jechaÅ‚ z tobÄ… caÅ‚Ä… drogÄ™, chÅ‚opcze - powiedziaÅ‚ mÅ‚odemu stangreto­
wi, zyskując sobie zaskoczone spojrzenie, wyrażające podziękę. - Ale muszę
trzymać siÄ™ nieco z przodu, by patrolować drogÄ™. - ZcisnÄ…Å‚ boki Dorana i sko­
czył naprzód stromą drogą, prowadzącą pod górę z rybackiej wioski.
I więcej nie wrócił.
Jazda była długa i powolna. Góry schodziły do samego morza, kilometr po
kilometrze szczeliny i zatoczki wdzierały się w linię brzegową. Fale przyboju
rozbijaÅ‚y siÄ™ o ukryte rozpadliny i podziemne groty, wytryskiwaÅ‚y gejzerami w po­
wietrze, okrywając podnóże skał migoczącą mgiełką. Kate wstrzymała oddech,
gdy popatrzyła w dół poza krawędz drogi, gdzie falochron nurzał się w kipieli.
143
Nic dziwnego, że Charles i Grace zginęli, żeglując po takich wodach. Jeśli
się czemuś należało dziwić, to tylko temu, że w ogóle odważyli się wypłynąć.
Ale nawet dramat, który rozegrał się u wybrzeży, nie na długo powstrzymał
Kate od rozpamiętywania minionej nocy. Obrazy tłoczyły się w jej wyobrazni,
wszystkie zmysły ochoczo je przywoływały: rozpalone usta Kita na jej ustach,
uścisk jego ramion, Kit szepczący jej do ucha natarczywie i namiętnie.
Zdesperowana pochyliła się do stangreta.
- Od dawna pracujesz u markiza?
John kiwnął głową pogodnie.
- Urodziłem się w zamku. Tatko był głównym stangretem przede mną.
- Znałeś moją kuzynkę, panią Murdoch?
Uśmiech Johna zbladł. .
Tak. - Pokręcił głową smętnie. - Straszna sprawa. Ale proszę się nie
bać. Markiz poprzysiągł znalezć winnych i wymierzyć im sprawiedliwość.
Kate spojrzała na niego zdumiona.
- Nie wymigają się od kary stwierdził z zapałem John. - Jak mogliby
na to liczyć? Zabić rodzonego brata pana markiza i jego panią. To szaleńcy.
Zabić? - powtórzyÅ‚a Kate jak echo. - Przecież... oni zginÄ™li w kata­
strofie morskiej.
Uszy Johna nagle się zaczerwieniły.
- Myślałem, że pani wie!
- O czym? Co się wydarzyło? - spytała Kate. - Markiz napisał do nas, że
Grace utonęła. Czy to nieprawda?
John, żałośnie skuliwszy ramiona, zapatrzył się przed siebie, unikając
wzroku Kate.
- Wszyscyśmy tak z początku myśleli. Ale...
- ProszÄ™, opowiedz mi, co wiesz.
Przeczesał dłonią miedzianą czuprynę.
- Nie było krzty wody w płucach pana Charlesa, chociaż wyciągnęli go
z morza, no i pan markiz dowiedział się, że się nie utopił. A kiedy raz taka
myśl się zalęgła, no to i ślady, co to się nam zdawało, że są z tego, że go
rzuciło na skały, potem wydały się... Przepraszam! Proszę pani! Czy mam
stanąć?
- Nie. Zaraz będzie mi lepiej. - Zmusiła się do opanowania, przyciskając
dłoń do brzucha. - Dlaczego nie zawiadomiono mojej rodziny?
- Nie umiem powiedzieć, proszę pani - odparł John ponuro. -1 tak zdaje
mi się, że już dosyć powiedziałem.
- Kto ich zabił?
144
John wzruszył ramionami.
- Zbóje. Przemytnicy. Zrobiono wszystko, co możliwe, żeby to odkryć,
tyle może pani być pewna. W Clyth zawsze byli przemytnicy, odkÄ…d pamiÄ™­
tam, ale tym razem przekroczyli wszelkie granice i sami to wiedzÄ…, dlatego
tak się wysilali, żeby wszystko wyglądało na wypadek.
- Ale dlaczego ich zabili? - spytaÅ‚a Kate. - Dlaczego po prostu nie obra­
bowali ich i nie puścili wolno?
- Pan Charles nie był z takich, którzy łatwo dadzą się obrabować. A jeśli
widział twarze tych ludzi... - John ściszył głos i nie dokończył zdania. -
Ale nic ich nie uratuje, nędznych szubrawców, bo kiedy markiz pojął, że
popeÅ‚niono mord, posÅ‚aÅ‚ do Edynburga i zaraz przyjechaÅ‚a milicja, żeby zro­
bić porządek. A teraz mają swój powód, żeby złapać winnych. - To fakt,
proszę pani - ciągnął John chętny do dzielenia się sekretami - że kapitana
milicji zabito wkrótce po ich przybyciu, a niektórzy gadajÄ…, że to też spraw­
ka przemytników. - PokrÄ™ciÅ‚ gÅ‚owÄ…. - Niech siÄ™ pani nie martwi. Jego na­
stępca przyjechał w zeszłym tygodniu i nie znajdzie pani bardziej chwackie-
go oficera i dżentelmena. Wreszcie wymierzy sprawiedliwość za Charlesa
Murdocha i pani kuzynkę! - zakończył triumfalnie. - Zobaczy pani!
Zamek Parnell był nieduży, zbudowany regularnie na planie kwadratu wokół
malutkiego wewnętrznego dziedzińca, który Kate widziała przelotnie, gdy
wjechali przez szeroką bramę. Korzystnie położony w zagłębieniu skalnym
nad morzem, uniknął śladów zniszczenia, na jakie była narażona większość
zamków obronnych, a kamienne bloki, choć kilkusetletnie, poÅ‚yskiwaÅ‚y jak­
by dopiero co wydobyte z kamienioÅ‚omu. Liczne okna zÅ‚ociÅ‚y siÄ™ w uko­
śnych promieniach porannego słońca.
Jest cudowny, pomyÅ›laÅ‚a Kate w przypÅ‚ywie nagÅ‚ej tÄ™sknoty, nieskazitel­
ny, dobrze utrzymany, porzÄ…dny i bardzo dobrze zabezpieczony. KoÅ‚a powo­
zu zazgrzytaÅ‚y. John zeskoczyÅ‚ z kozÅ‚a i pospieszyÅ‚ pomóc jej przy wysiada­
niu. Drzwi zamku otworzyły się i stanął w nich ósmy markiz Parnell James
Murdoch.
Z miÅ‚ego mÅ‚odzieÅ„ca, jakim go zapamiÄ™taÅ‚a, staÅ‚ siÄ™ eleganckim mężczy­
znÄ… o ciemnoblond wÅ‚osach, harmonizujÄ…cych z dużymi orzechowymi oczy­
ma. Nieco wiÄ™cej niż Å›redniego wzrostu, cechowaÅ‚ siÄ™ wysportowanÄ… atle­
tyczną budową którą podkreślał wyśmienity krój ubioru. Biel halsztuka
10 -W labiryncie uczuć 145
przyprawiÅ‚aby o zazdrość Å›wieżo spadÅ‚y Å›nieg. Jednym sÅ‚owem, prezento­
wał się idealnie.
- Pani Blackburn! Nawet w tych smutnych okolicznościach to dla mnie
przyjemność znów panią widzieć! - Ukłonił się nisko, a ona odwzajemniła
się skromnym dygnięciem.
- Dziękuję, milordzie.
- Pani kuzynka była moją bratową, nalegam, by mnie pani traktowała jak
krewnego. Musi mnie pani nazywać Parnellem.
- Jak pan sobie życzy.
- Proszę pozwolić się powitać w mym domu- powiedział, nie próbując
ukryć dumy gospodarza. Kate polubiła go za to. Miała dość zagadkowych
mężczyzn. Jego otwarcie okazywane zadowolenie było przyjemną odmianą.
Usunął się z przejścia, a Kate minęła go, wchodząc do przestronnego, pełnego [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szamanka888.keep.pl