[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- E, za dużo panna chce! - oburzył się stróż. - Oczywiście, że nie podstawię, póki
nie dołożycie jeszcze srebrnika! No to co? Bajać o tych elfach?
- To może najpierw pokrótce, dla wprowadzenia - zaproponowała najemniczka. -
A my się zastanowimy.
- Pokrótce? No da się, czemu nie. Znaczy się tego, no... elfy... one, znaczy tego!
Były tutaj, cosiaj robiły, kto tam te nieludzie wie! A potem w nocy toto wszystko wzięło i
ja - ak huknęło! Tamoj, tutaj i gotowe! I, no tego, znaczy się zamek na wszystkie strony
frrrr! I ni ma. - Stróż rozłożył ręce i z nadzieją popatrzył po nas, oczekując materialnego
wynagrodzenia za barwną opowieść. My wyraziłyśmy całymi sobą uczciwy zachwyt,
obiecałyśmy, że wrócimy po dokładny opis wydarzeń, po czym okrążyłyśmy zamek i
próbując uniknąć  opowiadacza , ukryte, zagajnikiem wróciłyśmy na trakt.
- Ruiny to jednak ruiny - filozoficznie skonstatowała Orsana. - Wszystkie takie
same są, i elfie, i ludzkie. Nie ma w nich za bardzo co podziwiać.
- Oprócz nieprzyzwoitych malunków - przytaknęłam.
Za wjazd do miasta zażądano od nas po drobnej srebrnej monecie - że niby na
remont drogi. Orsana zasugerowała, by strażnicy własnoręcznie wyłożyli na rzeczoną po
kawałku bruku, ale oni odpowiedzieli paskudnym rechotem i natychmiast po otrzymaniu
opłaty wysłali gońca do najbliższej tawerny. Wątpię, by miał przynieść kamienie.
Witiag mało różnił się od Starminu. W ciągu ostatnich lat bardzo się rozrósł - z
powodu bliskości morza i wygodnej lokalizacji. Od strony otaczających morze gór do
miasta nie mógł podejść żaden wróg, od strony jezior tym bardziej, więc jedynym
przeciwnikiem w okolicy były komary, mnożące się w niesamowitych wręcz ilościach.
Wojownicze plemiona koczowników, które raz na jakiś czas najeżdżały okolicę, grabiły
tylko przygraniczne sioła, a duże wojny z sąsiadami dogasały pod kamiennymi murami
stolicy.
Tutaj, w Witiagu, mury były niższe i trzymający je cement trochę bardziej
rozwodniony, a już na pewno nikt nie pofatygował się, by wyszlifować same kamienic do
połysku, żeby szturmujący wróg nie znalazł podparcia ani dla ręki, ani dla haka (po
chwili wykryłyśmy, że trochę dalej ściany w ogóle nikną, by znowu wyrosnąć przy
wyjezdzie z Witiagu, w związku z czym do miasta spokojnie można się było dostać
opłotkami).
Tuż za bramą trafiłyśmy na mnogość kramów i Orsana natychmiast pozbyła się
dwóch pozostałych kładni na rzecz prostego, ale solidnego siodła. Jeśli idzie o słodycze,
czyli drugi symbol Witiagu, to trzeba przyznać - miałyśmy o wiele więcej szczęścia niż w
przypadku zamku: gotowane w miodzie orzechy smakowały ponad wszystkie pochwały.
Na dokładkę mojej towarzyszce ogromnie spodobał się olbrzymi piernik w kształcie
drapieżnie wyszczerzonego słoneczka o wyłupiastych oczach, wyglądającego tak, że
trudno było powiedzieć, kto tu miał kogo zjadać.
- A mnie się jednak wydaje, że rozwiązania należy szukać w Arlissie - z
przekonaniem stwierdziła najemniczka. Obrzuciła szybkim spojrzeniem lepkie miedziaki
reszty, po czym przesypała je do sakiewki. Przypomniałam sobie, jak moi rodzice z
mozołem rozsuwali na dłoni drobne monetki, poruszając wargami przy niezwykłej dla
siebie pracy umysłowej. Może Orsana miała za sobą darmową szkołę przyświątynną dla
dzieci chłopów, chociaż mnie osobiście ledwie nauczyli tam liczenia na palcach rąk. - A
może by nam się jakoś udało wywabić ich władczynię i odpytać ją na osobności?
- Ta, sama wybiegnie ci na spotkanie z otwartymi ramionami - mruknęłam
ponuro, również rozmyślając o naszych dalszych planach.
- Oj, daj spokój, przecież jesteś wiedzmą - beztrosko rzuciła najemniczka,
zatapiając zęby w pierniku. - Zaczarujesz ją i po kłopocie.
- Biegnę i pędzę! Władcy są odporni na zaklęcia.
- A to dlaczego?
- Są telepatami.
- I co z tego? Ja też wiem, jak rzucać ogniem: krzyczy się:  Ryj! i macha ręką.
Ale coś mi się nie wydaje, żeby mi to miało pomóc, prawda? - Orsana zaczerwieniła się i
dodała: - Próbowałam... Kiedyś, dla żartu.
- Roili - poprawiłam odruchowo. - To nie jest wcale takie proste. Zaklęcia
zasadniczo składają się z trzech komponentów: potrzebne są słowo, ruch i oddana przez
maga moc. I jeszcze cała masa warunków działania, i właśnie od tej strony zwykle
podchodzą do sprawy wampiry. Chociażby jeśli idzie o pulsary: tak w ogóle one są
samonaprowadzające, ale dolatując do celu, z nieznanego powodu odskakują, jeśli się
machnie w ich kierunku gałęzią.
- Byłam na dorocznym turnieju winesskich czarodziejów, ale nie zauważyłam,
żeby machali gałęziami - sceptycznie zaoponowała przyjaciółka. - O rany, on jest z
nadzieniem! Chcesz spróbować?
Nadgryzione słoneczko, krwawiące porzeczkową konfiturą, wyglądało cokolwiek
smętnie.
- Nie, dzięki. Po pierwsze, ty spróbuj najpierw zgadnąć, jakie zaklęcie zastosuje [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szamanka888.keep.pl