[ Pobierz całość w formacie PDF ]
-muszelkowo-gąbczaste śmietki do chustki, chustkę zaś, razem z całą resztą, do
sepecika. Podnosząc węzełek z podłogi, ujrzałam pod nim kawałek złożonego
na czworo papieru, wypadł z sakwojażyka również i ukrył się pod tekstylnym
chłamem.
Chwyciłyśmy go równocześnie z nową nadzieją.
Papierek stanowił coś w rodzaju pokwitowania. Wicehrabia de Pouzac odebrał
bransoletę z wygrawerowanym napisem, a otóż wcale nie odebrał, bo kwit nie
został podpisany. Nasza wiedza w tej kwestii była już dostateczna, żeby teraz ta
bransoleta nie zaczęła nam bruzdzić.
No tak, w ten sposób wiemy na pewno, co udało się znalezć stwierdzi-
ła Krystyna. Nie ulega wątpliwości, że to jest ten właśnie zaginiony sepecik.
Precz z niepewnością przynajmniej w tym jednym punkcie. Zabieramy.
98
Podniosłyśmy się wreszcie z tej podłogi ostatecznie. Znalezisko zabrałam do
swojej sypialni, tak zdecydowała Krystyna, sakwojażyk był zabytkowy, jego za-
wartość również, wszelkie zabytki zaś wchodziły w zakres mojego zawodu i nada-
wałam się do ich pilnowania.
Póznym popołudniem, kiedy piłyśmy kawę na oszklonej werandzie, do sze-
roko otwartych drzwi zapukał kamerdyner w swojej normalnej postaci, już bez
turbanu na siwych włosach. Przyzwyczajony do nas, nie zwracał się do powie-
trza między nami, tylko spoglądał zwyczajnie, to na jedną, to na drugą. Przeprosił
uniżenie i spytał, czy jaśnie panienki raczą pozwolić, żeby coś powiedział.
Pozwoliłyśmy skwapliwie.
Ale niech Gaston usiądzie zaleciła Krystyna. Gaston jest jeszcze po
chorobie.
W żadnym absolutnie wypadku odparł z mocą. Nie uchodzi.
W takim razie nie będziemy rozmawiać wtrąciłam się stanowczo.
I tak nie zrozumiałabym ani słowa, bo martwiłabym się, że Gastonowi zaszkodzi.
Proszę natychmiast usiąść! wydała rozkaz Krystyna.
Musiała mu się wydać w tym momencie nadzwyczaj podobna do prababki Ka-
roliny, której dezyderaty przywykł spełniać bez szemrania, bo zrezygnował z pro-
testów. Usiadł sztywno i uroczyście, broń Boże nie przy stole, tylko na stojącym
z boku fotelu.
Słuchamy powiedziałam zachęcająco.
Kamerdyner odchrząknął i zaczął od razu do rzeczy.
Otóż, proszę jaśnie panienek, ja tego bandytę rozpoznałem. Nie przyznałem
się, bo to jest sprawa rodzinna i policji nic do niej. Ale jak się na mnie rzucał,
dostrzegłem kawałek twarzy, a i wcześniej, kiedy grzebał w toaletce, rozpoznałem
go tu, w ramionach.
Poruszył barkami bez mała jak hiszpańska tancerka i zamilkł, oczekując za-
pewne jakiejś naszej reakcji. Nie wypadało go rozczarować.
I kto to był? spytałam z zainteresowaniem.
Ten Amerykanin, który tu przychodził i jaśnie panienki zaprosiły go na
cały dzień do biblioteki. Na dwa dni nawet. A on już przychodził dawniej, do
jaśnie pani hrabiny nieboszczki.
No proszę! wyrwało się Krystynie z triumfem.
Kamerdyner kiwnął głową, jakby tego się właśnie spodziewał.
Pani hrabina kazała mieć na niego oko i powiedzieć, jakby się tu kręcił, ale
parę lat go nie było. Ze sześć. Dopiero teraz znów się pokazał, mało się zmienił,
właściwie wcale.
A Gastona nie poznał? zdziwiłam się. Zachowywał się jak obcy.
Kamerdyner nagle odrobinę się zmieszał.
Nie. Bo nie tylko służby więcej mieliśmy, ale i ja wtedy wyglądałem ina-
czej. Wyznam chyba. . . Bałem się, że pani hrabinie wydam się za stary, zwolni
99
mnie na łaskawy chleb, więc włosy miałem czarne, zawsze to trochę odmładza.
Mógł mnie pomylić z naszym lokajem, Bernardem, którego tu już nie ma. On też
był czarny. Ale to nie wszystko.
A co jeszcze? pomogła mu Krystyna.
Obie słuchałyśmy, nie kryjąc żywego zaciekawienia, więc kamerdyner się roz-
kręcał, sztywność w nim miękła trochę i przechodziła w przejęcie.
A otóż jest taka rzecz. Jaśnie panienki zgadują, że służba zawsze więcej
wie niżby się wydawało. I ja to wiem, ja stąd pochodzę, w zamku się urodzi-
łem za pierwszej wojny, moja matka klucznicą była. Jaśnie hrabinę Klementynę
jeszcze pamiętała ze swoich młodych lat, dwudziestu nie miała, kiedy tu straszne
zamieszanie się zrobiło, jak wicehrabia de Pouzac, Gaston, którego imiennikiem
jestem, tragiczną śmiercią zginął. Lady Justyna Blackhill, naówczas młoda panna,
tu u babki mieszkała i w wielkim pośpiechu tam i z powrotem jezdziła, a pani hra-
bina konferowała z policją. Jakiś ważny komisarz tu podobno przyjeżdżał. Matka
mi o tym wszystkim niejeden raz opowiadała, a szczególnie wspominała na sta-
rość. I też nie w tym rzecz.
O nie! powiedziała Krystyna stanowczo i zerwała się od stołu. Takich
cudownych historii nie będzie Gaston opowiadał na sucho! Przyniosę wina!
Wybiegła, zanim nieszczęsny kamerdyner zdał sobie sprawę z przerażającej
sytuacji. Jaśnie panienka leci obsługiwać jego, zamiast on jaśnie panienkę, niedo-
puszczalne i skandaliczne. . . ! Poczerwieniał, usiłował też się zerwać, coś bełko-
cząc, ale usadziłam go z powrotem prawie przemocą.
Proszę siedzieć spokojnie, moja siostra da sobie radę. Gaston wie doskona-
le, że już wypatrzyłyśmy najlepsze zamkowe wino i byle komu go zostawiać nie
będziemy. Napijemy się razem, bo to, co Gaston teraz opowiada, warte jest tego
z całą pewnością!
Krystyna, na szczęście, obróciła szybko i nie musiałam długo toczyć walki
z uczuciami wiernego sługi. Pogodził się w końcu z wzięciem udziału w uroczy-
stości, przez niego samego spowodowanej, i nie odmówił kielicha.
No! pogoniła Kryśka niecierpliwie. Matka Gastona opowiadała i nie
w tym rzecz. A w czym?
Kamerdyner podelektował się chwilę napojem i podjął relację.
Tak się oto składało, że moja matka przyjazniła się z osobistą pokojówką
jaśnie panny Justyny, na imię jej było, pamiętam, Liselotte. Akurat kiedy przy-
darzyła się katastrofa wicehrabiego de Pouzac, oważ Liselotte łapała sobie narze-
czonego, a chciała go złapać na męża. A tu jaśnie panna Justyna w podróż nagle
ruszała i Liselotte musiała jechać razem z nią, chociaż ten amant na nią czekał.
Wściekła była podobno tak, że aż z niej pryskało. W dodatku jaśnie panna Justy-
na pozostawiła ją na łasce losu w Calais i do Anglii pojechała sama, a przedtem
czekała godzinami, nic nie wiedząc. To ją najwięcej gryzło, że nic nie wiedziała,
o Liselotte mówię. Wróciła do Noirmont zapłakana i zła jeszcze więcej i mojej
100
matce się zwierzyła, jak to normalnie, przyjaciółce.
Teraz już słuchałyśmy w pełnym napięcia milczeniu, bo zanosiło się na rewe-
lacje. Delikatnie ujęłam butelkę i dolałam wina wszystkim. Kamerdyner napił się,
chrząknął i odsapnął.
Głównie to o sobie gadała, jak ją jaśnie panienka pokrzywdziła ciągnął.
Dopiero jak się rozeszło, jak tam było z wicehrabią, gazety pisały o jakimś zło-
czyńcy, który się okazał niewinny, ale uciekł, ta Liselotte powiedziała coś więcej.
Mojej matce powiedziała. Czekała otóż na jaśnie panienkę we fiakrze, czekała
i czekała, oka nie odrywając od tego zaułka, gdzie jaśnie panienka weszła, aż tu
nagle z owego zaułka wyleciał jakiś. Duży i młody chłop w surducie rozpiętym,
a taki wystraszony, że mu oczy na wierzch wychodziły, konie od fiakra spłoszył
i poleciał dalej. Rękami machał. Liselotte sama się wystraszyła, a jaśnie panienki [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl szamanka888.keep.pl
-muszelkowo-gąbczaste śmietki do chustki, chustkę zaś, razem z całą resztą, do
sepecika. Podnosząc węzełek z podłogi, ujrzałam pod nim kawałek złożonego
na czworo papieru, wypadł z sakwojażyka również i ukrył się pod tekstylnym
chłamem.
Chwyciłyśmy go równocześnie z nową nadzieją.
Papierek stanowił coś w rodzaju pokwitowania. Wicehrabia de Pouzac odebrał
bransoletę z wygrawerowanym napisem, a otóż wcale nie odebrał, bo kwit nie
został podpisany. Nasza wiedza w tej kwestii była już dostateczna, żeby teraz ta
bransoleta nie zaczęła nam bruzdzić.
No tak, w ten sposób wiemy na pewno, co udało się znalezć stwierdzi-
ła Krystyna. Nie ulega wątpliwości, że to jest ten właśnie zaginiony sepecik.
Precz z niepewnością przynajmniej w tym jednym punkcie. Zabieramy.
98
Podniosłyśmy się wreszcie z tej podłogi ostatecznie. Znalezisko zabrałam do
swojej sypialni, tak zdecydowała Krystyna, sakwojażyk był zabytkowy, jego za-
wartość również, wszelkie zabytki zaś wchodziły w zakres mojego zawodu i nada-
wałam się do ich pilnowania.
Póznym popołudniem, kiedy piłyśmy kawę na oszklonej werandzie, do sze-
roko otwartych drzwi zapukał kamerdyner w swojej normalnej postaci, już bez
turbanu na siwych włosach. Przyzwyczajony do nas, nie zwracał się do powie-
trza między nami, tylko spoglądał zwyczajnie, to na jedną, to na drugą. Przeprosił
uniżenie i spytał, czy jaśnie panienki raczą pozwolić, żeby coś powiedział.
Pozwoliłyśmy skwapliwie.
Ale niech Gaston usiądzie zaleciła Krystyna. Gaston jest jeszcze po
chorobie.
W żadnym absolutnie wypadku odparł z mocą. Nie uchodzi.
W takim razie nie będziemy rozmawiać wtrąciłam się stanowczo.
I tak nie zrozumiałabym ani słowa, bo martwiłabym się, że Gastonowi zaszkodzi.
Proszę natychmiast usiąść! wydała rozkaz Krystyna.
Musiała mu się wydać w tym momencie nadzwyczaj podobna do prababki Ka-
roliny, której dezyderaty przywykł spełniać bez szemrania, bo zrezygnował z pro-
testów. Usiadł sztywno i uroczyście, broń Boże nie przy stole, tylko na stojącym
z boku fotelu.
Słuchamy powiedziałam zachęcająco.
Kamerdyner odchrząknął i zaczął od razu do rzeczy.
Otóż, proszę jaśnie panienek, ja tego bandytę rozpoznałem. Nie przyznałem
się, bo to jest sprawa rodzinna i policji nic do niej. Ale jak się na mnie rzucał,
dostrzegłem kawałek twarzy, a i wcześniej, kiedy grzebał w toaletce, rozpoznałem
go tu, w ramionach.
Poruszył barkami bez mała jak hiszpańska tancerka i zamilkł, oczekując za-
pewne jakiejś naszej reakcji. Nie wypadało go rozczarować.
I kto to był? spytałam z zainteresowaniem.
Ten Amerykanin, który tu przychodził i jaśnie panienki zaprosiły go na
cały dzień do biblioteki. Na dwa dni nawet. A on już przychodził dawniej, do
jaśnie pani hrabiny nieboszczki.
No proszę! wyrwało się Krystynie z triumfem.
Kamerdyner kiwnął głową, jakby tego się właśnie spodziewał.
Pani hrabina kazała mieć na niego oko i powiedzieć, jakby się tu kręcił, ale
parę lat go nie było. Ze sześć. Dopiero teraz znów się pokazał, mało się zmienił,
właściwie wcale.
A Gastona nie poznał? zdziwiłam się. Zachowywał się jak obcy.
Kamerdyner nagle odrobinę się zmieszał.
Nie. Bo nie tylko służby więcej mieliśmy, ale i ja wtedy wyglądałem ina-
czej. Wyznam chyba. . . Bałem się, że pani hrabinie wydam się za stary, zwolni
99
mnie na łaskawy chleb, więc włosy miałem czarne, zawsze to trochę odmładza.
Mógł mnie pomylić z naszym lokajem, Bernardem, którego tu już nie ma. On też
był czarny. Ale to nie wszystko.
A co jeszcze? pomogła mu Krystyna.
Obie słuchałyśmy, nie kryjąc żywego zaciekawienia, więc kamerdyner się roz-
kręcał, sztywność w nim miękła trochę i przechodziła w przejęcie.
A otóż jest taka rzecz. Jaśnie panienki zgadują, że służba zawsze więcej
wie niżby się wydawało. I ja to wiem, ja stąd pochodzę, w zamku się urodzi-
łem za pierwszej wojny, moja matka klucznicą była. Jaśnie hrabinę Klementynę
jeszcze pamiętała ze swoich młodych lat, dwudziestu nie miała, kiedy tu straszne
zamieszanie się zrobiło, jak wicehrabia de Pouzac, Gaston, którego imiennikiem
jestem, tragiczną śmiercią zginął. Lady Justyna Blackhill, naówczas młoda panna,
tu u babki mieszkała i w wielkim pośpiechu tam i z powrotem jezdziła, a pani hra-
bina konferowała z policją. Jakiś ważny komisarz tu podobno przyjeżdżał. Matka
mi o tym wszystkim niejeden raz opowiadała, a szczególnie wspominała na sta-
rość. I też nie w tym rzecz.
O nie! powiedziała Krystyna stanowczo i zerwała się od stołu. Takich
cudownych historii nie będzie Gaston opowiadał na sucho! Przyniosę wina!
Wybiegła, zanim nieszczęsny kamerdyner zdał sobie sprawę z przerażającej
sytuacji. Jaśnie panienka leci obsługiwać jego, zamiast on jaśnie panienkę, niedo-
puszczalne i skandaliczne. . . ! Poczerwieniał, usiłował też się zerwać, coś bełko-
cząc, ale usadziłam go z powrotem prawie przemocą.
Proszę siedzieć spokojnie, moja siostra da sobie radę. Gaston wie doskona-
le, że już wypatrzyłyśmy najlepsze zamkowe wino i byle komu go zostawiać nie
będziemy. Napijemy się razem, bo to, co Gaston teraz opowiada, warte jest tego
z całą pewnością!
Krystyna, na szczęście, obróciła szybko i nie musiałam długo toczyć walki
z uczuciami wiernego sługi. Pogodził się w końcu z wzięciem udziału w uroczy-
stości, przez niego samego spowodowanej, i nie odmówił kielicha.
No! pogoniła Kryśka niecierpliwie. Matka Gastona opowiadała i nie
w tym rzecz. A w czym?
Kamerdyner podelektował się chwilę napojem i podjął relację.
Tak się oto składało, że moja matka przyjazniła się z osobistą pokojówką
jaśnie panny Justyny, na imię jej było, pamiętam, Liselotte. Akurat kiedy przy-
darzyła się katastrofa wicehrabiego de Pouzac, oważ Liselotte łapała sobie narze-
czonego, a chciała go złapać na męża. A tu jaśnie panna Justyna w podróż nagle
ruszała i Liselotte musiała jechać razem z nią, chociaż ten amant na nią czekał.
Wściekła była podobno tak, że aż z niej pryskało. W dodatku jaśnie panna Justy-
na pozostawiła ją na łasce losu w Calais i do Anglii pojechała sama, a przedtem
czekała godzinami, nic nie wiedząc. To ją najwięcej gryzło, że nic nie wiedziała,
o Liselotte mówię. Wróciła do Noirmont zapłakana i zła jeszcze więcej i mojej
100
matce się zwierzyła, jak to normalnie, przyjaciółce.
Teraz już słuchałyśmy w pełnym napięcia milczeniu, bo zanosiło się na rewe-
lacje. Delikatnie ujęłam butelkę i dolałam wina wszystkim. Kamerdyner napił się,
chrząknął i odsapnął.
Głównie to o sobie gadała, jak ją jaśnie panienka pokrzywdziła ciągnął.
Dopiero jak się rozeszło, jak tam było z wicehrabią, gazety pisały o jakimś zło-
czyńcy, który się okazał niewinny, ale uciekł, ta Liselotte powiedziała coś więcej.
Mojej matce powiedziała. Czekała otóż na jaśnie panienkę we fiakrze, czekała
i czekała, oka nie odrywając od tego zaułka, gdzie jaśnie panienka weszła, aż tu
nagle z owego zaułka wyleciał jakiś. Duży i młody chłop w surducie rozpiętym,
a taki wystraszony, że mu oczy na wierzch wychodziły, konie od fiakra spłoszył
i poleciał dalej. Rękami machał. Liselotte sama się wystraszyła, a jaśnie panienki [ Pobierz całość w formacie PDF ]