[ Pobierz całość w formacie PDF ]

końca. Z jakichś przyczyn wątpiła, by czas wprowadził jakieś istotne zmiany w
jego polityce, nie wspominając już o zbiorowej moralności. W każdym razie nie
mogła podejmować ryzyka.
- Czy nadal chcą dostać obcego?
- Nie wiem. Ukryte motywy działania korporacji nie stanowiły istotnego
elementu mojego programu. Przynajmniej nie sądzę, żeby stanowiły. Nie mogę być
pewien. Nie czuję się za dobrze.
- Zrób mi przysługę, Bishop. Rozejrzyj się i sprawdz to.
Czekała, aż skończy poszukiwania.
- Przepraszam - odezwał się wreszcie. - Nic tam już nie ma. To nie znaczy, że
nigdy nie było. Utraciłem możliwość dostępu do sektorów, w których zwykle
przechowuje się podobne informacje. Chciałbym ci w tym pomóc, ale w obecnym
stanie naprawdę nie nadaję się do zbyt wielu rzeczy.
- Gówno prawda. Twój program tożsamości jest nadal nietknięty. - Nachyliła
się do przodu i dotknęła czułym gestem podstawy oddzielonej od tułowia czaszki. -
Jest tam jeszcze w środku wiele z Bishopa. Uratuję twój program. Mam tu pod
dostatkiem magazynów pamięci. Jeśli się kiedykolwiek stąd wydostanę, nie
zapomnę zabrać cię ze sobą. Będą cię mogli podłączyć na nowo.
- W jaki sposób chcesz ocalić moją tożsamość? Przekopiować ją na
standardowy mikroukład pamięci stałej? Wiem, jak to wygląda. %7ładnego
zmysłowego wejścia ani dotykowego wyjścia. Zlepy, głuchy, głupi i nieruchomy.
Ludzie mówią na to otchłań. Wiesz, jak nazywają to androidy? Bagno.
Elektroniczne bagno. Serdecznie dziękuję. Wolę zostać unicestwiony niż dostać
świra.
- Nie dostaniesz świra, Bishop. Jesteś na to zbyt twardy.
- Czyżby? Tylko w takim stopniu, jak moje ciało i mój program. To pierwsze
straciłem, a to drugie szybko zanika. Wolę pozostać nienaruszonym wspomnieniem
niż wyschniętą rzeczywistością. Jestem zmęczony. Wszystko mi umyka. Zrób mi tę
łaskę i po prostu mnie wyłącz. Jest możliwe odtworzenie mnie i zainstalowanie w
nowym ciele, dojdzie jednak do uszkodzeń omfalotycznych, a może również do
zaniku tożsamości. Nigdy już nie będę w dobrej formie. Wolałbym nie borykać się
z tym. Czy rozumiesz, co to oznacza, wiedzieć, że zawsze już będzie się czymś
mniej niż ongiś? Dziękuję, nie. Wolę nicość.
Zawahała się.
- Jesteś tego pewien?
- Zrób to dla mnie, Ripley. Jesteś mi coś winna.
- Nie jestem ci nic winna, Bishop. Jesteś tylko maszyną.
- Uratowałem ciebie i dziewczynkę na Acheronie. Zrób to dla mnie... jak dla
przyjaciela.
Skinęła niechętnie głową. Oko mrugnęło po raz ostatni, po czym zamknęło się
spokojnie. Nie było żadnej reakcji, skurczu czy szarpnięcia, gdy wyciągnęła
włókna. Na stole roboczym znowu leżała nieruchoma głowa.
- Przepraszam cię, Bishop, ale jesteś jak stary kalkulator. Przyjazny i wygodny.
Jeśli można cię będzie naprawić, dopilnuję, żeby to zrobiono. Jeśli nie, cóż, śpij
spokojnie, gdziekolwiek śpią androidy i postaraj się, żeby nic ci się nie śniło. Jeśli
wszystko pójdzie dobrze, wrócę do ciebie pózniej.
Podniosła wzrok i spojrzała na przeciwległą ścianę. Wisiało tam pojedyncze
holo. Przedstawiało małą, krytą strzechą chatkę wtuloną pomiędzy zielone drzewa i
żywopłoty. Przed chatką płynął kryształowy niebieskozielony strumień. W górze
przemykały chmury. W chwili gdy spoglądała na obraz, niebo pociemniało i nad
domem pojawił się wspaniały zachód słońca.
Przesunęła dłońmi po blacie stołu, aż wreszcie zacisnęła je na precyzyjnym
ekstraktorze. Rzucony z całą siłą, na jaką ją było stać, i przyspieszany jej krzykiem
wściekłości i frustracji, wyprodukował nadzwyczaj zadowalający hałas, gdy rozbił
nieznośnie idylliczną symulację na błyszczące fragmenty.
Większa część krwi na kurtce i twarzy Golica zakrzepła, nabierając gęstej,
kleistej konsystencji, część jednak była nadal wystarczająco płynna, by skapywać
na stół w jadalni. Jadł spokojnie, nabierając łyżką kruche płatki. Raz przerwał na
chwilę, by dodać trochę cukru z cukierniczki. Patrzył prosto w naczynie, nie
widział go jednak. To, co teraz widział, miało charakter ściśle prywatny i
całkowicie wewnętrzny.
Dzienny kucharz, który nazywał się Eric, wszedł do sali, niosąc całe naręcze
talerzy. Gdy skierował się w stronę pierwszego stolika, dostrzegł Golica i
zatrzymał się. I wbił w niego wzrok. Na szczęście talerze były nietłukące. Na
Fiorinie trudno było o takie rzeczy jak nowe naczynia.
- Golic? - mruknął wreszcie.
Więzień siedzący za stołem nie przestał jeść i nie podniósł wzroku.
Odgłos spadających na ziemię talerzy sprowadził innych: Dillona, Andrewsa, [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szamanka888.keep.pl