[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Rozprowadził wydrukowany wizerunek po całej policji z drogówką włącznie i już trze-
ciego dnia dotarła do niego informacja. Zgłosił się dzielnicowy z jednego z mokotowskich
komisariatów, zakłopotany nieco i niepewny.
- Sam nie wiem - powiedział. - Osobiście takiej nie znam, ale podkusiło mnie i pokaza-
łem ojcu. Ja z policyjnej rodziny, ojciec był dzielnicowym dwadzieścia pięć lat temu, jeszcze
stary adres mieli, ale z góry mówię, że ojciec nie wszystko dobrze pamięta.
- Bo co? - zainteresował się ostro Wozniak. Dzielnicowy nie wyglądał mu na więcej niż
jakieś trzydzieści pięć lat, ojciec nie musiał być zramolałym staruszkiem, niby dlaczego miał-
by stracić pamięć?
Dzielnicowy westchnął ciężko.
78
- Od tego wypadku na Sobieskiego, może pan pamięta, rozróba była z prowokacją pięt-
naście lat temu, jak w głowę dostał kamieniem, zaczęło mu nawalać. Upierał się, pracował
jeszcze, ale mu nie szło i na rentę poszedł. Niby żywy i zdrowy, czasem tylko coś mu się
przekręca. A czasem rozum wraca i wtedy warto z nim pogadać, więc ja tylko na wszelki wy-
padek uprzedzam.
- No dobra, to co ten pański ojciec powiedział?
Wciąż trochę zakłopotany dzielnicowy jął wyjaśniać dokładnie i obrazowo.
- Widywał ją, powiada, za Sobieskiego taka enklawa była dla partyjnych, rozmaici
ważniacy mieszkali, facetka młoda była, ale solidna, dziewucha jak grzmot, podobała mu się
nawet. Zresztą wszystkie te młodsze, żony, przyjaciółki, gosposie na stałe, jak tam komu wy-
padło, jedna w drugą jak łanie, tak ojciec wspomina, z tym, że jakoś blondynki nie miały
wzięcia. Głównie rude, a tak to czarne, kasztanowate, blondynek jak na lekarstwo. To była
żona jakiegoś pułkownika z UB, ojciec powiada, że zapamiętał, bo ona taka waltornia, a on
konus, chudy kurdupel, jeszcze sobie myślał, że szkoda tyle wspaniałości dla byle wypłosza.
Ja się staram powtarzać, jak ojciec mówił - usprawiedliwił się nagle.
- Nic nie szkodzi, bardzo dobrze - pochwalił go szybko Wozniak. - I jak ona się nazy-
wała? Adres może ojciec pamięta?
- A tu właśnie ojca wcięło. O adresie mowy nie ma, bo tuż przed tą pechową zadymą
oni się zdążyli przeprowadzić nie wiadomo gdzie, a co do nazwiska, to wstyd powtarzać, ja-
kie słowa ojciec wymyślał. Purchel, Parch, Pętak, nawet Pysk wymyślił, ale w to już nie
uwierzyłem... I niesłusznie, ojciec w końcu trafił, właśnie podobne, Paszczak. I ona, to już mu
łatwiej przyszło, Helena. Helusia Paszczakowa, tak o niej mówili. O ile oczywiście ojciec z
kim innym jej nie myli. Tyle wiem i nic więcej.
Wozniaka uszczęśliwiło i tyle. Zagonił pomocników do komputera, zdążyli znalezć ja-
kiegoś Kaliksta Paszczaka gdzieś pod Wrocławiem i pani pułkownikowa wyleciała mu z gło-
wy. Dostał wiadomość, że specjalista od twarzy wykonał oblicze ofiary.
Nie nosił i nie rozsyłał oblicza po ludziach. W euforii rzucił się na znajomych świad-
ków i kogo zdołał dopaść, ściągnął do komendy, nie bacząc na sens. Bo właściwie skąd oso-
by, które na tej działce nigdy nie bywały, mogły znać faceta, przybyłego, może tylko jeden
raz, do owego szaleńca ostrzącego tam co popadnie i kopiącego maniacko? Skąd na przykład
Ewa Górska mogła wiedzieć, jak wyglądał i kim był ów wielki i goły, stojący do niej tyłem,
na którego w dodatku starała się wcale nie patrzeć? A w ogóle sprawcy i ofiary w życiu nie
widziała? Nie szkodzi, zawsze przecież mogło się zdarzyć, że ktoś widział faceta przypad-
kiem, gdzie indziej i kiedy indziej, Wozniak już był w rozpędzie. Melanż, panujący w owej
79
chwili w jego umyśle, przerastał siłą kilka cyklonów razem wziętych, a posiadacz umysłu sam
czuł się równocześnie ofiarą, zabójcą i, co najgorsze, zarazem gachem pięknej Helusi Pasz-
czakowej.
Nieszczęściem, Ewa przybyła pierwsza i nie ukoiła jego doznań.
- No, no - powiedziała z uznaniem, kręcąc głową. - Ale cyferblat! Teraz bym się chyba
nawet za nim obejrzała...
Twarz była iście modelowa, pasowała do czaszki. Idealnie prosty nos, pięknie ukształ-
towane brwi, duże oczy, owal nieskazitelny, bez najmniejszego mankamentu, żadnej asyme-
trii, wyciosana z granitu męska uroda, tyle, że może trochę rzewna. Romantyczny rycerz.
- No, taką konkurencję każdy megaloman chętnie by usunął ze swojej drogi życiowej -
mruknęła zgryzliwie sekretarka, osoba w wieku dość zaawansowanym.
- I ty go nie znasz? - spytał rozpaczliwie Wozniak, wpatrzony w Ewę.
- A skąd mam znać? Jeśli to on tam był, znam tylko jego plecy, a i to słabo...
Dokładnie w tym momencie pojawił się orszak świadków. Wszyscy przybyli równocze-
śnie, co się czasami zdarza, kiedy nikomu na tym nie zależy.
Czołówkę stanowiły Paulina i Leokadia, tuż za nimi znajdował się Feliks, dalej Anna
Bobrek, Marlenka, Rościszewska z tym swoim anielsko cierpliwym, jak mu tam... Patrykiem,
za Patrykiem Joanna. Dalej nadciągali pozostali członkowie skomplikowanej działkowej ro-
dziny, nie stwarzający wielkich nadziei.
Wozniak poczuł, że chyba przesadził. Zamierzał pilnie obserwować twarze wezwanych,
każdy wszak mógł zełgać, coś ukryć, o, żadne takie, spragniony był prawdy. I co zrobił? Ob-
serwować wnikliwie pochód pierwszomajowy, względnie pęd na wyprzedaż w supermarke-
cie, rzeczywiście, świetny pomysł! Zatrzymać ich natychmiast! Wpuszczać po jednej sztuce,
góra po dwie!
Zamieszanie trochę potrwało, uspokojono je, zanim ktokolwiek, poza Ewą, zdążył zo-
baczyć wizerunki, en face, lewy profil, prawy profil, na czele pozostały Paulina z Leokadią.
Nie dały się wygonić, skoro przybyły jako pierwsze, mają być pierwsze!
Przyjrzały się krytycznie.
- Co on taki łysy? - zganiła z niesmakiem Paulina.
- Włosy dorabiają świadkowie - pouczyła ją Leokadia. - Ja go chyba widziałam.
- Ja nie. Takiego łysego bym pamiętała.
- Głupia jesteś. Jeżeli ja go widziałam, to i ty też. Wcale nie był łysy.
- Tylko jaki? Włochaty?
- Normalny, jak człowiek. Kojarzy mi się... No nie wiem, ja. dużo ludzi widuję, ale
80
mógł się pojawić na działce, bo chyba o to chodzi? Kojarzy mi się z Marlenką... - podeszła do
zdjęcia na stelażu i zakryła ręką wierzch głowy. - No tak, zgadza się, ta łysa pała bardzo myli.
Widziałam.
- Z włosami owszem, może być - przyświadczyła Paulina łaskawie. - Możliwe, że ja też
widziałam. Ale to już dawno.
- I kto to jest? - spytał Wozniak chciwie. Prawie obraziły się obie, Leokadia zabrała rę-
kę.
- A skąd my to mamy wiedzieć? Ledwo majaczy w pamięci, a pan chce wiedzieć, kto to
jest.
- Tak jakoś mignął dawno temu. I wcale nie jestem pewna.
Z dużą ulgą Wozniak pozbył się pierwszych świadków i z jeszcze większą ulgą zaprosił
Marlenkę.
- O Boże! - powiedziała Marlenka, niemal przestraszona. Obejrzała się i pomacała opar-
cie krzesła za sobą. - Przecież to... Gdyby nie ta łysina... Ale to przecież wuj!
Wozniaka rzetelnie zatchnęło.
- Co...?!
- Mój wuj. Ten przyszywany. O którym jest tyle gadania. Ale on nie był łysy!
Wozniak czym prędzej zaprezentował twarz na monitorze, grafik jął przymierzać ucze- [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl szamanka888.keep.pl
Rozprowadził wydrukowany wizerunek po całej policji z drogówką włącznie i już trze-
ciego dnia dotarła do niego informacja. Zgłosił się dzielnicowy z jednego z mokotowskich
komisariatów, zakłopotany nieco i niepewny.
- Sam nie wiem - powiedział. - Osobiście takiej nie znam, ale podkusiło mnie i pokaza-
łem ojcu. Ja z policyjnej rodziny, ojciec był dzielnicowym dwadzieścia pięć lat temu, jeszcze
stary adres mieli, ale z góry mówię, że ojciec nie wszystko dobrze pamięta.
- Bo co? - zainteresował się ostro Wozniak. Dzielnicowy nie wyglądał mu na więcej niż
jakieś trzydzieści pięć lat, ojciec nie musiał być zramolałym staruszkiem, niby dlaczego miał-
by stracić pamięć?
Dzielnicowy westchnął ciężko.
78
- Od tego wypadku na Sobieskiego, może pan pamięta, rozróba była z prowokacją pięt-
naście lat temu, jak w głowę dostał kamieniem, zaczęło mu nawalać. Upierał się, pracował
jeszcze, ale mu nie szło i na rentę poszedł. Niby żywy i zdrowy, czasem tylko coś mu się
przekręca. A czasem rozum wraca i wtedy warto z nim pogadać, więc ja tylko na wszelki wy-
padek uprzedzam.
- No dobra, to co ten pański ojciec powiedział?
Wciąż trochę zakłopotany dzielnicowy jął wyjaśniać dokładnie i obrazowo.
- Widywał ją, powiada, za Sobieskiego taka enklawa była dla partyjnych, rozmaici
ważniacy mieszkali, facetka młoda była, ale solidna, dziewucha jak grzmot, podobała mu się
nawet. Zresztą wszystkie te młodsze, żony, przyjaciółki, gosposie na stałe, jak tam komu wy-
padło, jedna w drugą jak łanie, tak ojciec wspomina, z tym, że jakoś blondynki nie miały
wzięcia. Głównie rude, a tak to czarne, kasztanowate, blondynek jak na lekarstwo. To była
żona jakiegoś pułkownika z UB, ojciec powiada, że zapamiętał, bo ona taka waltornia, a on
konus, chudy kurdupel, jeszcze sobie myślał, że szkoda tyle wspaniałości dla byle wypłosza.
Ja się staram powtarzać, jak ojciec mówił - usprawiedliwił się nagle.
- Nic nie szkodzi, bardzo dobrze - pochwalił go szybko Wozniak. - I jak ona się nazy-
wała? Adres może ojciec pamięta?
- A tu właśnie ojca wcięło. O adresie mowy nie ma, bo tuż przed tą pechową zadymą
oni się zdążyli przeprowadzić nie wiadomo gdzie, a co do nazwiska, to wstyd powtarzać, ja-
kie słowa ojciec wymyślał. Purchel, Parch, Pętak, nawet Pysk wymyślił, ale w to już nie
uwierzyłem... I niesłusznie, ojciec w końcu trafił, właśnie podobne, Paszczak. I ona, to już mu
łatwiej przyszło, Helena. Helusia Paszczakowa, tak o niej mówili. O ile oczywiście ojciec z
kim innym jej nie myli. Tyle wiem i nic więcej.
Wozniaka uszczęśliwiło i tyle. Zagonił pomocników do komputera, zdążyli znalezć ja-
kiegoś Kaliksta Paszczaka gdzieś pod Wrocławiem i pani pułkownikowa wyleciała mu z gło-
wy. Dostał wiadomość, że specjalista od twarzy wykonał oblicze ofiary.
Nie nosił i nie rozsyłał oblicza po ludziach. W euforii rzucił się na znajomych świad-
ków i kogo zdołał dopaść, ściągnął do komendy, nie bacząc na sens. Bo właściwie skąd oso-
by, które na tej działce nigdy nie bywały, mogły znać faceta, przybyłego, może tylko jeden
raz, do owego szaleńca ostrzącego tam co popadnie i kopiącego maniacko? Skąd na przykład
Ewa Górska mogła wiedzieć, jak wyglądał i kim był ów wielki i goły, stojący do niej tyłem,
na którego w dodatku starała się wcale nie patrzeć? A w ogóle sprawcy i ofiary w życiu nie
widziała? Nie szkodzi, zawsze przecież mogło się zdarzyć, że ktoś widział faceta przypad-
kiem, gdzie indziej i kiedy indziej, Wozniak już był w rozpędzie. Melanż, panujący w owej
79
chwili w jego umyśle, przerastał siłą kilka cyklonów razem wziętych, a posiadacz umysłu sam
czuł się równocześnie ofiarą, zabójcą i, co najgorsze, zarazem gachem pięknej Helusi Pasz-
czakowej.
Nieszczęściem, Ewa przybyła pierwsza i nie ukoiła jego doznań.
- No, no - powiedziała z uznaniem, kręcąc głową. - Ale cyferblat! Teraz bym się chyba
nawet za nim obejrzała...
Twarz była iście modelowa, pasowała do czaszki. Idealnie prosty nos, pięknie ukształ-
towane brwi, duże oczy, owal nieskazitelny, bez najmniejszego mankamentu, żadnej asyme-
trii, wyciosana z granitu męska uroda, tyle, że może trochę rzewna. Romantyczny rycerz.
- No, taką konkurencję każdy megaloman chętnie by usunął ze swojej drogi życiowej -
mruknęła zgryzliwie sekretarka, osoba w wieku dość zaawansowanym.
- I ty go nie znasz? - spytał rozpaczliwie Wozniak, wpatrzony w Ewę.
- A skąd mam znać? Jeśli to on tam był, znam tylko jego plecy, a i to słabo...
Dokładnie w tym momencie pojawił się orszak świadków. Wszyscy przybyli równocze-
śnie, co się czasami zdarza, kiedy nikomu na tym nie zależy.
Czołówkę stanowiły Paulina i Leokadia, tuż za nimi znajdował się Feliks, dalej Anna
Bobrek, Marlenka, Rościszewska z tym swoim anielsko cierpliwym, jak mu tam... Patrykiem,
za Patrykiem Joanna. Dalej nadciągali pozostali członkowie skomplikowanej działkowej ro-
dziny, nie stwarzający wielkich nadziei.
Wozniak poczuł, że chyba przesadził. Zamierzał pilnie obserwować twarze wezwanych,
każdy wszak mógł zełgać, coś ukryć, o, żadne takie, spragniony był prawdy. I co zrobił? Ob-
serwować wnikliwie pochód pierwszomajowy, względnie pęd na wyprzedaż w supermarke-
cie, rzeczywiście, świetny pomysł! Zatrzymać ich natychmiast! Wpuszczać po jednej sztuce,
góra po dwie!
Zamieszanie trochę potrwało, uspokojono je, zanim ktokolwiek, poza Ewą, zdążył zo-
baczyć wizerunki, en face, lewy profil, prawy profil, na czele pozostały Paulina z Leokadią.
Nie dały się wygonić, skoro przybyły jako pierwsze, mają być pierwsze!
Przyjrzały się krytycznie.
- Co on taki łysy? - zganiła z niesmakiem Paulina.
- Włosy dorabiają świadkowie - pouczyła ją Leokadia. - Ja go chyba widziałam.
- Ja nie. Takiego łysego bym pamiętała.
- Głupia jesteś. Jeżeli ja go widziałam, to i ty też. Wcale nie był łysy.
- Tylko jaki? Włochaty?
- Normalny, jak człowiek. Kojarzy mi się... No nie wiem, ja. dużo ludzi widuję, ale
80
mógł się pojawić na działce, bo chyba o to chodzi? Kojarzy mi się z Marlenką... - podeszła do
zdjęcia na stelażu i zakryła ręką wierzch głowy. - No tak, zgadza się, ta łysa pała bardzo myli.
Widziałam.
- Z włosami owszem, może być - przyświadczyła Paulina łaskawie. - Możliwe, że ja też
widziałam. Ale to już dawno.
- I kto to jest? - spytał Wozniak chciwie. Prawie obraziły się obie, Leokadia zabrała rę-
kę.
- A skąd my to mamy wiedzieć? Ledwo majaczy w pamięci, a pan chce wiedzieć, kto to
jest.
- Tak jakoś mignął dawno temu. I wcale nie jestem pewna.
Z dużą ulgą Wozniak pozbył się pierwszych świadków i z jeszcze większą ulgą zaprosił
Marlenkę.
- O Boże! - powiedziała Marlenka, niemal przestraszona. Obejrzała się i pomacała opar-
cie krzesła za sobą. - Przecież to... Gdyby nie ta łysina... Ale to przecież wuj!
Wozniaka rzetelnie zatchnęło.
- Co...?!
- Mój wuj. Ten przyszywany. O którym jest tyle gadania. Ale on nie był łysy!
Wozniak czym prędzej zaprezentował twarz na monitorze, grafik jął przymierzać ucze- [ Pobierz całość w formacie PDF ]