[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nie odpinał botków na parszywych nó\kach. Nie wyszłabym w tym momencie, nawet
gdyby mój pokój się palił, raczej zginęłabym w płomieniach. Znam \ycie i wiem,
co ma sens, a co nie.
Nigdy jednak\e nie miałam łagodnego, anielskiego charakteru i nigdy nie lubiłam
robić za po\ałowania godną ofiarę. Katusze moralne nigdy nie były dla mnie
upragnionymi doznaniami. Nie wstrzymywałam się zbyt długo z wyjawieniem
poglądów, rzuciłam się na niego z pazurami natychmiast po wyjściu na spacer,
usiadłszy na obmurowaniu pierwszego kanału, jaki mi się napatoczył.
- Słuchaj no, skarbie - powiedziałam złowieszczo. - Przyzwyczaiłam się ju\ do
ciebie i uwierzyłam, \e będziesz mnie kochał nad \ycie do skończenia świata. Co
mają znaczyć te afronty?
- Jakie afronty? - zdziwił się szczerze, jak typowy mę\czyzna. - Co masz na
myśli? Nie rozumiem.
Tego było ju\ dla mnie za wiele. Kolejne wydarzenia, będące moim udziałem,
zdołałyby wykończyć słonia-flegmatyka. Najpierw przez parę tygodni prze\ywam
paniczne leki w postaci obcej osoby, bojąc się nie tego, kogo trzeba, potem pada
na mnie podejrzenie o kradzie\ i milicja wyraznie mnie ostrzega, \e jeśli nie
oddam brylantów, to sprawa się zle skończy, potem wpada mi w ręce blondyn
wszechczasów, nastawiam się na ekstraordynaryjny romans, sama popadam w głupie
uczucia, a tu wchodzi mi w paradę odra\ająca dziwa cud urody, blondyn
wszechczasów zaś okazuje się typowym mę\czyzną, którego krygi i mizdrzenia się
miałabym spokojnie znosić! O nie, \adne takie!
Zdenerwowałam się. Do robienia awantur zawsze miałam talent. Wymarzone szczęście
słuchało, najpierw zdumione, potem \ywo zainteresowane, potem zaś zareagowało
zupełnie nieoczekiwanie.
- Słuchaj, ty jesteś zazdrosna?! - ucieszył się, jakby było czego.
Te\ powód do uciechy... Pewnie, \e jestem zazdrosna!
- A tyś myślał, \e co? Uspołeczniona?
101
W \yciu nie rozbawiłam nikogo tak jak jego tym piekłem. W najwy\szym stopniu
zdegustowana przyglądałam się nietaktownym atakom wesołości, zastanawiając się,
co u diabła, widzi takiego śmiesznego w moich protestach przeciwko obsługiwaniu
wstrętnej harpii. Uspokoić się nie mógł. To ju\ nie było typowe, na domiar
złego, zamiast ułagodzić moje stany wewnętrzne, powiedział w końcu:
- Przecie\ sama miałaś nadzieję, \e w tym Sopocie przytrafi się coś niezwykłego.
Poczekaj cierpliwie, a zobaczysz.
Bóg mi świadkiem, \e nie to miałam na myśli! W podrywaniu pięknej hetery
doprawdy nie było nic niezwykłego, wręcz przeciwnie, niezwykłe byłoby nie
zwracać na nią uwagi. Jego słowa zabrzmiały jednak\e jakoś dziwnie tajemniczo,
tak tajemniczo, \e zastopowały mnie radykalnie. Na dnie duszy zalęgło mi się coś
intrygującego, niesprecyzowanego, coś, co usuwało wprawdzie na ubocze kwestię
amorów z heterą, ale za to niepokoiło gdzie indziej. Przypomniałam sobie, \e z
takim blondynem wszystko powinno się poprzewracać do góry nogami, ale otumaniona
sytuacją, nie poświęciłam proroczemu głosowi dostatecznej uwagi.
- Nie zajmuj się nią przynajmniej tak przerazliwie aktywnie - powiedziałam z
niesmakiem.
- Nie zajmuję się nią przerazliwie aktywnie. Zachowuję się w stosunku do niej
tak samo jak w stosunku do ka\dego.
Zirytował mnie na nowo.
- Ale nie rozdziewasz z płaszcza staruszka z końca korytarza! I staruszek nie
łypie na ciebie uwodzicielskim oczkiem! Nie wdzięczy się porozumiewawczo, nie
upuszcza ci paczuszek pod nogami, nie majta rączką pod nosem, nie czeka z
obiadkiem i kolacyjką, a\ ty zejdziesz! Ani razu nie widziałam, \ebyś
staruszkowi zapalał fajeczkę...!
- Dostałbym pewnie tą fajeczką po łbie...
- Ciekawe, którą z nas byś ratował, gdybyśmy razem wpadły do wody! Typowa
okazja, \eby o to spytać! Pewnie ją, przez uprzejmość...
- Ona wygląda na to, \e umie pływać...
- Ja za to umiem wiosłować! A gdyby nie umiała, to co?!
- Zdaje się, \e jestem obiektem klasycznej sceny zazdrości?
- Jak to, dopiero teraz to zauwa\yłeś? Có\ za refleks!...
- Dobrze, nie będę się nią zajmował. Jeśli jej coś upadnie, celnym kopem usunę
to pod przeciwległą ścianę, drwiąco przy tym rechocząc.
- Mam nadzieję, \e będzie to surowe jajko - powiedziałam mściwie i wreszcie
przestałam się wygłupiać. Myśl o kopaniu surowego jajka usatysfakcjonowała mnie
dostatecznie.
Cała awantura okazała się niepotrzebna, bo nazajutrz dziewczyna zniknęła. Nie
znaczy to, \e ktoś ją porwał albo \e przepadła jakoś tajemniczo, po prostu
wyniosła się ze swojego pokoju, w którym zamieszkał ktoś inny. Doznałam ulgi
przemieszanej z niezadowoleniem z siebie i postarałam się o niej zapomnieć.
Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, \e wylęgły się nowe problemy. Nocne \ycie
na ulicy pod Grand Hotelem przybrało rozmiary nie do zniesienia i grzmiało tak,
jakby się tam odbywał co najmniej start do rajdu Monte Kalwaria. Mnie to
specjalnie nie przeszkadzało, bo sen mam, chwała Bogu, kamienny i jeśli ju\
zasnę, trzeba trzęsienia ziemi, \eby mnie obudzić, ale Marek prawie całkowicie
przestał sypiać. Zrobił się nieco rozdra\niony, opanowywał to rozdra\nienie,
niemniej jednak dawało się zauwa\yć. Zanim zdą\yłam się zastanowić, co z tym
fantem zrobić, spadł na mnie następny kłopot, mianowicie dostałam pocztą korektę
aktualnego maszynopisu. Przez aferę państwa Maciejaków skandalicznie zaniedbałam
sprawy zawodowe, wyje\d\ając do Sopotu jednak\e zdą\yłam się umówić przez
telefon, \e ów maszynopis zostanie mi we właściwej chwili dosłany, mo\liwie
szybko wprowadzę w nim po\ądane zmiany i czym prędzej odeślę, w razie spóznienia
bowiem stanie mu się coś złego, wyleci z planu czy coś w tym rodzaju. Pojawiła
się przede mną perspektywa dwóch, mo\e trzech dni wytę\onej pracy i zgłupiałam z
tego do reszty.
102
Sama wysunęłam propozycję, \eby Marek na te trzy dni przeniósł się mo\e do Grand
Hotelu, co przy okazji pozwoli mu się wyspać, pełna obaw, jak te\ on to
przyjmie. Mę\czyzni mają na ogół dziwną awersję do ustępstw na rzecz pracy
zawodowej ukochanych kobiet. Ku mojej wielkiej uldze przyjął to w sposób
naturalny, przyznając, \e te\ o tym myślał i rozwiązanie uwa\a za jedyne
rozsądne. A\ dziw bierze, jak dokładnie wyleciało mi z głowy, \e nigdy w \yciu
\adne przejawy rozsądku nie wyszły mi na dobre.
Maszynopis wisiał nade mną jak wyrzut sumienia, chciałam tę korektę ju\ zacząć i
ju\ skończyć, zostawiłam mu zatem załatwienie wszystkiego, nie wdając się w
szczegóły i zadowalając informacją, \e dostał pokój na drugim piętrze Grand
Hotelu. Bóg ustrzegł, \e nie obejrzałam nawet tego pokoju! Wyłącznie dzięki temu
moja korekta odjechała do Warszawy w terminie, gdybym bowiem wcześniej [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl szamanka888.keep.pl
nie odpinał botków na parszywych nó\kach. Nie wyszłabym w tym momencie, nawet
gdyby mój pokój się palił, raczej zginęłabym w płomieniach. Znam \ycie i wiem,
co ma sens, a co nie.
Nigdy jednak\e nie miałam łagodnego, anielskiego charakteru i nigdy nie lubiłam
robić za po\ałowania godną ofiarę. Katusze moralne nigdy nie były dla mnie
upragnionymi doznaniami. Nie wstrzymywałam się zbyt długo z wyjawieniem
poglądów, rzuciłam się na niego z pazurami natychmiast po wyjściu na spacer,
usiadłszy na obmurowaniu pierwszego kanału, jaki mi się napatoczył.
- Słuchaj no, skarbie - powiedziałam złowieszczo. - Przyzwyczaiłam się ju\ do
ciebie i uwierzyłam, \e będziesz mnie kochał nad \ycie do skończenia świata. Co
mają znaczyć te afronty?
- Jakie afronty? - zdziwił się szczerze, jak typowy mę\czyzna. - Co masz na
myśli? Nie rozumiem.
Tego było ju\ dla mnie za wiele. Kolejne wydarzenia, będące moim udziałem,
zdołałyby wykończyć słonia-flegmatyka. Najpierw przez parę tygodni prze\ywam
paniczne leki w postaci obcej osoby, bojąc się nie tego, kogo trzeba, potem pada
na mnie podejrzenie o kradzie\ i milicja wyraznie mnie ostrzega, \e jeśli nie
oddam brylantów, to sprawa się zle skończy, potem wpada mi w ręce blondyn
wszechczasów, nastawiam się na ekstraordynaryjny romans, sama popadam w głupie
uczucia, a tu wchodzi mi w paradę odra\ająca dziwa cud urody, blondyn
wszechczasów zaś okazuje się typowym mę\czyzną, którego krygi i mizdrzenia się
miałabym spokojnie znosić! O nie, \adne takie!
Zdenerwowałam się. Do robienia awantur zawsze miałam talent. Wymarzone szczęście
słuchało, najpierw zdumione, potem \ywo zainteresowane, potem zaś zareagowało
zupełnie nieoczekiwanie.
- Słuchaj, ty jesteś zazdrosna?! - ucieszył się, jakby było czego.
Te\ powód do uciechy... Pewnie, \e jestem zazdrosna!
- A tyś myślał, \e co? Uspołeczniona?
101
W \yciu nie rozbawiłam nikogo tak jak jego tym piekłem. W najwy\szym stopniu
zdegustowana przyglądałam się nietaktownym atakom wesołości, zastanawiając się,
co u diabła, widzi takiego śmiesznego w moich protestach przeciwko obsługiwaniu
wstrętnej harpii. Uspokoić się nie mógł. To ju\ nie było typowe, na domiar
złego, zamiast ułagodzić moje stany wewnętrzne, powiedział w końcu:
- Przecie\ sama miałaś nadzieję, \e w tym Sopocie przytrafi się coś niezwykłego.
Poczekaj cierpliwie, a zobaczysz.
Bóg mi świadkiem, \e nie to miałam na myśli! W podrywaniu pięknej hetery
doprawdy nie było nic niezwykłego, wręcz przeciwnie, niezwykłe byłoby nie
zwracać na nią uwagi. Jego słowa zabrzmiały jednak\e jakoś dziwnie tajemniczo,
tak tajemniczo, \e zastopowały mnie radykalnie. Na dnie duszy zalęgło mi się coś
intrygującego, niesprecyzowanego, coś, co usuwało wprawdzie na ubocze kwestię
amorów z heterą, ale za to niepokoiło gdzie indziej. Przypomniałam sobie, \e z
takim blondynem wszystko powinno się poprzewracać do góry nogami, ale otumaniona
sytuacją, nie poświęciłam proroczemu głosowi dostatecznej uwagi.
- Nie zajmuj się nią przynajmniej tak przerazliwie aktywnie - powiedziałam z
niesmakiem.
- Nie zajmuję się nią przerazliwie aktywnie. Zachowuję się w stosunku do niej
tak samo jak w stosunku do ka\dego.
Zirytował mnie na nowo.
- Ale nie rozdziewasz z płaszcza staruszka z końca korytarza! I staruszek nie
łypie na ciebie uwodzicielskim oczkiem! Nie wdzięczy się porozumiewawczo, nie
upuszcza ci paczuszek pod nogami, nie majta rączką pod nosem, nie czeka z
obiadkiem i kolacyjką, a\ ty zejdziesz! Ani razu nie widziałam, \ebyś
staruszkowi zapalał fajeczkę...!
- Dostałbym pewnie tą fajeczką po łbie...
- Ciekawe, którą z nas byś ratował, gdybyśmy razem wpadły do wody! Typowa
okazja, \eby o to spytać! Pewnie ją, przez uprzejmość...
- Ona wygląda na to, \e umie pływać...
- Ja za to umiem wiosłować! A gdyby nie umiała, to co?!
- Zdaje się, \e jestem obiektem klasycznej sceny zazdrości?
- Jak to, dopiero teraz to zauwa\yłeś? Có\ za refleks!...
- Dobrze, nie będę się nią zajmował. Jeśli jej coś upadnie, celnym kopem usunę
to pod przeciwległą ścianę, drwiąco przy tym rechocząc.
- Mam nadzieję, \e będzie to surowe jajko - powiedziałam mściwie i wreszcie
przestałam się wygłupiać. Myśl o kopaniu surowego jajka usatysfakcjonowała mnie
dostatecznie.
Cała awantura okazała się niepotrzebna, bo nazajutrz dziewczyna zniknęła. Nie
znaczy to, \e ktoś ją porwał albo \e przepadła jakoś tajemniczo, po prostu
wyniosła się ze swojego pokoju, w którym zamieszkał ktoś inny. Doznałam ulgi
przemieszanej z niezadowoleniem z siebie i postarałam się o niej zapomnieć.
Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, \e wylęgły się nowe problemy. Nocne \ycie
na ulicy pod Grand Hotelem przybrało rozmiary nie do zniesienia i grzmiało tak,
jakby się tam odbywał co najmniej start do rajdu Monte Kalwaria. Mnie to
specjalnie nie przeszkadzało, bo sen mam, chwała Bogu, kamienny i jeśli ju\
zasnę, trzeba trzęsienia ziemi, \eby mnie obudzić, ale Marek prawie całkowicie
przestał sypiać. Zrobił się nieco rozdra\niony, opanowywał to rozdra\nienie,
niemniej jednak dawało się zauwa\yć. Zanim zdą\yłam się zastanowić, co z tym
fantem zrobić, spadł na mnie następny kłopot, mianowicie dostałam pocztą korektę
aktualnego maszynopisu. Przez aferę państwa Maciejaków skandalicznie zaniedbałam
sprawy zawodowe, wyje\d\ając do Sopotu jednak\e zdą\yłam się umówić przez
telefon, \e ów maszynopis zostanie mi we właściwej chwili dosłany, mo\liwie
szybko wprowadzę w nim po\ądane zmiany i czym prędzej odeślę, w razie spóznienia
bowiem stanie mu się coś złego, wyleci z planu czy coś w tym rodzaju. Pojawiła
się przede mną perspektywa dwóch, mo\e trzech dni wytę\onej pracy i zgłupiałam z
tego do reszty.
102
Sama wysunęłam propozycję, \eby Marek na te trzy dni przeniósł się mo\e do Grand
Hotelu, co przy okazji pozwoli mu się wyspać, pełna obaw, jak te\ on to
przyjmie. Mę\czyzni mają na ogół dziwną awersję do ustępstw na rzecz pracy
zawodowej ukochanych kobiet. Ku mojej wielkiej uldze przyjął to w sposób
naturalny, przyznając, \e te\ o tym myślał i rozwiązanie uwa\a za jedyne
rozsądne. A\ dziw bierze, jak dokładnie wyleciało mi z głowy, \e nigdy w \yciu
\adne przejawy rozsądku nie wyszły mi na dobre.
Maszynopis wisiał nade mną jak wyrzut sumienia, chciałam tę korektę ju\ zacząć i
ju\ skończyć, zostawiłam mu zatem załatwienie wszystkiego, nie wdając się w
szczegóły i zadowalając informacją, \e dostał pokój na drugim piętrze Grand
Hotelu. Bóg ustrzegł, \e nie obejrzałam nawet tego pokoju! Wyłącznie dzięki temu
moja korekta odjechała do Warszawy w terminie, gdybym bowiem wcześniej [ Pobierz całość w formacie PDF ]