[ Pobierz całość w formacie PDF ]

od razu zbliżył się do stołu Lesia.
- Gdzie ten artysta? - spytał cierpko.
Karolek spojrzał spod oka na Barbarę, niepewny, czy odezwanie się niczym mu nie
grozi.
- Coście tak zaniemieli? - zniecierpliwił się Stefan. - Jest ta lebiega, czy nie?
Karolek pokręcił głową.
- A gdzie się podział? Zresztą, na plaster mi jego miejsce pobytu, chcę wiedzieć, kiedy
wróci!
Karolek znów pokręcił głową i bezradnie rozłożył ręce.
- Mowę ci odjęło, czy co? Co mi tu za sztuki pokazujesz? Nie wiesz, czy on przyniósł
odbitki z wyświetlarni?
Karolek zaryzykował wydanie z siebie głosu.
- Chyba nie. Nie, nic nie przynosił...
- Cholerny świat! - zirytował się Stefan. - Mam przestój i mógłbym robić... Dobra,
biorę te obrazki, jakby przylazł, powiedzcie, że wziąłem. Głupota z tego robić, ale mam
szkice. A tak naprawdę, to gdzie on jest?
Karolek znów niespokojnie spojrzał na Barbarę.
- Nie wiem - wyszeptał. - Pojechał po jajka...
- Co?
- No i czego mamroczesz jak paralityk! - rozzłościła się nagle Barbara, podrywając
głowę znad rysunku. - Na wieś pojechał! Ma przywiezć jajka!
- Jakie znowu jajka?
- Prawdziwe! Dzikie! Od dzikich kur!
- Czy wam coś na umysł padło...?
Prychnąwszy gniewnie, Barbara udzieliła głosu Karolkowi, a po chwili sama też
wzięła udział w wyjaśnieniach. Stefan wysłuchał relacji z wielką uwagą, ale dość sceptycznie.
- Jak on nie przywiezie zbuków z łońskiego roku, to ja jestem arcybiskup. A tak
między nami mówiąc, to czy wy nie przesadzacie? Jajka w sklepach wcale jeszcze nie takie
najgorsze.
- Doskonale wiemy, że przesadzamy - powiedziała chłodno Barbara z zaciętością w
głosie. - Popadliśmy już w urazy i kompleksy. Ale jeżeli nie przebijemy się chociaż przez
jedną prostą rzecz, jeżeli nie osiągniemy chociaż jednego jakiegoś rezultatu, diabli nas wezmą
i przestaniemy się czuć ludzmi. Jest wstrętnie i człowiek musi przeciwdziałać, żeby nie stracić
resztek nadziei. Od czasu do czasu życzymy sobie zjeść prawdziwe, świeże, dzikie jajko i ja
nie zgadzam się na świat, w którym takiego nędznego życzenia nie można spełnić!
Karolek z rozmachem kiwał głową, przyświadczając. Stefan zawahał się i zastanowił.
- No, owszem, coś w tym jest... Może to i niegłupie. A skoro tak, warto by przy okazji
jaką kurkę kupić, też z takich dzikich... Kto wie, może i ja bym pojechał...
Zebrał ze stołu Lesia kolorowe arkusze i wyszedł, głęboko zamyślony.
Jako następna para na poszukiwanie dzikich jajek wyruszyli Włodek z Karolkiem.
Lesio został zaaresztowany przez Stefana, domagającego się normalnych podkładów do
projektowania, Janusz zaś stanowczo odmówił udziału w przedsięwzięciu.
- Ja nie jadę! - oświadczył gwałtownie. - Co przeżyłem, to moje. Nie jadę, dosyć tego!
Karolek usiłował mu wyperswadować.
- Ale przecież okazało się, że to zwyczajna hodowla, sam sprawdziłeś, więc co ci
szkodzi?
- Hodowla kur zamieniona na hodowlę pawi! A gdzie indziej okaże się, że zamiast
owiec hodują tygrysy, co?
- No i cóż takiego, mimoza się znalazła, tygrys mu przeszkadza - mruknęła ze wzgardą
Barbara. - Skądś chyba muszą brać pawie pióra...?
- Kury zamienili na pawie, w oborze zamiast krów trzymają pieczarki! - wytrząsał się
Janusz. - W chlewie może nie być świń, tylko na przykład krokodyle! A zamiast gęsi może
strusie, co? Też mają pióra!
- Zdaje się, że otacza nas jakaś strasznie skomplikowana rzeczywistość! - westchnął
Karolek, który od początku wspaniałomyślnie zaofiarował się zastąpić Lesia. - To kto teraz
pojedzie?
Obecny przy rozmowie Włodek zwinął ładnie w rulon otrzymaną od Barbary odbitkę
rzutu parteru, zawahał się, przytulił do łona rulon i zmarszczył brwi.
- Mogę z tobą pojechać. Ale nie dziś. Za pózno, potrzebuję dnia. Możemy jechać jutro
w południe. Posiedz dzisiaj dłużej, odwal robotę i jutro się urwiemy.
- Dobrze, może być.
- Po co ci dzień? - zainteresował się Lesio.
- Parę zdjęć chcę zrobić. Plenerowych. Zwiatło mi potrzebne.
- A w biurze projektów zamiast elektryka siedzi artysta - wymamrotał Janusz
jadowicie.
- Jestem fotografikiem z zamiłowania - nadął się Włodek. - Nie ma zakazu uprawiania
hobby. Pozować mi nie musisz, to co ci się nie podoba?
- Wszystko mu się podoba - ucięła stanowczo Barbara. - Jedziecie jutro w południe i w
ogóle koniec gadania!
Kolizja zainteresowań sprawiła, iż Włodek z Karolkiem wysiedli z samochodu pod
lasem, na skraju kartofliska, w jednakowym stopniu niezadowoleni z wybranego miejsca.
Włodek poszukiwał malowniczych i odludnych krajobrazów, Karolek grawitował ku gęsto
zaludnionej wsi. Kompromis nie zaspokajał potrzeb żadnego z nich. Mamrocząc coś pod
nosem, Włodek wyciągnął z samochodu dwa aparaty fotograficzne i statyw.
- Ja uważam, że tu jest bardzo ładnie! - powiedział Karolek ze zniecierpliwieniem. -
Machnij coś tam i jedziemy!
Włodek rozejrzał się dookoła i schował statyw z powrotem. Jeden aparat powiesił
sobie na szyi, drugi wziął do ręki, następnie powiesił na szyi także światłomierz. Wyciągnął z
samochodu i schował do kieszeni latarkę elektryczną, sprawdziwszy uprzednio, czy świeci.
Karolek nie odzywał się, nie chcąc przedłużać jego przygotowań, chociaż latarka elektryczna
w biały dzień, pod bezchmurnym niebem i palącym słońcem, wydała mu się lekką przesadą.
Przestał nawet patrzeć na Włodka i poświęcając uwagę zielonej naci ziemniaczanej, ruszył
wolnym krokiem wzdłuż kartofliska.
Włodek po krótkim namyśle dokonał wyboru i przystąpił do uwieczniania
spróchniałego pnia po ściętym drzewie. Zaczął od góry, stopniowo obniżał poziom, aż w
końcu położył się na ziemi i fotografował pień od dołu. Wydobył z kieszeni latarkę i ułożył ją
pieczołowicie na kretowisku, kierując na pień niewidoczny w blasku słońca promień światła.
Stworzywszy w ten sposób dodatkową jasną plamkę obfotografował pień razem z uzyskanym
efektem świetlnym.
Karolek obserwował nać ziemniaczaną z narastającym zainteresowaniem.
- Ty, Włodek! - zawołał, nie odwracając głowy. - Jakie ładne żuczki, popatrz! Możesz
im zrobić zdjęcie! Bardzo dekoracyjne!
Włodek wyczerpał właśnie możliwości pnia, zgasił latarkę i upychając ją w kieszeni
podszedł do schylonego nad skrajem kartofliska Karolka. Pochylił się obok niego, pstryknął,
po czym przykucnął i pstryknął jeszcze kilka razy.
- Stonka - powiedział głuchym głosem.
- Co?
- Stonka. Ziemniaczana.
- Co ty powiesz? - zdziwił się Karolek - To jest stonka? Skąd wiesz?
- Widziałem. Interesowałem się. Znam ją osobiście.
- Coś takiego...! Nie wiedziałem, że ona taka ładna. Naprawdę, jesteś pewien, że to
stonka? Ta, co to podobno zrzucili nam Amerykanie?
- Mur beton. Widzisz przecież, jak żre. Stonka.
Przykucnął w sąsiedniej bruzdzie i pstryknął kilkakrotnie drugim aparatem. Karolek z
niedowierzaniem rozejrzał się po zagonach.
- Ależ tego jest pełno - wykrzyknął zaskoczony. - Tysiące!
- No! - przytaknął Włodek ponuro. - I kartofle zeżarte.
Karolek podjął swoją przechadzkę wzdłuż kartofliska nieco szybszym krokiem.
Dopiero teraz zwrócił uwagę na liście. Były postrzępione i ponadgryzane i wszędzie pełzały
po nich kolorowe, pasiaste żuczki. Orgia stonki.
Uczynił jeszcze kilka kroków, pochylił się i znów wezwał Włodka.
- Ty, chodz no tutaj! Popatrz! Tutaj nie ma. Czy ja zle widzę? Dlaczego tam jest, a
tutaj nie ma? [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szamanka888.keep.pl