[ Pobierz całość w formacie PDF ]
który zbudował dom z gankiem wspartym na kolumnach, umeblowany sprzętami
sprowadzonymi parostatkiem z Francji i Nowego Orleanu. W 1840 roku ta sama ciągle
jeszcze nie uszczuplona mila kwadratowa (kiedy to zaczęło ją okalać nie tylko małe, białe
miasteczko zwane Jefferson, ale całe białe hrabstwo, ponieważ za kilka lat potomkowie
Ikkemotubbe i jego lud odejdą, a ci, co zostaną, będą żyli już nie jako wojownicy i myśliwi,
lecz biali ludzie nieporadni farmerzy albo od czasu do czasu właściciele skrawków ziemi,
które też nazwą plantacjami, właściciele niezdarnych niewolników, nieco brudniejsi od
białych, nieco bardziej leniwi, nieco bardziej okrutni aż wreszcie nawet i dzika ich krew
zacznie zanikać objawiając się tylko niekiedy w kształcie nosa Murzyna na platformie z
bawełną, czy u białego pomocnika w tartaku, czy u trapera, czy palacza na lokomotywie)
zwana była Dobrami Compsonów, ponieważ teraz godna była wydawać książęta, mężów
stanu, generałów i biskupów wyrównując rachunki za wyzutych z dziedzictwa Compsonów
spod Culloden i z Karoliny, i z Kentucky, potem zwana Siedzibą Gubernatora, ponieważ w
odpowiednim czasie wytworzyła, czy też przynajmniej spłodziła gubernatora drugiego
Quentina MacLachana, ochrzczonego po dziadku spod Culloden i pózniej zwana Dawną
Siedzibą Gubernatora nawet po spłodzeniu (w 1861 roku) generała (zwana tak za
wcześniejszą zgodą i umową przez całe miasto i hrabstwo, jakby już wtedy wiedzieli, że stary
gubernator będzie ostatnim Compsonem, który nie poniesie klęski we wszystkim, z
wyjątkiem długowieczności i samobójstwa) brygadiera Jazona Lycurgusa II, który poniósł
klęskę pod Shiloh w 1862 i ponownie poniósł klęskę, choć już nie tak straszną, pod Resaca w
64 roku, który zaciągnął pierwszy dług na hipotekę wciąż jeszcze nie tkniętej mili
kwadratowej u łobuza z Nowej Anglii w 66 roku, po spaleniu starego miasta przez armię
federalną generała Smitha, gdy nowe miasteczko zaludniało się powoli potomkami nie
Compsonów, ale Snopesów, i zaczęło się wdzierać, skubać tę milę, a pobity brygadier przez
następnych czterdzieści lat sprzedawał jej kawałki, by utrzymać się przy obciążonej
hipotecznie resztówce; aż w końcu pewnego dnia 1900 roku umarł spokojnie na żołnierskim
płaszczu w obozie myśliwskim i rybackim w dolinie rzeki Tallachatchie, gdzie spędzał
większość swoich ostatnich lat życia.
I nawet stary gubernator poszedł teraz w niepamięć; to, co pozostało z dawnej mili
kwadratowej, nazywało się teraz posesją Compsonów zaduszone chwastami ślady
dawnych trawników i alejek, dom, który już od zbyt dawna domagał się malowania,
łuszczące się kolumny ganku, gdzie Jazon III (wychowany na prawnika i naprawdę miał
kancelarię na pięterku przy skwerze; zagrzebane tam w zakurzonych kartotekach niektóre z
najstarszych w hrabstwie nazwisk Holston i Sutpen, Grenier i Beauchamp, i Coldfield
blakły z roku na rok w otchłannym labiryncie kancelarii; kto wie, czy taki sen śniło wiecznie
żywe serce jego ojca, którego trzecie wcielenie dobiegało już prawie końca w pierwszym
był synem znakomitego i wytwornego męża stanu, w drugim wodzem dzielnych i
rycerskich żołnierzy, w trzecim czymś w rodzaju uprzywilejowanego pseudo Daniela
Boone Robinsona Crusoe, co nie powrócił do wieku dziecinnego, ponieważ w gruncie rzeczy
nigdy z niego nie wyszedł że kancelaria prawnika może znowu stać się antykamerą
apartamentów gubernatora i dawnego splendoru) siadywał całymi dniami z karafką whisky za
stosem brudnych i wygniecionych Horacych, Liwiuszy i Katullusów układając (jak
powiadano) kostyczne i satyryczne panegiryki zarówno na umarłych jak żyjących
współmieszkańców miasta. Sprzedał on resztkę swej posiadłości, z wyjątkiem kawałka, gdzie
stał dom z ogrodem warzywnym, rozsypujące się stajnie i jedna chata dla służby,
zamieszkana przez rodzinę Dilsey, klubowi golfowemu za gotówkę, za którą mógł wyprawić
swej córce Candace wspaniałe wesele w kwietniu, a jego syn Quentin mógł ukończyć rok
studiów na Harvardzie i popełnić samobójstwo w czerwcu 1910; zwanej już Dawną Posesją
Compsonów, choć Compsonowie jeszcze w niej mieszkali w ów wiosenny wieczór 1928
roku, kiedy przeklęta przez los, urodzona bez nazwiska, siedemnastoletnia prapraprawnuczka
starego gubernatora okradła swego ostatniego zdrowego na umyśle męskiego krewniaka
(swego wuja, Jazona IV) z ukrytego skarbu i spuściła się z okna po rynnie, i uciekła ze
sprzedawcą słodyczy z wędrownej trupy aktorskiej; nazywanej Dawną Posesją Compsonów
długo jeszcze, kiedy zniknęły tam wszelkie ślady po Compsonach; po śmierci owdowiałej
matki, gdy Jazon IV nie obawiając się już Dilsey, oddał swego zidiociałego brata Benjamina
do Stanowego Domu dla Umysłowo Chorych i sprzedał dom komuś z okolicy, kto przerobił
go na pensjonat dla sędziów i handlarzy końmi i mułami; nazywanej Dawną Posesją
Compsonów pózniej jeszcze, nawet kiedy już ten pensjonat (a potem i klub golfowy) zniknął [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl szamanka888.keep.pl
który zbudował dom z gankiem wspartym na kolumnach, umeblowany sprzętami
sprowadzonymi parostatkiem z Francji i Nowego Orleanu. W 1840 roku ta sama ciągle
jeszcze nie uszczuplona mila kwadratowa (kiedy to zaczęło ją okalać nie tylko małe, białe
miasteczko zwane Jefferson, ale całe białe hrabstwo, ponieważ za kilka lat potomkowie
Ikkemotubbe i jego lud odejdą, a ci, co zostaną, będą żyli już nie jako wojownicy i myśliwi,
lecz biali ludzie nieporadni farmerzy albo od czasu do czasu właściciele skrawków ziemi,
które też nazwą plantacjami, właściciele niezdarnych niewolników, nieco brudniejsi od
białych, nieco bardziej leniwi, nieco bardziej okrutni aż wreszcie nawet i dzika ich krew
zacznie zanikać objawiając się tylko niekiedy w kształcie nosa Murzyna na platformie z
bawełną, czy u białego pomocnika w tartaku, czy u trapera, czy palacza na lokomotywie)
zwana była Dobrami Compsonów, ponieważ teraz godna była wydawać książęta, mężów
stanu, generałów i biskupów wyrównując rachunki za wyzutych z dziedzictwa Compsonów
spod Culloden i z Karoliny, i z Kentucky, potem zwana Siedzibą Gubernatora, ponieważ w
odpowiednim czasie wytworzyła, czy też przynajmniej spłodziła gubernatora drugiego
Quentina MacLachana, ochrzczonego po dziadku spod Culloden i pózniej zwana Dawną
Siedzibą Gubernatora nawet po spłodzeniu (w 1861 roku) generała (zwana tak za
wcześniejszą zgodą i umową przez całe miasto i hrabstwo, jakby już wtedy wiedzieli, że stary
gubernator będzie ostatnim Compsonem, który nie poniesie klęski we wszystkim, z
wyjątkiem długowieczności i samobójstwa) brygadiera Jazona Lycurgusa II, który poniósł
klęskę pod Shiloh w 1862 i ponownie poniósł klęskę, choć już nie tak straszną, pod Resaca w
64 roku, który zaciągnął pierwszy dług na hipotekę wciąż jeszcze nie tkniętej mili
kwadratowej u łobuza z Nowej Anglii w 66 roku, po spaleniu starego miasta przez armię
federalną generała Smitha, gdy nowe miasteczko zaludniało się powoli potomkami nie
Compsonów, ale Snopesów, i zaczęło się wdzierać, skubać tę milę, a pobity brygadier przez
następnych czterdzieści lat sprzedawał jej kawałki, by utrzymać się przy obciążonej
hipotecznie resztówce; aż w końcu pewnego dnia 1900 roku umarł spokojnie na żołnierskim
płaszczu w obozie myśliwskim i rybackim w dolinie rzeki Tallachatchie, gdzie spędzał
większość swoich ostatnich lat życia.
I nawet stary gubernator poszedł teraz w niepamięć; to, co pozostało z dawnej mili
kwadratowej, nazywało się teraz posesją Compsonów zaduszone chwastami ślady
dawnych trawników i alejek, dom, który już od zbyt dawna domagał się malowania,
łuszczące się kolumny ganku, gdzie Jazon III (wychowany na prawnika i naprawdę miał
kancelarię na pięterku przy skwerze; zagrzebane tam w zakurzonych kartotekach niektóre z
najstarszych w hrabstwie nazwisk Holston i Sutpen, Grenier i Beauchamp, i Coldfield
blakły z roku na rok w otchłannym labiryncie kancelarii; kto wie, czy taki sen śniło wiecznie
żywe serce jego ojca, którego trzecie wcielenie dobiegało już prawie końca w pierwszym
był synem znakomitego i wytwornego męża stanu, w drugim wodzem dzielnych i
rycerskich żołnierzy, w trzecim czymś w rodzaju uprzywilejowanego pseudo Daniela
Boone Robinsona Crusoe, co nie powrócił do wieku dziecinnego, ponieważ w gruncie rzeczy
nigdy z niego nie wyszedł że kancelaria prawnika może znowu stać się antykamerą
apartamentów gubernatora i dawnego splendoru) siadywał całymi dniami z karafką whisky za
stosem brudnych i wygniecionych Horacych, Liwiuszy i Katullusów układając (jak
powiadano) kostyczne i satyryczne panegiryki zarówno na umarłych jak żyjących
współmieszkańców miasta. Sprzedał on resztkę swej posiadłości, z wyjątkiem kawałka, gdzie
stał dom z ogrodem warzywnym, rozsypujące się stajnie i jedna chata dla służby,
zamieszkana przez rodzinę Dilsey, klubowi golfowemu za gotówkę, za którą mógł wyprawić
swej córce Candace wspaniałe wesele w kwietniu, a jego syn Quentin mógł ukończyć rok
studiów na Harvardzie i popełnić samobójstwo w czerwcu 1910; zwanej już Dawną Posesją
Compsonów, choć Compsonowie jeszcze w niej mieszkali w ów wiosenny wieczór 1928
roku, kiedy przeklęta przez los, urodzona bez nazwiska, siedemnastoletnia prapraprawnuczka
starego gubernatora okradła swego ostatniego zdrowego na umyśle męskiego krewniaka
(swego wuja, Jazona IV) z ukrytego skarbu i spuściła się z okna po rynnie, i uciekła ze
sprzedawcą słodyczy z wędrownej trupy aktorskiej; nazywanej Dawną Posesją Compsonów
długo jeszcze, kiedy zniknęły tam wszelkie ślady po Compsonach; po śmierci owdowiałej
matki, gdy Jazon IV nie obawiając się już Dilsey, oddał swego zidiociałego brata Benjamina
do Stanowego Domu dla Umysłowo Chorych i sprzedał dom komuś z okolicy, kto przerobił
go na pensjonat dla sędziów i handlarzy końmi i mułami; nazywanej Dawną Posesją
Compsonów pózniej jeszcze, nawet kiedy już ten pensjonat (a potem i klub golfowy) zniknął [ Pobierz całość w formacie PDF ]