[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zaćmiła jaśniejszą plamę światła w drzwiach do salonu. Głos jowialny
zawołał:
No, Kasiu, nawet w niedzielę nie można ciebie złapać! Aaa! Pardon!
Hrabia Mohyński patrzył ze zdumieniem na Dębosza. Kasia
oprzytomniała. Przedstawiła Andrzeja. Mohyński podał mu rękę
obrzuciwszy go ciekawym spojrzeniem.
Miło mi poznać kolegę Kasi. A... i mały artysta tu jest! Jak siej masz
kochanku.
Hrabia gładził głowę Tomka, ale nie spuszczał oczów z Dębosza.
Ależ Kasiu zawołał nie pytasz, co mnie sprowadza doj
Lwowa?... War przyjechał! Jest już w Kromiłowie...
Kasia zbladła tak strasznie, że hrabia umilkł.
Stali w pełnym świetle otwartych okien salonu. Mohyński zaskoczony
niepojętą ciszą i tą bladością Kasi spojrzał na Dębosza i rzekł w formie
objaśnienia, które wypadło w tej chwili bardzo niezgrabnie, War, to mąż
Kasi, Edward Zebrzydowski... Właśnie przyjechał...z podróży, tego...
owego...
Mówiąc ten niepotrzebny komentarz, znowu zdumiał się. Kropli! krwi
nie było w twarzy Dębosza, w oczach jego mignął ponury cień. i Skłonił się
Kasi bardzo głęboko.
Pożegnam państwa, czas na mnie.
Pan inżynier wyjeżdża?
Tak, jadę na wieś.
Dębosz ucałował rękę Kasi. Nie zamienili z sobą ani jednego wyrazu.
Pożegnał hrabiego chłodno i wyszedł.
Kasia stała na tym samym miejscu, przykuta wieścią, jakby] zdrętwiała.
RS
107
ROZDZIAA XII
Edward Zebrzydowski siedział zanurzony w niskim fotelu klubowym.
Prawie leżał z nogami założonymi jedna na drugą. Ręce miał splecione na
piersiach, głowę odrzuconą na miękką poręcz. Patrzył w sufit trochę tępo.
Przed nim na małym stoliczku stała maszynka z czarną kawą i butelka
koniaku.
Od czasu do czasu welinową bladą rękę wyciągał po filiżankę.
W gabinecie trwała cisza. W poprzednim pokoju zaszeleściły czasem
ostrożne kroki lokaja Dionizego, posłuchał przy drzwiach i odsuwał się
cicho. Czujny był na każde wezwanie z gabinetu. Prosto stamtąd Dionizy
szedł znowu na balkon na piętro i zwracał stroskany wzrok na białą linię
szosy, której prosty szlak ginął w czarnej masie lasu na krańcu widnokręgu.
Każde przelatujące auto wywoływało najpierw radosny uśmiech starego
człowieka, potem uśmiech gasł a na twarzy malowało się zaniepokojenie.
To nie nasze.
W pewnej chwili, wracając z balkonu na stanowisko Dionizy usłyszał
ostry głos dzwonka z gabinetu.
Przecie ożył! Pewno kawy zabrakło pomyślał stary. Nie mylił się.
Zebrzydowski nie spojrzał nawet w jego stronę, wyrzucił tylko z ust dwa
słowa:
Podaj gorącą!
Gdy nowa maszynka stanęła na stoliku padło pytanie:
Pani nie przyjechała?
Jeszcze nie, proszę jaśnie pana... ale zdaje się, że lada godzina
powinna nadjechać. Telegram wczoraj rano wysłany, auto było we Lwowie
z panią dziedziczką od ostatniego wyjazdu.
Możesz odejść!
Dionizy zmieszał się, uznał się winnym nieopatrznego omawiania
kwestii i prędko wyszedł.
War nalał sobie duży kieliszek koniaku, wychylił go, potem drugi, potem
dolał trunku do gorącej kawy i nerwowo mieszał łyżeczką w filiżance. Był
zdenerwowany. Od czterech dni już przebywał w Kromiłowie samotnie.
Kasia nie przyjeżdżała. Wysłane zawiadomienia do Pochlebów i do Sęcin
wzywające Kmietowicza pozostały jak dotąd także bez echa. War nudził się
i był zły. Służba drżała przed nim, gdyż nikt mu nie umiał dogodzić. War
postanowił jeszcze ten jeden dzień przebyć w Kromiłowie, po czym jechać
sam do Lwowa, aby przeszkodzić Kasi w tych idiotycznych robotach
jakiejś głupiej budowli". Lecz czuł się tak zmęczony i apatyczny, że zdobyć
RS
108
się na jakiś czyn nawet na wyjazd nie zdołał. Od przyjazdu wybierał się co
dzień i co dzień zostawał oczekując Kasi. Wałęsał się po domu i parku
bierny na wszystko, obojętny, znudzony i kwaśny. Jeden tylko szczegół
zainteresował go bardziej i rozgniewał. Oto w pracowni Kasi, przy bocznym
oknie ujrzał stół, założony różnymi lepiankami z gliny: warsztat Tomka.
Zawołał Dionizego i spytał co by to było. Gdy usłyszał opowiadanie o
Tomku, wzruszył ramionami niechętnie.
Nowe dziwactwo mruknął zły.
%7łyczliwe stanowisko starego lokaja względem chłopca rozgniewało go
jeszcze bardziej.
Co za Kostrzewa? Jaki Tomek?... idiotyzm!... powyrzucać to
wszystko stąd.
Lokaj zrobił wielkie oczy, ale ani się ruszył. War zorientował się, ż
ostatecznie był to pokój Kasi. Machnął ręką.
Zresztą wszystko tu jest w tym samym stylu.
Obrzucił ironicznym spojrzeniem kartony z rysunkami Kasi i opuścił
pokój zgorzkniały.
Nic mu nie dogadzało.
Beształ kucharza, ogrodnika, skrzyczał stangreta nie bardzo wiedząc za
co i przez tych kilka dni zaciążył wszystkim w Kromiłowie. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl szamanka888.keep.pl
zaćmiła jaśniejszą plamę światła w drzwiach do salonu. Głos jowialny
zawołał:
No, Kasiu, nawet w niedzielę nie można ciebie złapać! Aaa! Pardon!
Hrabia Mohyński patrzył ze zdumieniem na Dębosza. Kasia
oprzytomniała. Przedstawiła Andrzeja. Mohyński podał mu rękę
obrzuciwszy go ciekawym spojrzeniem.
Miło mi poznać kolegę Kasi. A... i mały artysta tu jest! Jak siej masz
kochanku.
Hrabia gładził głowę Tomka, ale nie spuszczał oczów z Dębosza.
Ależ Kasiu zawołał nie pytasz, co mnie sprowadza doj
Lwowa?... War przyjechał! Jest już w Kromiłowie...
Kasia zbladła tak strasznie, że hrabia umilkł.
Stali w pełnym świetle otwartych okien salonu. Mohyński zaskoczony
niepojętą ciszą i tą bladością Kasi spojrzał na Dębosza i rzekł w formie
objaśnienia, które wypadło w tej chwili bardzo niezgrabnie, War, to mąż
Kasi, Edward Zebrzydowski... Właśnie przyjechał...z podróży, tego...
owego...
Mówiąc ten niepotrzebny komentarz, znowu zdumiał się. Kropli! krwi
nie było w twarzy Dębosza, w oczach jego mignął ponury cień. i Skłonił się
Kasi bardzo głęboko.
Pożegnam państwa, czas na mnie.
Pan inżynier wyjeżdża?
Tak, jadę na wieś.
Dębosz ucałował rękę Kasi. Nie zamienili z sobą ani jednego wyrazu.
Pożegnał hrabiego chłodno i wyszedł.
Kasia stała na tym samym miejscu, przykuta wieścią, jakby] zdrętwiała.
RS
107
ROZDZIAA XII
Edward Zebrzydowski siedział zanurzony w niskim fotelu klubowym.
Prawie leżał z nogami założonymi jedna na drugą. Ręce miał splecione na
piersiach, głowę odrzuconą na miękką poręcz. Patrzył w sufit trochę tępo.
Przed nim na małym stoliczku stała maszynka z czarną kawą i butelka
koniaku.
Od czasu do czasu welinową bladą rękę wyciągał po filiżankę.
W gabinecie trwała cisza. W poprzednim pokoju zaszeleściły czasem
ostrożne kroki lokaja Dionizego, posłuchał przy drzwiach i odsuwał się
cicho. Czujny był na każde wezwanie z gabinetu. Prosto stamtąd Dionizy
szedł znowu na balkon na piętro i zwracał stroskany wzrok na białą linię
szosy, której prosty szlak ginął w czarnej masie lasu na krańcu widnokręgu.
Każde przelatujące auto wywoływało najpierw radosny uśmiech starego
człowieka, potem uśmiech gasł a na twarzy malowało się zaniepokojenie.
To nie nasze.
W pewnej chwili, wracając z balkonu na stanowisko Dionizy usłyszał
ostry głos dzwonka z gabinetu.
Przecie ożył! Pewno kawy zabrakło pomyślał stary. Nie mylił się.
Zebrzydowski nie spojrzał nawet w jego stronę, wyrzucił tylko z ust dwa
słowa:
Podaj gorącą!
Gdy nowa maszynka stanęła na stoliku padło pytanie:
Pani nie przyjechała?
Jeszcze nie, proszę jaśnie pana... ale zdaje się, że lada godzina
powinna nadjechać. Telegram wczoraj rano wysłany, auto było we Lwowie
z panią dziedziczką od ostatniego wyjazdu.
Możesz odejść!
Dionizy zmieszał się, uznał się winnym nieopatrznego omawiania
kwestii i prędko wyszedł.
War nalał sobie duży kieliszek koniaku, wychylił go, potem drugi, potem
dolał trunku do gorącej kawy i nerwowo mieszał łyżeczką w filiżance. Był
zdenerwowany. Od czterech dni już przebywał w Kromiłowie samotnie.
Kasia nie przyjeżdżała. Wysłane zawiadomienia do Pochlebów i do Sęcin
wzywające Kmietowicza pozostały jak dotąd także bez echa. War nudził się
i był zły. Służba drżała przed nim, gdyż nikt mu nie umiał dogodzić. War
postanowił jeszcze ten jeden dzień przebyć w Kromiłowie, po czym jechać
sam do Lwowa, aby przeszkodzić Kasi w tych idiotycznych robotach
jakiejś głupiej budowli". Lecz czuł się tak zmęczony i apatyczny, że zdobyć
RS
108
się na jakiś czyn nawet na wyjazd nie zdołał. Od przyjazdu wybierał się co
dzień i co dzień zostawał oczekując Kasi. Wałęsał się po domu i parku
bierny na wszystko, obojętny, znudzony i kwaśny. Jeden tylko szczegół
zainteresował go bardziej i rozgniewał. Oto w pracowni Kasi, przy bocznym
oknie ujrzał stół, założony różnymi lepiankami z gliny: warsztat Tomka.
Zawołał Dionizego i spytał co by to było. Gdy usłyszał opowiadanie o
Tomku, wzruszył ramionami niechętnie.
Nowe dziwactwo mruknął zły.
%7łyczliwe stanowisko starego lokaja względem chłopca rozgniewało go
jeszcze bardziej.
Co za Kostrzewa? Jaki Tomek?... idiotyzm!... powyrzucać to
wszystko stąd.
Lokaj zrobił wielkie oczy, ale ani się ruszył. War zorientował się, ż
ostatecznie był to pokój Kasi. Machnął ręką.
Zresztą wszystko tu jest w tym samym stylu.
Obrzucił ironicznym spojrzeniem kartony z rysunkami Kasi i opuścił
pokój zgorzkniały.
Nic mu nie dogadzało.
Beształ kucharza, ogrodnika, skrzyczał stangreta nie bardzo wiedząc za
co i przez tych kilka dni zaciążył wszystkim w Kromiłowie. [ Pobierz całość w formacie PDF ]