[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zakradł się do pańskiego mieszkania, otworzył okno, żeby wyjrzeć na ulicę i zle je zamknął... Chociaż
mam wrażenie, że to pan sam, inżynierze, nie dopatrzył zaryglowania okien i stąd ten wypadek, który
omal nie zakończył się tragicznie.
- Jestem absolutnie pewien, że okno było dobrze zamknięte. Nie otwierałem go od tygodnia. A
przecież wczoraj i przedwczoraj wiatry były silniejsze. Wyleciałoby wtedy, a nie dzisiaj.
- Obawiam się - powiedział Widerski żegnając inżyniera - że pan dostanie wezwanie do milicji
dla oficjalnego złożenia zeznań.
Nieco pózniej prokurator Witold Szczerbiński wysłuchał opowiadania porucznika.
- Jednakże nie można wykluczyć wypadku - zauważył.
- Gdyby przedtem nie było napadu na Wróblewską i ja myślałbym, że to wypadek. Ale nie
wierzę w aż taką zbieżność zdarzeń. Najpierw ktoś uderza dziewczynę łomem, a w niecałe dwa
tygodnie pózniej spada na nią okno z trzeciego piętra. I to - nie jedno. Kiedy pierwsza połówka nie
trafiła, w ślad za nią poszła druga. W takie cuda, panie prokuratorze, nie wierzę.
- Dom jest stary. Okno mogło być spróchniałe. Zawiasy wyrobiły się - prokurator próbował
uspokoić porucznika.
- Gdyby nawet tak było rzeczywiście, nie uwierzę, że okno musiało wypaść właśnie w
momencie, kiedy przechodziliśmy koło tego domu. Ale pan prokurator się myli. Drewno w ramach
okiennych jest zupełnie dobre. Oglądałem je nie tylko ja, ale i cała ekipa milicyjna, która przyjechała
radiowozem. Zawiasy trzymają się doskonale. Inne okna są tak pozamykane, że z trudem można je
otworzyć. Wypadnięcie tych dwóch połówek zaliczyłbym do cudów.
- Nieraz trudniej jest wytłumaczyć przypadek, niż gdyby był nim prawdziwy cud.
- Tutaj, panie prokuratorze, tych cudów mieliśmy aż kilka.
- Na przykład?
- Na przykład drzwi kuchenne. U dołu tych drzwi jest zasuwa. Jak twierdzi inżynier, drzwi nie
używa się przynajmniej od piętnastu lat. A mimo to zasuwa była odsunięta. Uklewski przypuszczał, że
to jego pięcioletnia córeczka mogła ją odsunąć. Bardzo wątpię, bo rygiel chodzi wyjątkowo ciężko.
To właśnie ten drugi cud. Trzeci: zamki w drzwiach kuchennych, nie ruszane przez piętnaście lat,
otwierają się leciutko i bez najmniejszego zgrzytu, jak gdyby wczoraj opuściły fabrykę. Wreszcie
kolejny z cudów. Okno wypada z mieszkania znajdującego się akurat w domu przechodnim z
Jagiellońskiej na Jedności Narodowej. Aadna kolekcja cudów! Zapomniałem jeszcze dodać, że
dotyczą one mieszkania, które codziennie, aż do popołudnia, stoi puste.
- Jak to pan tłumaczy, poruczniku?
- Po prostu jest to jedno z wielu mieszkań, do którego nasz przestępca dorobił klucze.
- To też byłby cud. Nasz kasiarz ma klucze do wszystkich pustych mieszkań w Szczecinie? -
Prokurator uśmiechnął się.
- Nie do wszystkich pustych mieszkań w Szczecinie - poprawił porucznik - tylko do pewnej
ilości mieszkań w pobliżu Placu Grunwaldzkiego. Przypuszczam, że ten człowiek korzysta z każdej
okazji zdobycia odcisków plastelinowych i dorabia klucze. Potem czeka na odpowiedni moment,
kiedy będzie można okraść dany lokal. Nie śpieszy się, pracuje systematycznie i dlatego zawsze ma
w zapasie kilka kompletów kluczy do mieszkań, które czekają swojej kolejki.
- Ciekawa teoria.
- Ale tłumacząca zarówno kradzież przy Mazurskiej, jak i rzekomy wypadek przy Jagiellońskiej.
- Cóż dalej?
- Przestępca, właśnie nasz fałszywy nieboszczyk, Antoni Norkowski, za najbardziej
niebezpieczną dla siebie uważa Hankę Wróblewską. Ciągle boi się, że dziewczyna przypomni sobie,
kogo wtedy widziała na schodach.
- Już by sobie przypomniała!
- Widocznie od dnia morderstwa nie spotkała po raz drugi tego człowieka. On zaś przypuszcza,
że kiedy Hanka go zobaczy, przypomni sobie sylwetkę mijaną na schodach. Dlatego uważa, że
usunięcie Wróblewskiej jest pełną gwarancją jego bezpieczeństwa. Po pierwszym nieudanym
napadzie Norkowski spostrzegł, że dziewczyna zachowuje pewną ostrożność i wraca do domu
zawsze w asyście milicjanta.
- Bądzmy ściśli - poprawił prokurator. - Oficera milicji. I to, jak przypuszczam, zawsze tego
samego. Prawda?
Porucznik zaczerwienił się.
- Niesłuszne insynuacje, panie prokuratorze. Morderca zrozumiał, powtarzam, że drugi zamach
przy ulicy Buczka jest wykluczony. Wiedział jednak, że dziewczyna wraca z akademii medycznej
zazwyczaj najkrótszą drogą, to jest przez Jagiellońską. Miał na tej ulicy jedno mieszkanie
przygotowane do okradzenia, więc postanowił wykorzystać lokal dla nowego zamachu. Czekał na nas
na górze. Już uprzednio wyjął okno z zawiasów i przygotował je do wyrzucenia. Kiedy nas zauważył,
rzucił najpierw jedną połówkę, a pózniej drugą, z takim wyliczeniem, że jeśli nawet pierwsza chybi,
druga dokończy dzieła. Gdyby nie mój błyskawiczny refleks i to, że nie traciłem czasu na spojrzenie
w górę, jak robią inni, gdy coś spadnie z wysoka, lecz chwyciłem dziewczynę i odskoczyłem w bok,
pan prokurator nie rozmawiałby ze mną, tylko asystował w oględzinach naszych zwłok.
- Pan tak sÄ…dzi?
- Ciężkie, masywne okno, do tego jeszcze oszklone, spuszczone na głowę człowieka z
wysokości około piętnastu metrów? Skutek łatwy do przewidzenia. Stare domy budowano wysokie,
teraz architekci zmieściliby tam pięć pięter. Nie mam żadnej wątpliwości, że skończyłoby się
tragicznie. Za jednym zachodem Norkowski pozbyłby się nie tylko głównego świadka, ale i oficera
śledczego. Piękne pociągnięcie.
- Może pan ma i rację - prokurator nie był całkowici zdecydowany.
- Najwięcej mnie złości, że fatalnie spudłowałem. Nawet mi to do głowy nie przyszło, że
mieszkanie może mieć wyjście na dwie klatki schodowe. Tę od frontu i z lewej oficyny. Zamiast
«biec na górÄ™, należaÅ‚o udać, że to robiÄ™, a uważnie obserwować podwórze. ZÅ‚apaÅ‚bym go wtedy,
gdy wychodził z oficyny. Jestem pewien, że po zrzuceniu swoich  bomb , Norkowski opuścił
mieszkanie drzwiami kuchennymi i przez okno na klatce schodowej obserwował, co będzie się działo
dalej. Widząc mnie wbiegającego na górę frontowymi schodami, Złota Rączka spokojnie zszedł na
dół i wydostał się na Aleję Jedności Narodowej. Gdybym zaś przypadkiem skierował się na
niewłaściwą klatkę schodową, tę, na której on stał, wtedy by otworzył mieszkanie i wyszedł frontem.
Nic nie ryzykował. Mógł wpaść jedynie wówczas, gdybym zrobił zasadzkę na dole, a nie wbiegał na
górę. Niestety, działałem zbyt szybko i nie pomyślałem, że mogą być dwie klatki schodowe. Znowu
nam siÄ™ wymknÄ…Å‚.
- Zobaczmy, poruczniku, jak to siÄ™ przedstawia na mapie.
Prokurator podszedł razem z oficerem milicji do wielkiego planu miasta Szczecina.
- Który to dom?
- Ten. Drugi, nie dochodzÄ…c do Alei Czerwonej Armii. Prokurator wyjÄ…Å‚ z klapy nowÄ…
szpileczkę z niebieską główką i wpiął ją we wskazane przez porucznika miejsce.
- Wszystko się zgadza - powiedział.
Niebieski punkcik tkwił wewnątrz dużego czerwonego koła zakreślonego wokół Placu
Grunwaldzkiego.
Rozdział XVI
Zagadka książek
- Pani Hanko, muszę z panią pomówić poważnie - porucznik Roman Widerski wypowiedział te
słowa jak najbardziej surowym tonem.
- Oo! - roześmiała się dziewczyna. - Czyżby pan zamierzał oświadczyć się o moją rękę? Jestem
mile zaskoczona.
- Przestańmy żartować! - żachnął się oficer milicji. - Pani postępowanie coraz mniej mi się [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szamanka888.keep.pl