[ Pobierz całość w formacie PDF ]
powodu, z jego powodu. Zawsze chodziło o niego.
Spodziewała się dziecka. Już wybierała kolory do pokoju dziecinnego i zastanawiała
się, jakie imię dać maleństwu. Joey uważał, że fajnie będzie z bobasem w domu. Cieszył się,
kiedy Donald poprosił go, aby pomógł mu przy malowaniu pokoju dziecinnego. Pewnej nocy
przyśniło mu się, że dziecko nie żyje. Chciał o tym porozmawiać z doktor Court, ale matka
powiedziała, że on już więcej nie potrzebuje lekarza.
Nawierzchnia mostu była śliska, pokryta warstwą śniegu. Zlady stóp Joeya były długie
- typowe ślady pośliznięć. Gdzieś w dole słychać było jadące samochody; Joey przeszedł na
drugą stronę mostu. Co za niesamowite, podniecające uczucie, kiedy tak spacerował ponad
wierzchołkami drzew, mając nad głową tylko ciemne niebo. Wiał przejmujący wiatr, ale
ruszając się Joey zabezpieczał ciało przed utratą ciepła.
Myślał o swoim ojcu. Ten ostatni wieczór, wieczór w Dniu Dziękczynienia, był
prawdziwym testem. Gdyby ojciec przyszedł, gdyby był trzezwy i przyszedł zabrać go ze
sobą na kolację, Joey spróbowałby jeszcze raz. Ale on nie przyszedł, ponieważ było już za
pózno, za pózno dla nich obydwu.
Poza tym Joey był zmęczony. Zmęczony ustawicznym szarpaniem się z samym sobą,
zmęczony lękliwym, pełnym obaw spojrzeniem matki oraz niepokojem i troską na twarzy
Donalda. Nie mógł już dłużej wytrzymać, że go wciąż za wszystko obwiniają. Kiedy już
skończy ze sobą, zniknie wreszcie powód, dla którego jego matka i Donald wciąż się ze sobą
kłócą. Nie będzie już dłużej się martwił, że Donald zostawi jego matkę i nowo narodzone
dziecko, ponieważ nie może znieść Joeya. Jego ojciec nie będzie już musiał płacić alimentów.
Balustrada Calvert Street Bridge była śliska, ale dzięki rękawiczkom wcale tego nie
czuł. Pragnął teraz tylko jednego: spokoju. Zmierć była spokojem. Tyle naczytał się o
reinkarnacji, o możliwości powrotu do życia jako ktoś inny, lepszy. Nie mógł się już tego
doczekać. Czuł uderzenia wiatru, ciskającego zmrożonym śniegiem prosto w twarz, i
przenikliwe zimno. W ciemnościach widział parę swego oddechu wydobywającego się z ust
wolno, nieprzerwanie. W dole były teraz białe wierzchołki drzew oraz lodowaty nurt Rock
Creek.
Zwiadomie odrzucił inne formy samobójstwa. Gdyby podciął sobie żyły, widok
własnej krwi mógłby podziałać na niego tak, że nie byłby w stanie doprowadzić wszystkiego
do końca. Czytał o ludziach, którzy próbowali przedawkowania leków, a potem wymiotując,
zwracali je. W ten sposób próba odebrania sobie życia kończyła się zwykłą chorobą. Most był
dobrym rozwiązaniem. Był niezawodny.
Przez chwilę, przez długą chwilę będzie mu się zdawało, że leci. Złapał na moment
równowagę i pomodlił się. Chciał, aby Bóg to zrozumiał. Wiedział, że Bóg nie lubi, kiedy
ludzie odbierają sobie życie. Bóg chciał, aby czekali, aż On o tym zdecyduje. Ale Joey nie
mógł czekać i miał nadzieję, że Bóg i wszyscy inni to zrozumieją. Pomyślał o doktor Court i
przykro mu się zrobiło, że ją rozczaruje. Joey wiedział, że jego matka będzie cierpiała, ale ona
miała przecież Donalda oraz nowe dziecko. Nie minie zbyt wiele czasu i dojdzie do wniosku,
że to, co on zrobił, było najlepszym wyjściem. A jego ojciec... jego ojciec po prostu znowu
się upije.
Joey miał wciąż otwarte oczy. Chciał widzieć, jak drzewa pędzą mu na spotkanie.
Wziął głęboki oddech, wstrzymał go na chwilę i zanurkował.
- Panna Bette znów przeszła samą siebie, - Tess spróbowała ciemnego soczystego
mięsa, które kroił jej dziadek. - Jak zawsze wszystko jest takie wspaniałe.
- Nic nie sprawia kobietom tak wielkiej przyjemności, jak krzątanie się przy posiłku. -
Senator polał parującym sosem stertę kremowobiałych ziemniaków. - Przez dwa dni nie
wolno mi było wchodzić do własnej kuchni.
- Czy znowu cię przyłapała, jak węszysz, aby coś skubnąć?
- Odgrażała się, że zmusi mnie do obierania ziemniaków. - Przełknął podniesiony do
ust ogromny kęs i szeroki uśmiech rozjaśnił mu twarz. - Panna Bette nigdy nie podzielała
opinii, że mój dom to moja twierdza . Może jeszcze trochę sałatki, detektywie.
Niecodziennie trafia się taka gratka.
- Dzięki.
Senator trzymał salaterkę nad jego talerzem, tak więc Benowi nie pozostało nic
innego, jak tylko nałożyć sobie kolejną porcję. Już dwukrotnie brał dokładkę, ale niezwykle
trudno było oprzeć się sympatycznemu naleganiu senatora.
Po godzinie spędzonej w towarzystwie senatora Writemore'a Ben ze zdziwieniem
stwierdził, że ten starzec tryska wprost energią. A mówił o tym w równym stopniu jego
wygląd, jak i sposób prowadzenia rozmowy. Był bezkompromisowy, temperament miał
gorący, a serce bez wątpienia należało do wnuczki. Ogromną ulgę sprawił Benowi fakt, że po
wspólnie spędzonej godzinie wcale nie czuł się niezręcznie, chociaż bardzo się tego obawiał.
Z początku wygląd domu senatora sprawił, że poczuł się trochę nieswojo. Już z
zewnątrz budynek wyróżniał się dyskretną elegancją. Kiedy Ben wszedł do środka, miał
wrażenie, że odbywa wycieczkę dookoła świata w kabinie I klasy. Tureckie dywany o
wyblakłych kolorach, wskazujących na ich wiek i długotrwałe używanie, przykrywały
czarnobiałą szachownicę kamiennej posadzki holu. Wspaniały hebanowy sekretarzyk,
cudownie pomalowany w pawie, stał pod obszernym łukiem schodów. W salonie, gdzie
służący, z wyglądu Azjata, w milczeniu serwował drinki, po przeciwnych stronach długiego
stołu w stylu rokoko stały dwa krzesła Ludwik XV. Za szybą serwantki widać było wiele
bardzo cennych srebrnych i porcelanowych przedmiotów. Weneckie barwne szkło sprawiało
wrażenie tak cienkiego, że można było przez nie czytać. Szklany ptak przyjmował i odbijał
refleksy palącego się ognia. Kominka z białego marmuru strzegł porcelanowy słoń wielkości
teriera. Ten pokój doskonale odzwierciedlał pochodzenie senatora i, jak Ben to sobie nagle
uświadomił, również pochodzenie Tess. W oczy rzucał się zapewniający znakomite
samopoczucie dobrobyt, rozeznanie w sztuce i wytworny smak. Tess siedziała na obitej
ciemnozielonym brokatem sofie w sukience koloru lawendy, która jeszcze bardziej
uwydatniała jej karnację. Na szyi miała obrożę z pereł, wśród których zajmujący centralne
miejsce kamień pulsował światłem i żarem ciała.
Według Bena, nigdy jeszcze nie wyglądała tak pięknie.
W pokoju stołowym również rozpalono pod kominkiem. Jego ogień utrzymywał
temperaturę na właściwym poziomie i stwarzał miły nastrój podczas posiłku. Zawieszony nad [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl szamanka888.keep.pl
powodu, z jego powodu. Zawsze chodziło o niego.
Spodziewała się dziecka. Już wybierała kolory do pokoju dziecinnego i zastanawiała
się, jakie imię dać maleństwu. Joey uważał, że fajnie będzie z bobasem w domu. Cieszył się,
kiedy Donald poprosił go, aby pomógł mu przy malowaniu pokoju dziecinnego. Pewnej nocy
przyśniło mu się, że dziecko nie żyje. Chciał o tym porozmawiać z doktor Court, ale matka
powiedziała, że on już więcej nie potrzebuje lekarza.
Nawierzchnia mostu była śliska, pokryta warstwą śniegu. Zlady stóp Joeya były długie
- typowe ślady pośliznięć. Gdzieś w dole słychać było jadące samochody; Joey przeszedł na
drugą stronę mostu. Co za niesamowite, podniecające uczucie, kiedy tak spacerował ponad
wierzchołkami drzew, mając nad głową tylko ciemne niebo. Wiał przejmujący wiatr, ale
ruszając się Joey zabezpieczał ciało przed utratą ciepła.
Myślał o swoim ojcu. Ten ostatni wieczór, wieczór w Dniu Dziękczynienia, był
prawdziwym testem. Gdyby ojciec przyszedł, gdyby był trzezwy i przyszedł zabrać go ze
sobą na kolację, Joey spróbowałby jeszcze raz. Ale on nie przyszedł, ponieważ było już za
pózno, za pózno dla nich obydwu.
Poza tym Joey był zmęczony. Zmęczony ustawicznym szarpaniem się z samym sobą,
zmęczony lękliwym, pełnym obaw spojrzeniem matki oraz niepokojem i troską na twarzy
Donalda. Nie mógł już dłużej wytrzymać, że go wciąż za wszystko obwiniają. Kiedy już
skończy ze sobą, zniknie wreszcie powód, dla którego jego matka i Donald wciąż się ze sobą
kłócą. Nie będzie już dłużej się martwił, że Donald zostawi jego matkę i nowo narodzone
dziecko, ponieważ nie może znieść Joeya. Jego ojciec nie będzie już musiał płacić alimentów.
Balustrada Calvert Street Bridge była śliska, ale dzięki rękawiczkom wcale tego nie
czuł. Pragnął teraz tylko jednego: spokoju. Zmierć była spokojem. Tyle naczytał się o
reinkarnacji, o możliwości powrotu do życia jako ktoś inny, lepszy. Nie mógł się już tego
doczekać. Czuł uderzenia wiatru, ciskającego zmrożonym śniegiem prosto w twarz, i
przenikliwe zimno. W ciemnościach widział parę swego oddechu wydobywającego się z ust
wolno, nieprzerwanie. W dole były teraz białe wierzchołki drzew oraz lodowaty nurt Rock
Creek.
Zwiadomie odrzucił inne formy samobójstwa. Gdyby podciął sobie żyły, widok
własnej krwi mógłby podziałać na niego tak, że nie byłby w stanie doprowadzić wszystkiego
do końca. Czytał o ludziach, którzy próbowali przedawkowania leków, a potem wymiotując,
zwracali je. W ten sposób próba odebrania sobie życia kończyła się zwykłą chorobą. Most był
dobrym rozwiązaniem. Był niezawodny.
Przez chwilę, przez długą chwilę będzie mu się zdawało, że leci. Złapał na moment
równowagę i pomodlił się. Chciał, aby Bóg to zrozumiał. Wiedział, że Bóg nie lubi, kiedy
ludzie odbierają sobie życie. Bóg chciał, aby czekali, aż On o tym zdecyduje. Ale Joey nie
mógł czekać i miał nadzieję, że Bóg i wszyscy inni to zrozumieją. Pomyślał o doktor Court i
przykro mu się zrobiło, że ją rozczaruje. Joey wiedział, że jego matka będzie cierpiała, ale ona
miała przecież Donalda oraz nowe dziecko. Nie minie zbyt wiele czasu i dojdzie do wniosku,
że to, co on zrobił, było najlepszym wyjściem. A jego ojciec... jego ojciec po prostu znowu
się upije.
Joey miał wciąż otwarte oczy. Chciał widzieć, jak drzewa pędzą mu na spotkanie.
Wziął głęboki oddech, wstrzymał go na chwilę i zanurkował.
- Panna Bette znów przeszła samą siebie, - Tess spróbowała ciemnego soczystego
mięsa, które kroił jej dziadek. - Jak zawsze wszystko jest takie wspaniałe.
- Nic nie sprawia kobietom tak wielkiej przyjemności, jak krzątanie się przy posiłku. -
Senator polał parującym sosem stertę kremowobiałych ziemniaków. - Przez dwa dni nie
wolno mi było wchodzić do własnej kuchni.
- Czy znowu cię przyłapała, jak węszysz, aby coś skubnąć?
- Odgrażała się, że zmusi mnie do obierania ziemniaków. - Przełknął podniesiony do
ust ogromny kęs i szeroki uśmiech rozjaśnił mu twarz. - Panna Bette nigdy nie podzielała
opinii, że mój dom to moja twierdza . Może jeszcze trochę sałatki, detektywie.
Niecodziennie trafia się taka gratka.
- Dzięki.
Senator trzymał salaterkę nad jego talerzem, tak więc Benowi nie pozostało nic
innego, jak tylko nałożyć sobie kolejną porcję. Już dwukrotnie brał dokładkę, ale niezwykle
trudno było oprzeć się sympatycznemu naleganiu senatora.
Po godzinie spędzonej w towarzystwie senatora Writemore'a Ben ze zdziwieniem
stwierdził, że ten starzec tryska wprost energią. A mówił o tym w równym stopniu jego
wygląd, jak i sposób prowadzenia rozmowy. Był bezkompromisowy, temperament miał
gorący, a serce bez wątpienia należało do wnuczki. Ogromną ulgę sprawił Benowi fakt, że po
wspólnie spędzonej godzinie wcale nie czuł się niezręcznie, chociaż bardzo się tego obawiał.
Z początku wygląd domu senatora sprawił, że poczuł się trochę nieswojo. Już z
zewnątrz budynek wyróżniał się dyskretną elegancją. Kiedy Ben wszedł do środka, miał
wrażenie, że odbywa wycieczkę dookoła świata w kabinie I klasy. Tureckie dywany o
wyblakłych kolorach, wskazujących na ich wiek i długotrwałe używanie, przykrywały
czarnobiałą szachownicę kamiennej posadzki holu. Wspaniały hebanowy sekretarzyk,
cudownie pomalowany w pawie, stał pod obszernym łukiem schodów. W salonie, gdzie
służący, z wyglądu Azjata, w milczeniu serwował drinki, po przeciwnych stronach długiego
stołu w stylu rokoko stały dwa krzesła Ludwik XV. Za szybą serwantki widać było wiele
bardzo cennych srebrnych i porcelanowych przedmiotów. Weneckie barwne szkło sprawiało
wrażenie tak cienkiego, że można było przez nie czytać. Szklany ptak przyjmował i odbijał
refleksy palącego się ognia. Kominka z białego marmuru strzegł porcelanowy słoń wielkości
teriera. Ten pokój doskonale odzwierciedlał pochodzenie senatora i, jak Ben to sobie nagle
uświadomił, również pochodzenie Tess. W oczy rzucał się zapewniający znakomite
samopoczucie dobrobyt, rozeznanie w sztuce i wytworny smak. Tess siedziała na obitej
ciemnozielonym brokatem sofie w sukience koloru lawendy, która jeszcze bardziej
uwydatniała jej karnację. Na szyi miała obrożę z pereł, wśród których zajmujący centralne
miejsce kamień pulsował światłem i żarem ciała.
Według Bena, nigdy jeszcze nie wyglądała tak pięknie.
W pokoju stołowym również rozpalono pod kominkiem. Jego ogień utrzymywał
temperaturę na właściwym poziomie i stwarzał miły nastrój podczas posiłku. Zawieszony nad [ Pobierz całość w formacie PDF ]