[ Pobierz całość w formacie PDF ]
swego zadania.
Poranek powitaÅ‚ grupê pospiesznie jad¹cych podró¿nych. Kyakhta
wÅ‚aSnie do nich doÅ‚¹czyÅ‚. Przewodnik wysforowaÅ‚ siê przedtem nieco
do przodu, a teraz wracaÅ‚ peÅ‚nym galopem, nie kryj¹c podniecenia, z bÅ‚y-
skiem w wypukłych oczach.
ZnalazÅ‚em! zawoÅ‚aÅ‚ dumnie, zawracaj¹c suubatara. Wyci¹gn¹Å‚
sztuczn¹ rêkê, ¿eby wskazaæ kierunek. Za nastêpnym wzniesieniem.
Nareszcie mruknêÅ‚a Luminara. JesteS pewien, ¿e to Bo-
rokii?
Alwari z emfaz¹ machn¹Å‚ rêk¹.
202
Nie mo¿na siê pomyliæ, pani Luminaro. Rozbili regularne obo-
zowisko, z powiewaj¹cymi proporcami. To nadklan Borokiich, najbar-
dziej wpływowy ze wszystkich klanów Alwarich.
Widok byÅ‚ rzeczywiScie imponuj¹cy. Znaj¹c ju¿ obozowiska no-
madów Yiwów i Qulun, podró¿ni mieli wra¿enie, ¿e wiedz¹, czego siê
spodziewaæ. Jednak ¿adne z poprzednich spotkañ nie przygotowaÅ‚o ich
na widok, jaki zaprezentowaÅ‚ siê ich oczom, gdy suubatary wspiêÅ‚y siê
na szczyt niskiego pagórka.
Przed nimi rozpoScieraÅ‚y siê nie dziesi¹tki, a setki Swie¿o zbudo-
wanych przenoSnych konstrukcji. Wiele z nich pyszniÅ‚o siê skompli-
kowanymi urz¹dzeniami energetycznymi, które musiaÅ‚y byæ przewo¿o-
ne przez co najmniej tuzin zwierz¹t poci¹gowych. Tysi¹ce Borokiich
w ró¿nym wieku krêciÅ‚o siê po ogromnym, starannie zbudowanym obo-
zowisku. Niezliczone stada zwierz¹t spokojnie pasÅ‚y siê obok na ogro-
dzonych pastwiskach, strze¿onych przez pasterzy na sadainach. Ich Å‚a-
godne pomruki wybijaÅ‚y siê ponad haÅ‚asy obozowiska. To tutaj, dokÅ‚ad-
nie tak, jak im powiedziano, rezydowaÅ‚a najwy¿sza wÅ‚adza Alwarich.
To, co zrobi¹ Borokii, powtórz¹ póxniej wszystkie klany Alwarich.
Sureppy wyjaSnił Bulgan na pytanie Luminary o ogromne sta-
da. Te niebieskie z ciemniejszymi grzywami i krêtymi rogami to samce.
Samice s¹ zielone i nieco wiêksze, ale bez grzyw.
Luminara wyprostowaÅ‚a siê w siodle i objêÅ‚a wzrokiem imponuj¹-
cy obraz.
Nigdy nie widziaÅ‚am zwierzêcia z trojgiem oczu umieszczonych
pionowo, a nie poziomo.
Górne oko pilnuje lataj¹cych drapie¿ców, Srodkowe Sledzi inne
sureppy, a dolne sprawdza podÅ‚o¿e, w poszukiwaniu przeszkód i paszy.
Bulgan odwróciÅ‚ siê w siodle, jak zwykle przechylaj¹c twarz na stro-
nê zdrowego oka. W ten sposób surepp niczego nie przegapi.
Rozumiem. Mam wra¿enie, ¿e to dobrze sÅ‚u¿y zwierzêciu, które
stoi nieruchomo. Chyba jednak niewiele widz¹ po bokach.
Przewodnik skin¹Å‚ gÅ‚ow¹.
To prawda, ale one tego nie potrzebuj¹. Prawie zawsze maj¹ ja-
kiegoS innego sureppa z jednej i z drugiej strony, a oprócz tego z przo-
du i z tyÅ‚u, wiêc nie musz¹ siê ogl¹daæ na boki. Tylko w górê i w dół.
A te, które znajd¹ siê na skraju stada?
Mog¹ obracaæ gÅ‚owy na boki, wykorzystuj¹c swój zmysÅ‚ powo-
nienia. Widz¹, co siê dzieje po obu bokach, choæ nie tak dobrze
jak dorgumy i awiquody. Z powodu swej liczebnoSci sureppy s¹ jednak
trudniejsze do schwytania przez drapie¿ników, na przykÅ‚ad przez shanhy.
203
Dorgumy i awiquody maj¹ tendencjê do wiêkszego rozproszenia. Prze-
wodnik pognaÅ‚ suubatara i zwierzê powoli ruszyÅ‚o przed siebie. Dlate-
go u¿ywaj¹ ich bogatsze klany, takie jak Borokii.
A co z nich uzyskuj¹? zapytaÅ‚a Barrissa z pewnej odlegÅ‚oSci.
Wszystko. Miêso, mleko, skóry, weÅ‚nê. KiedyS u¿ywali ich zê-
bów i rogów do wyrobu narzêdzi. DziS takie rzeczy s¹ importowane,
a róg i koSci wykorzystuje siê do wyrobu kosztownych dzieÅ‚ sztuki.
USmiechn¹Å‚ siê. Jestem pewien, ¿e obejrzycie sobie wszystko, kiedy
znajdziemy siê ju¿ w obozie.
Stoj¹cy z przodu Kyakhta podniósÅ‚ dÅ‚ugopalc¹ protezê.
Przybywaj¹ jexdxcy.
ByÅ‚o ich szeSciu, jak siê tego nale¿aÅ‚o spodziewaæ. Podró¿ni dawno
ju¿ siê zorientowali, ¿e szóstka jest dla Ansionian bardzo wa¿n¹ liczb¹.
Przybysze byli ubrani lepiej ni¿ Yiwowie czy Qulunowie, a ich lekkie
zbroje lSniÅ‚y w sÅ‚oñcu. Dwaj z nich trzymali prêty z importowanych kom-
pozytów karbonitowych, na których powiewały sztandary Borokiich, szar-
pane porannym wiatrem. Poza tradycyjnymi dÅ‚ugimi no¿ami, niektórzy
byli uzbrojeni w malariañskie pistolety laserowe. Luminara stwierdziÅ‚a,
¿e przynajmniej czêSæ z tego, co mówiono o nadklanach, okazaÅ‚o siê praw-
d¹. Borokii byli bogaci i wiedzieli, jak swoje bogactwo spo¿ytkowaæ.
Przywódca szóstki jexdxców, wiedziony ciekawoSci¹, która na chwi-
lê wziêÅ‚a górê nad naturaln¹ rezerw¹, popêdziÅ‚ swojego wspaniale ozdo-
bionego sadaina i osadziÅ‚ go tu¿ przed pierwszymi suubatarami. Ró¿ni-
ca wysokoSci pomiêdzy wierzchowcami zmusiÅ‚a go do patrzenia na
goSci z doÅ‚u. Trzeba przyznaæ, ¿e nie czuÅ‚ siê tym ani trochê skrêpowa-
ny. Luminara stwierdziÅ‚a, ¿e zachowuje siê bardzo przyjacielsko, choæ
mogÅ‚y to byc tylko pozory. Z drugiej strony, wiedziaÅ‚a, ¿e potê¿ni mog¹
sobie pozwoliæ na Å‚askawoSæ.
Witajcie, pozaSwiatowcy i przyjaciele. Borokii przycisn¹Å‚ jedn¹
dÅ‚oñ do oczu, a drug¹ do piersi. Jestem Bayaar z Borokiich Situng.
Witajcie w naszym obozowisku. Czego chcecie od nadklanu?
Podczas gdy Obi-Wan wyjaSniał, z czym przybyli, Luminara w dal-
szym ci¹gu obserwowaÅ‚a wysÅ‚anników. Szukaj¹c oznak wrogich zamia-
rów, napotykaÅ‚a tylko ufnoSæ i profesjonaln¹ gotowoSæ do czynu. W prze-
ciwieñstwie do Yiwów ten lud nie wydawaÅ‚ siê ani podejrzliwy, ani lê-
kliwy wobec obcych. Nie musieli siê zreszt¹ baæ, maj¹c za plecami
tysi¹ce pobratymców. Nie znaczyÅ‚o to, ¿e s¹ obojêtni na potencjalne
zagro¿enia czy leniwi. Podczas kiedy przywódca uprzejmie sÅ‚uchaÅ‚ Obi-
Wana, członkowie oddziału siedzieli wynioSle w swoich siodłach, ale
nieustannie rozgl¹dali siê wokół.
204
Bayaar nie musiaÅ‚ zastanawiaæ siê nad odpowiedzi¹, kiedy Obi-Wan
skoñczyÅ‚ mówiæ.
Nie jest to sprawa, o której mogê sam decydowaæ. Jestem wy-
sÅ‚annikiem, a wysÅ‚annicy nie maj¹ prawa podejmowania decyzji takiej
wagi.
Obi-Wan uSmiechn¹Å‚ siê na swój skromny sposób i skin¹Å‚ gÅ‚ow¹ ze
zrozumieniem.
Sam jestem w pewnym sensie wysÅ‚annikiem, wiêc rozumiem
twoje stanowisko.
Przeka¿emy radzie starszych wieSci o waszym przybyciu, podob-
nie jak wasze powody poszukiwania Borokiich. Tymczasem proszê, ¿e-
byScie pod¹¿yli za mn¹ i doSwiadczyli goScinnoSci Borokiich.
Mówi¹c to, obróciÅ‚ zgrabnie swego wierzchowca i ruszyÅ‚ Å‚agod-
nym zboczem w kierunku gwarnego i ruchliwego obozowiska. Reszta
jego grupy rozdzieliÅ‚a siê i otoczyÅ‚a goSci z obu stron. Jak stwierdziÅ‚a
Luminara, nie mieli stanowiæ stra¿y, a jedynie honorow¹ eskortê. ZwÅ‚asz-
cza ¿e trudno byÅ‚oby im peÅ‚niæ rolê stra¿ników przy takiej ró¿nicy wiel-
koSci sadainów i suubatarów.
Ró¿nice pomiêdzy obozowiskiem Borokiich a wszystkimi innymi,
które do tej pory widzieli wêdrowcy, byÅ‚y uderzaj¹ce i od razu widocz-
ne. Wprawdzie ich spoÅ‚ecznoSæ byÅ‚a równie¿ wêdrowna, ale obozowi-
sko zbudowano jak małe miasto, z ulicami i dzielnicami mieszkalnymi,
handlowymi i przemysÅ‚owymi. W tych ostatnich zajmowano siê głów-
nie ró¿nymi etapami przetwarzania miêsa i skór sureppów na eksport.
KtoS w koñcu musiaÅ‚ pÅ‚aciæ za te importowane konstrukcje i nowocze-
sn¹ technologiê, któr¹ tak siê szczycili.
GoScie Sci¹gali na siebie wiele spojrzeñ, ale ¿adnych nieprzyja-
znych komentarzy. Luminara zauwa¿yÅ‚a wielk¹ ró¿nicê w stosunku do
Yiwów, mianowicie całkowity brak podejrzliwoSci. Nie zaskoczyło jej [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl szamanka888.keep.pl
swego zadania.
Poranek powitaÅ‚ grupê pospiesznie jad¹cych podró¿nych. Kyakhta
wÅ‚aSnie do nich doÅ‚¹czyÅ‚. Przewodnik wysforowaÅ‚ siê przedtem nieco
do przodu, a teraz wracaÅ‚ peÅ‚nym galopem, nie kryj¹c podniecenia, z bÅ‚y-
skiem w wypukłych oczach.
ZnalazÅ‚em! zawoÅ‚aÅ‚ dumnie, zawracaj¹c suubatara. Wyci¹gn¹Å‚
sztuczn¹ rêkê, ¿eby wskazaæ kierunek. Za nastêpnym wzniesieniem.
Nareszcie mruknêÅ‚a Luminara. JesteS pewien, ¿e to Bo-
rokii?
Alwari z emfaz¹ machn¹Å‚ rêk¹.
202
Nie mo¿na siê pomyliæ, pani Luminaro. Rozbili regularne obo-
zowisko, z powiewaj¹cymi proporcami. To nadklan Borokiich, najbar-
dziej wpływowy ze wszystkich klanów Alwarich.
Widok byÅ‚ rzeczywiScie imponuj¹cy. Znaj¹c ju¿ obozowiska no-
madów Yiwów i Qulun, podró¿ni mieli wra¿enie, ¿e wiedz¹, czego siê
spodziewaæ. Jednak ¿adne z poprzednich spotkañ nie przygotowaÅ‚o ich
na widok, jaki zaprezentowaÅ‚ siê ich oczom, gdy suubatary wspiêÅ‚y siê
na szczyt niskiego pagórka.
Przed nimi rozpoScieraÅ‚y siê nie dziesi¹tki, a setki Swie¿o zbudo-
wanych przenoSnych konstrukcji. Wiele z nich pyszniÅ‚o siê skompli-
kowanymi urz¹dzeniami energetycznymi, które musiaÅ‚y byæ przewo¿o-
ne przez co najmniej tuzin zwierz¹t poci¹gowych. Tysi¹ce Borokiich
w ró¿nym wieku krêciÅ‚o siê po ogromnym, starannie zbudowanym obo-
zowisku. Niezliczone stada zwierz¹t spokojnie pasÅ‚y siê obok na ogro-
dzonych pastwiskach, strze¿onych przez pasterzy na sadainach. Ich Å‚a-
godne pomruki wybijaÅ‚y siê ponad haÅ‚asy obozowiska. To tutaj, dokÅ‚ad-
nie tak, jak im powiedziano, rezydowaÅ‚a najwy¿sza wÅ‚adza Alwarich.
To, co zrobi¹ Borokii, powtórz¹ póxniej wszystkie klany Alwarich.
Sureppy wyjaSnił Bulgan na pytanie Luminary o ogromne sta-
da. Te niebieskie z ciemniejszymi grzywami i krêtymi rogami to samce.
Samice s¹ zielone i nieco wiêksze, ale bez grzyw.
Luminara wyprostowaÅ‚a siê w siodle i objêÅ‚a wzrokiem imponuj¹-
cy obraz.
Nigdy nie widziaÅ‚am zwierzêcia z trojgiem oczu umieszczonych
pionowo, a nie poziomo.
Górne oko pilnuje lataj¹cych drapie¿ców, Srodkowe Sledzi inne
sureppy, a dolne sprawdza podÅ‚o¿e, w poszukiwaniu przeszkód i paszy.
Bulgan odwróciÅ‚ siê w siodle, jak zwykle przechylaj¹c twarz na stro-
nê zdrowego oka. W ten sposób surepp niczego nie przegapi.
Rozumiem. Mam wra¿enie, ¿e to dobrze sÅ‚u¿y zwierzêciu, które
stoi nieruchomo. Chyba jednak niewiele widz¹ po bokach.
Przewodnik skin¹Å‚ gÅ‚ow¹.
To prawda, ale one tego nie potrzebuj¹. Prawie zawsze maj¹ ja-
kiegoS innego sureppa z jednej i z drugiej strony, a oprócz tego z przo-
du i z tyÅ‚u, wiêc nie musz¹ siê ogl¹daæ na boki. Tylko w górê i w dół.
A te, które znajd¹ siê na skraju stada?
Mog¹ obracaæ gÅ‚owy na boki, wykorzystuj¹c swój zmysÅ‚ powo-
nienia. Widz¹, co siê dzieje po obu bokach, choæ nie tak dobrze
jak dorgumy i awiquody. Z powodu swej liczebnoSci sureppy s¹ jednak
trudniejsze do schwytania przez drapie¿ników, na przykÅ‚ad przez shanhy.
203
Dorgumy i awiquody maj¹ tendencjê do wiêkszego rozproszenia. Prze-
wodnik pognaÅ‚ suubatara i zwierzê powoli ruszyÅ‚o przed siebie. Dlate-
go u¿ywaj¹ ich bogatsze klany, takie jak Borokii.
A co z nich uzyskuj¹? zapytaÅ‚a Barrissa z pewnej odlegÅ‚oSci.
Wszystko. Miêso, mleko, skóry, weÅ‚nê. KiedyS u¿ywali ich zê-
bów i rogów do wyrobu narzêdzi. DziS takie rzeczy s¹ importowane,
a róg i koSci wykorzystuje siê do wyrobu kosztownych dzieÅ‚ sztuki.
USmiechn¹Å‚ siê. Jestem pewien, ¿e obejrzycie sobie wszystko, kiedy
znajdziemy siê ju¿ w obozie.
Stoj¹cy z przodu Kyakhta podniósÅ‚ dÅ‚ugopalc¹ protezê.
Przybywaj¹ jexdxcy.
ByÅ‚o ich szeSciu, jak siê tego nale¿aÅ‚o spodziewaæ. Podró¿ni dawno
ju¿ siê zorientowali, ¿e szóstka jest dla Ansionian bardzo wa¿n¹ liczb¹.
Przybysze byli ubrani lepiej ni¿ Yiwowie czy Qulunowie, a ich lekkie
zbroje lSniÅ‚y w sÅ‚oñcu. Dwaj z nich trzymali prêty z importowanych kom-
pozytów karbonitowych, na których powiewały sztandary Borokiich, szar-
pane porannym wiatrem. Poza tradycyjnymi dÅ‚ugimi no¿ami, niektórzy
byli uzbrojeni w malariañskie pistolety laserowe. Luminara stwierdziÅ‚a,
¿e przynajmniej czêSæ z tego, co mówiono o nadklanach, okazaÅ‚o siê praw-
d¹. Borokii byli bogaci i wiedzieli, jak swoje bogactwo spo¿ytkowaæ.
Przywódca szóstki jexdxców, wiedziony ciekawoSci¹, która na chwi-
lê wziêÅ‚a górê nad naturaln¹ rezerw¹, popêdziÅ‚ swojego wspaniale ozdo-
bionego sadaina i osadziÅ‚ go tu¿ przed pierwszymi suubatarami. Ró¿ni-
ca wysokoSci pomiêdzy wierzchowcami zmusiÅ‚a go do patrzenia na
goSci z doÅ‚u. Trzeba przyznaæ, ¿e nie czuÅ‚ siê tym ani trochê skrêpowa-
ny. Luminara stwierdziÅ‚a, ¿e zachowuje siê bardzo przyjacielsko, choæ
mogÅ‚y to byc tylko pozory. Z drugiej strony, wiedziaÅ‚a, ¿e potê¿ni mog¹
sobie pozwoliæ na Å‚askawoSæ.
Witajcie, pozaSwiatowcy i przyjaciele. Borokii przycisn¹Å‚ jedn¹
dÅ‚oñ do oczu, a drug¹ do piersi. Jestem Bayaar z Borokiich Situng.
Witajcie w naszym obozowisku. Czego chcecie od nadklanu?
Podczas gdy Obi-Wan wyjaSniał, z czym przybyli, Luminara w dal-
szym ci¹gu obserwowaÅ‚a wysÅ‚anników. Szukaj¹c oznak wrogich zamia-
rów, napotykaÅ‚a tylko ufnoSæ i profesjonaln¹ gotowoSæ do czynu. W prze-
ciwieñstwie do Yiwów ten lud nie wydawaÅ‚ siê ani podejrzliwy, ani lê-
kliwy wobec obcych. Nie musieli siê zreszt¹ baæ, maj¹c za plecami
tysi¹ce pobratymców. Nie znaczyÅ‚o to, ¿e s¹ obojêtni na potencjalne
zagro¿enia czy leniwi. Podczas kiedy przywódca uprzejmie sÅ‚uchaÅ‚ Obi-
Wana, członkowie oddziału siedzieli wynioSle w swoich siodłach, ale
nieustannie rozgl¹dali siê wokół.
204
Bayaar nie musiaÅ‚ zastanawiaæ siê nad odpowiedzi¹, kiedy Obi-Wan
skoñczyÅ‚ mówiæ.
Nie jest to sprawa, o której mogê sam decydowaæ. Jestem wy-
sÅ‚annikiem, a wysÅ‚annicy nie maj¹ prawa podejmowania decyzji takiej
wagi.
Obi-Wan uSmiechn¹Å‚ siê na swój skromny sposób i skin¹Å‚ gÅ‚ow¹ ze
zrozumieniem.
Sam jestem w pewnym sensie wysÅ‚annikiem, wiêc rozumiem
twoje stanowisko.
Przeka¿emy radzie starszych wieSci o waszym przybyciu, podob-
nie jak wasze powody poszukiwania Borokiich. Tymczasem proszê, ¿e-
byScie pod¹¿yli za mn¹ i doSwiadczyli goScinnoSci Borokiich.
Mówi¹c to, obróciÅ‚ zgrabnie swego wierzchowca i ruszyÅ‚ Å‚agod-
nym zboczem w kierunku gwarnego i ruchliwego obozowiska. Reszta
jego grupy rozdzieliÅ‚a siê i otoczyÅ‚a goSci z obu stron. Jak stwierdziÅ‚a
Luminara, nie mieli stanowiæ stra¿y, a jedynie honorow¹ eskortê. ZwÅ‚asz-
cza ¿e trudno byÅ‚oby im peÅ‚niæ rolê stra¿ników przy takiej ró¿nicy wiel-
koSci sadainów i suubatarów.
Ró¿nice pomiêdzy obozowiskiem Borokiich a wszystkimi innymi,
które do tej pory widzieli wêdrowcy, byÅ‚y uderzaj¹ce i od razu widocz-
ne. Wprawdzie ich spoÅ‚ecznoSæ byÅ‚a równie¿ wêdrowna, ale obozowi-
sko zbudowano jak małe miasto, z ulicami i dzielnicami mieszkalnymi,
handlowymi i przemysÅ‚owymi. W tych ostatnich zajmowano siê głów-
nie ró¿nymi etapami przetwarzania miêsa i skór sureppów na eksport.
KtoS w koñcu musiaÅ‚ pÅ‚aciæ za te importowane konstrukcje i nowocze-
sn¹ technologiê, któr¹ tak siê szczycili.
GoScie Sci¹gali na siebie wiele spojrzeñ, ale ¿adnych nieprzyja-
znych komentarzy. Luminara zauwa¿yÅ‚a wielk¹ ró¿nicê w stosunku do
Yiwów, mianowicie całkowity brak podejrzliwoSci. Nie zaskoczyło jej [ Pobierz całość w formacie PDF ]