[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Prowadź.
Gdy przekroczył próg bardzo zdobnej i bardzo kobiecej sypialni,
serce stanęło mu w pół uderzenia.
- Mamy je! - krzyknął jeden z policjantów z nieukrywanym triumfem.
- To tu, panie inspektorze! To tu!
Znudzone i coraz bardziej wściekłe towarzystwo, zamknięte w jednej
z największych sal cytadeli, było coraz trudniejsze do utrzymania w
ryzach. Dzień po upojnej nocy - zakończonej wtargnięciem policji, nie
pierwszym i nie ostatnim - miał się ku końcowi, a kobietom i
mężczyznom nie pozwolono opuścić tego miejsca na krok. Mogli się
oddalać jedynie za potrzebą, a i to w towarzystwie stróża prawa.
Bardzo się to gościom Maksa Romanowa nie podobało. Jemu zaś
jeszcze bardziej.
Na początku szalał z furii, odgrażając się każdemu z policjantów z
osobna i wszystkim naraz, klnąc, ciskając ciężkimi przedmiotami w
zaryglowane od zewnątrz drzwi, a wreszcie domagając się
natychmiastowej rozmowy z inspektorem de Briesem.
Miłość z Konstancją, która - był tego pewien -sprowokowała Paula do
takich działań, nie była już Czarnemu Księciu w głowie.
Konstancja siedziała skulona na sofie, na której jeszcze niedawno
spoczywała w ramionach Romanowa, i wodziła za księciem szeroko
otwartymi oczami. Był nieprzewidywalny. Gdy dojdzie do ostatecznej
rozgrywki, mógł ją ocalić, ale równie dobrze własnymi rękami nałożyć
sznur na szyję. Gdzie tam sznur, prawdopodobnie skręci jej kark, jak
kocięciu, ot tak! Oby fortel się udał. Oby gończe psy zmyliły trop...
Drzwi salonu otworzyły się nagle. Stanął w nich inspektor Paul de
Bries.
Goście, którzy rzucili się ku wyjściu, zatrzymali się w pół kroku, a
potem cofnęli, widząc zaciśnięte szczęki mężczyzny i stalowy błysk w
jego oczach.
Omiótł
wzrokiem
wszystkich
zgromadzonych,
zatrzymując
spojrzenie na Konstancji - poczuła, jakby wbił jej lodowate ostrze
prosto w serce, następnie księciu Romanowie - mimowolnie zadrżał, w
końcu patrząc na Anastazję - która, nic sobie z tego nie robiąc,
uśmiechnęła się doń leciutko, a potem zrobił kilka kroków do przodu,
stanął przed księżniczką i rzekł:
- Anastazjo Nikołajewna Romanowa, jesteś aresztowana za
wielokrotne zabójstwo. Podaj ręce.
W salonie wybuchło pandemonium.
Maks rzucił się ku inspektorowi, gotów rozerwać go na strzępy, ale
jeden celny cios kolbą karabinu w tył głowy cisnął nim o dywan. Inni
nie próbowali stawać w obronie księżniczki.
Zgromadzeni w pierwszej chwili zasypali inspektora gradem pytań i
inwektyw za wiele godzin uwięzienia, w następnej, gdy do salonu
wkroczyli uzbrojeni gwardziści, po prostu starali się wyjść jak
najszybciej.
Salon opustoszał.
Zostali w nim tylko żołnierze, inspektor de Bries, śmiertelnie blada
Anastazja, jej nieprzytomny brat i... Konstancja, bo to na niej
spoczywało lodowate spojrzenie Paula.
- Czyja... Czy mogę wyjść? - zająknęła się.
- Tak. Jest pani wolna - odparł powoli, a potem odprowadził
wzrokiem drobną sylwetkę dziewczyny.
W następnej chwili ta druga zwróciła na siebie jego uwagę.
- Paul, jestem niewinna. Nie zabiłam tych dziewczyn. - Anastazja
uchwyciła rękaw jego surduta
i z błaganiem w zielonych oczach powtórzyła: - Jestem niewinna.
- To się okaże podczas śledztwa - odparł niewzruszenie. - Proszę
wyciągnąć ręce.
Szczęknął zamek żelaznych pęt.
- Paul, nie zrobisz mi tego! - Do księżniczki zaczęła docierać
przerażająca prawda. - Nie zakujesz mnie w kajdany, nie wtrącisz do
lochu! Paul, przecież ja cię kocham!
Skinął na zastępcę. Ten z lekkim wahaniem odciągnął czepiającą się
rąk inspektora dziewczynę, po czym skuł ją w ciężkie żelazo i
wyprowadził.
De Bries stał pośrodku pobojowiska nad nieruchomym ciałem
przyjaciela. W pustej głowie kołatała mu jedna, jedyna myśl: „Obym
się mylił..."
Zaraz po niej przyszła następna: „Obym się n i e mylił".
Konstancja wpadła do pałacu i aż jęknęła, widząc pobojowisko
dosłownie od progu. Dom był pusty. Służba umknęła, gdy tylko została
uwolniona przez policję. Maks leżał nieprzytomny w salonie Zakaza-
nego Owocu. Cóż miała teraz czynić ona, Konstancja, by w żadnym
wypadku nie skupić na sobie uwagi inspektora?
Była przygotowana na taką właśnie chwilę, przynajmniej tak jej się
wydawało: skrawki sukien podrzuciła do sypialni Anastazji, wtykając
je w szpary podłogi. Mogła wślizgiwać się do pokojów księżniczki pod
jej nieobecność - służby nie dziwiło to, że nienawi-
dzące się dziewczyny szpiegują się nawzajem - i rzucać okiem na
cenne trofea, choć nie odważyła się ich nigdy wyciągnąć z ukrycia i
wziąć do ręki. Ale... czy fortel się uda? Tego nie wiedziała. Policja
miała jednak niepodważalny dowód i na długie dni, tygodnie czy
miesiące powinni się nim zająć.
Do tej pory Konstancja skończy ze swym procederem. Jeszcze tylko o
n, tylko on jeden!
Nagle... straszliwe podejrzenie zmroziło jej krew w żyłach.
Pobiegła do swego pokoju, przeczesanego równie dokładnie jak
sypialnia księżniczki. Dopadła toaletki. Przycisnęła szczotkę do piersi,
oddychając z nie-wysłowioną ulgą. Gdyby odkryli, że trzonek odkręca
się, a wewnątrz znajduje się lancet ze śladami krwi na ostrzu... Byłaby
skończona. Ona, Konstancja, nie Anastazja.
Do podróżnego kuferka spakowała kilka drobiazgów, tych, które
wpadły w jej drżące dłonie i mogły ukryć nieszczęsną szczotkę.
Wpadła do garderoby. Włożyła podróżną suknię, narzuciła na ramiona
ciepły płaszcz i była gotowa do drogi.
Już niedługo to wszystko się skończy, a ona będzie bezpieczna. Musi
tylko na własne oczy ujrzeć osądzenie i skazanie innej, musi zobaczyć
egzekucję i... będzie bezpieczna. Daleko, daleko stąd...
Nagle zatrzymała się. Uspokoiła.
To całe zamieszanie z rewizją i aresztowaniem Anastazji nie było
takie złe dla jej planów. Maks nie będzie miał jej za złe, a Paulowi nie
wyda się podejrza-
ne, że zniknęła z Miasta na kilka dni, prawda? Wszyscy uciekli gdzie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl szamanka888.keep.pl
- Prowadź.
Gdy przekroczył próg bardzo zdobnej i bardzo kobiecej sypialni,
serce stanęło mu w pół uderzenia.
- Mamy je! - krzyknął jeden z policjantów z nieukrywanym triumfem.
- To tu, panie inspektorze! To tu!
Znudzone i coraz bardziej wściekłe towarzystwo, zamknięte w jednej
z największych sal cytadeli, było coraz trudniejsze do utrzymania w
ryzach. Dzień po upojnej nocy - zakończonej wtargnięciem policji, nie
pierwszym i nie ostatnim - miał się ku końcowi, a kobietom i
mężczyznom nie pozwolono opuścić tego miejsca na krok. Mogli się
oddalać jedynie za potrzebą, a i to w towarzystwie stróża prawa.
Bardzo się to gościom Maksa Romanowa nie podobało. Jemu zaś
jeszcze bardziej.
Na początku szalał z furii, odgrażając się każdemu z policjantów z
osobna i wszystkim naraz, klnąc, ciskając ciężkimi przedmiotami w
zaryglowane od zewnątrz drzwi, a wreszcie domagając się
natychmiastowej rozmowy z inspektorem de Briesem.
Miłość z Konstancją, która - był tego pewien -sprowokowała Paula do
takich działań, nie była już Czarnemu Księciu w głowie.
Konstancja siedziała skulona na sofie, na której jeszcze niedawno
spoczywała w ramionach Romanowa, i wodziła za księciem szeroko
otwartymi oczami. Był nieprzewidywalny. Gdy dojdzie do ostatecznej
rozgrywki, mógł ją ocalić, ale równie dobrze własnymi rękami nałożyć
sznur na szyję. Gdzie tam sznur, prawdopodobnie skręci jej kark, jak
kocięciu, ot tak! Oby fortel się udał. Oby gończe psy zmyliły trop...
Drzwi salonu otworzyły się nagle. Stanął w nich inspektor Paul de
Bries.
Goście, którzy rzucili się ku wyjściu, zatrzymali się w pół kroku, a
potem cofnęli, widząc zaciśnięte szczęki mężczyzny i stalowy błysk w
jego oczach.
Omiótł
wzrokiem
wszystkich
zgromadzonych,
zatrzymując
spojrzenie na Konstancji - poczuła, jakby wbił jej lodowate ostrze
prosto w serce, następnie księciu Romanowie - mimowolnie zadrżał, w
końcu patrząc na Anastazję - która, nic sobie z tego nie robiąc,
uśmiechnęła się doń leciutko, a potem zrobił kilka kroków do przodu,
stanął przed księżniczką i rzekł:
- Anastazjo Nikołajewna Romanowa, jesteś aresztowana za
wielokrotne zabójstwo. Podaj ręce.
W salonie wybuchło pandemonium.
Maks rzucił się ku inspektorowi, gotów rozerwać go na strzępy, ale
jeden celny cios kolbą karabinu w tył głowy cisnął nim o dywan. Inni
nie próbowali stawać w obronie księżniczki.
Zgromadzeni w pierwszej chwili zasypali inspektora gradem pytań i
inwektyw za wiele godzin uwięzienia, w następnej, gdy do salonu
wkroczyli uzbrojeni gwardziści, po prostu starali się wyjść jak
najszybciej.
Salon opustoszał.
Zostali w nim tylko żołnierze, inspektor de Bries, śmiertelnie blada
Anastazja, jej nieprzytomny brat i... Konstancja, bo to na niej
spoczywało lodowate spojrzenie Paula.
- Czyja... Czy mogę wyjść? - zająknęła się.
- Tak. Jest pani wolna - odparł powoli, a potem odprowadził
wzrokiem drobną sylwetkę dziewczyny.
W następnej chwili ta druga zwróciła na siebie jego uwagę.
- Paul, jestem niewinna. Nie zabiłam tych dziewczyn. - Anastazja
uchwyciła rękaw jego surduta
i z błaganiem w zielonych oczach powtórzyła: - Jestem niewinna.
- To się okaże podczas śledztwa - odparł niewzruszenie. - Proszę
wyciągnąć ręce.
Szczęknął zamek żelaznych pęt.
- Paul, nie zrobisz mi tego! - Do księżniczki zaczęła docierać
przerażająca prawda. - Nie zakujesz mnie w kajdany, nie wtrącisz do
lochu! Paul, przecież ja cię kocham!
Skinął na zastępcę. Ten z lekkim wahaniem odciągnął czepiającą się
rąk inspektora dziewczynę, po czym skuł ją w ciężkie żelazo i
wyprowadził.
De Bries stał pośrodku pobojowiska nad nieruchomym ciałem
przyjaciela. W pustej głowie kołatała mu jedna, jedyna myśl: „Obym
się mylił..."
Zaraz po niej przyszła następna: „Obym się n i e mylił".
Konstancja wpadła do pałacu i aż jęknęła, widząc pobojowisko
dosłownie od progu. Dom był pusty. Służba umknęła, gdy tylko została
uwolniona przez policję. Maks leżał nieprzytomny w salonie Zakaza-
nego Owocu. Cóż miała teraz czynić ona, Konstancja, by w żadnym
wypadku nie skupić na sobie uwagi inspektora?
Była przygotowana na taką właśnie chwilę, przynajmniej tak jej się
wydawało: skrawki sukien podrzuciła do sypialni Anastazji, wtykając
je w szpary podłogi. Mogła wślizgiwać się do pokojów księżniczki pod
jej nieobecność - służby nie dziwiło to, że nienawi-
dzące się dziewczyny szpiegują się nawzajem - i rzucać okiem na
cenne trofea, choć nie odważyła się ich nigdy wyciągnąć z ukrycia i
wziąć do ręki. Ale... czy fortel się uda? Tego nie wiedziała. Policja
miała jednak niepodważalny dowód i na długie dni, tygodnie czy
miesiące powinni się nim zająć.
Do tej pory Konstancja skończy ze swym procederem. Jeszcze tylko o
n, tylko on jeden!
Nagle... straszliwe podejrzenie zmroziło jej krew w żyłach.
Pobiegła do swego pokoju, przeczesanego równie dokładnie jak
sypialnia księżniczki. Dopadła toaletki. Przycisnęła szczotkę do piersi,
oddychając z nie-wysłowioną ulgą. Gdyby odkryli, że trzonek odkręca
się, a wewnątrz znajduje się lancet ze śladami krwi na ostrzu... Byłaby
skończona. Ona, Konstancja, nie Anastazja.
Do podróżnego kuferka spakowała kilka drobiazgów, tych, które
wpadły w jej drżące dłonie i mogły ukryć nieszczęsną szczotkę.
Wpadła do garderoby. Włożyła podróżną suknię, narzuciła na ramiona
ciepły płaszcz i była gotowa do drogi.
Już niedługo to wszystko się skończy, a ona będzie bezpieczna. Musi
tylko na własne oczy ujrzeć osądzenie i skazanie innej, musi zobaczyć
egzekucję i... będzie bezpieczna. Daleko, daleko stąd...
Nagle zatrzymała się. Uspokoiła.
To całe zamieszanie z rewizją i aresztowaniem Anastazji nie było
takie złe dla jej planów. Maks nie będzie miał jej za złe, a Paulowi nie
wyda się podejrza-
ne, że zniknęła z Miasta na kilka dni, prawda? Wszyscy uciekli gdzie [ Pobierz całość w formacie PDF ]