[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Zjechał z autostrady i, ruszył szeroką aleją, pędząc w kierunku owej małej uliczki.
Wkrótce wykonał ostry skręt w lewo i poczuł pod kołami kocie łby. W sobotę po południu
żadne ciężarówki dostawcze nie blokowały drogi. Pomknął szybko przed siebie i po chwili
był już na zatłoczonym parkingu przeznaczonym dla klientów domu towarowego. Znalazł
wolne miejsce, zaparkował samochód, zgasił silnik i zsunął się na siedzeniu, po czym
wyregulował boczne lusterko tak, żeby mieć widok na wylot uliczki. Pół minuty pózniej
wyłonił się z niej brązowy wóz.
Człowiek za kierownicą był wyraznie zmieszany. Zwolnił i zaczął rozglądać się po
parkingu. Nagle za brązowym wozem pojawił się inny samochód, klaksonem ponaglając
zawalidrogę. Zniecierpliwiony kierowca drugiego wozu śpieszył się, a brązowy pojazd
blokował drogę. Ociągając się, pierwszy kierowca ruszył wolno przed siebie. Zanim jednak
wyjechał z parkingu, odwrócił się i obejrzał przez prawe ramię; w tym momencie Matlock go
rozpoznał.
Był to ten sam policjant, który - po tym nieszczęsnym wieczorze spędzonym przez
Matlocka u Beesonów - przyszedł do jego zdemolowanego mieszkania. Ten sam, którego dwa
dni temu Jim widział na korcie i który przemknął pośpiesznie, zasłaniając ręcznikiem twarz.
Ten sam, którego obecność Greenberg zlekceważył, twierdząc, że to czysty
przypadek.
Matlock nie wiedział, co myśleć. Poczuł strach.
Rozglądając się uważnie na prawo i lewo, policjant, ubrany po cywilnemu, dojechał
wreszcie na koniec parkingu. Po chwili brązowy wóz włączył się w sznur pojazdów sunących
ulicą i oddalił się.
Biuro Blackstone Security, Incorporated mieszczącej się przy Bond Street w
Hartford bardziej przypominało wnętrze dobrze prosperującej, poważnej firmy
ubezpieczeniowej niż agencji detektywistycznej. Meble były ciężkie, w stylu kolonialnym,
ściany pokryte elegancką, stonowaną tapetą w delikatne paski. Na stolikach stały mosiężne
lampy, które oświetlały kosztowne litografie przedstawiające sceny z polowań. Wchodząc do
środka, z miejsca odnosiło się wrażenie, że jest to prężna firma, solidna i bogata. Nic
dziwnego, pomyślał Matlock siedząc w poczekalni na dwuosobowej kanapie z osiemnastego
wieku. Biorąc pod uwagę zyski i wydatki, to przy stawce trzysta dolarów za dzień agencja
Blackstone Security miała zapewne proporcjonalnie wyższe obroty niż wiele dużych,
znanych firm ubezpieczeniowych.
Wreszcie wprowadzono Matlocka do gabinetu szefa. Na widok gościa Michael
Blackstone wstał z fotela, obszedł wiśniowe biurko i wyciągnął na powitanie rękę. Był to
niski, dobrze zbudowany i starannie ubrany mężczyzna, około pięćdziesiątki. Sprawiał
wrażenie człowieka energicznego, wysportowanego, z którym lepiej nie zadzierać.
- Dzień dobry - powiedział. - Mam nadzieję, że nie jechał pan taki kawał drogi
specjalnie do nas. Z podpisaniem umowy mogliśmy śmiało poczekać do poniedziałku. Tylko
dlatego, że my pracujemy siedem dni w tygodniu nie znaczy, że oczekujemy tego od
wszystkich.
- Nie, mam parę spraw do załatwienia w Hartford.
- Proszę, niech pan usiądzie. Czy mogę panu zaproponować drinka? Albo kawę?
- Nie, dziękuję - odparł Matlock.
Usiadł w głębokim, obitym czarną skórą fotelu, jakie zwykle widuje się w
ekskluzywnych, chlubiących się długą tradycją klubach dla dżentelmenów. Blackstone wrócił
do biurka.
- Prawdę mówiąc, trochę się spieszę. Chciałbym podpisać zlecenie, zapłacić panu i...
- Naturalnie. Wszystko jest już przygotowane. - Szef agencji podniósł leżący na
biurku skoroszyt i uśmiechnął się. - Tak jak wspomniałem przez telefon, chciałbym zadać
panu kilka pytań. Im więcej będziemy wiedzieli, tym lepiej sprostamy pańskim wymaganiom.
Jeżeli pan pozwoli... to zajmie dosłownie kilka minut.
Matlock oczekiwał takiej prośby. Rozmowa z Blackstonem była częścią jego planu,
dlatego tak bardzo zależało mu na tym spotkaniu. Liczył na to, że szef agencji udzieli mu
kilku wskazówek - jeśli nawet sam z własnej woli nie wystąpi z taką inicjatywą, to kolejna
dodatkowa opłata powinna go zachęcić. Jim przyjechał do Hartford głównie z tego powodu.
Gdyby Blackstone'a można było kupić, zaoszczędziłby sobie mnóstwo czasu.
- Postaram się panu na wszystko odpowiedzieć - rzekł. - Zapewne pan już wie, że
dziewczyna została ciężko pobita.
- Tak, tyle wiemy. Jednakże nikt nam nie chce wyjaśnić, dlaczego ją pobito. Na ogół
chuligani aż tak nie maltretują swoich ofiar. Owszem, czasem się zdarza, ale wtedy policja
szybko łapie sprawców. My nie jesteśmy potrzebni... Podejrzewam, że ma pan jakieś
informacje, których policja nie posiada.
- Zgadza się.
- Czy wolno spytać, dlaczego nie przekazał ich pan policji? Dlaczego woli pan
korzystać z usług naszej agencji? Jeśli istnieją ku temu jakieś podstawy, policja zawsze
chętnie zapewnia ochronę. I kosztuje to znacznie mniej.
- Czyżby odmawiał pan przyjęcia zlecenia?
- Nie, choć to nam się często zdarza. - Blackstone uśmiechnął się. - Ale zapewniam
pana, nie robimy tego z przyjemnością.
- W takim razie dlaczego...
- Jak już wspomniałem - przerwał mu właściciel agencji - dzwonił w pana sprawie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl szamanka888.keep.pl
Zjechał z autostrady i, ruszył szeroką aleją, pędząc w kierunku owej małej uliczki.
Wkrótce wykonał ostry skręt w lewo i poczuł pod kołami kocie łby. W sobotę po południu
żadne ciężarówki dostawcze nie blokowały drogi. Pomknął szybko przed siebie i po chwili
był już na zatłoczonym parkingu przeznaczonym dla klientów domu towarowego. Znalazł
wolne miejsce, zaparkował samochód, zgasił silnik i zsunął się na siedzeniu, po czym
wyregulował boczne lusterko tak, żeby mieć widok na wylot uliczki. Pół minuty pózniej
wyłonił się z niej brązowy wóz.
Człowiek za kierownicą był wyraznie zmieszany. Zwolnił i zaczął rozglądać się po
parkingu. Nagle za brązowym wozem pojawił się inny samochód, klaksonem ponaglając
zawalidrogę. Zniecierpliwiony kierowca drugiego wozu śpieszył się, a brązowy pojazd
blokował drogę. Ociągając się, pierwszy kierowca ruszył wolno przed siebie. Zanim jednak
wyjechał z parkingu, odwrócił się i obejrzał przez prawe ramię; w tym momencie Matlock go
rozpoznał.
Był to ten sam policjant, który - po tym nieszczęsnym wieczorze spędzonym przez
Matlocka u Beesonów - przyszedł do jego zdemolowanego mieszkania. Ten sam, którego dwa
dni temu Jim widział na korcie i który przemknął pośpiesznie, zasłaniając ręcznikiem twarz.
Ten sam, którego obecność Greenberg zlekceważył, twierdząc, że to czysty
przypadek.
Matlock nie wiedział, co myśleć. Poczuł strach.
Rozglądając się uważnie na prawo i lewo, policjant, ubrany po cywilnemu, dojechał
wreszcie na koniec parkingu. Po chwili brązowy wóz włączył się w sznur pojazdów sunących
ulicą i oddalił się.
Biuro Blackstone Security, Incorporated mieszczącej się przy Bond Street w
Hartford bardziej przypominało wnętrze dobrze prosperującej, poważnej firmy
ubezpieczeniowej niż agencji detektywistycznej. Meble były ciężkie, w stylu kolonialnym,
ściany pokryte elegancką, stonowaną tapetą w delikatne paski. Na stolikach stały mosiężne
lampy, które oświetlały kosztowne litografie przedstawiające sceny z polowań. Wchodząc do
środka, z miejsca odnosiło się wrażenie, że jest to prężna firma, solidna i bogata. Nic
dziwnego, pomyślał Matlock siedząc w poczekalni na dwuosobowej kanapie z osiemnastego
wieku. Biorąc pod uwagę zyski i wydatki, to przy stawce trzysta dolarów za dzień agencja
Blackstone Security miała zapewne proporcjonalnie wyższe obroty niż wiele dużych,
znanych firm ubezpieczeniowych.
Wreszcie wprowadzono Matlocka do gabinetu szefa. Na widok gościa Michael
Blackstone wstał z fotela, obszedł wiśniowe biurko i wyciągnął na powitanie rękę. Był to
niski, dobrze zbudowany i starannie ubrany mężczyzna, około pięćdziesiątki. Sprawiał
wrażenie człowieka energicznego, wysportowanego, z którym lepiej nie zadzierać.
- Dzień dobry - powiedział. - Mam nadzieję, że nie jechał pan taki kawał drogi
specjalnie do nas. Z podpisaniem umowy mogliśmy śmiało poczekać do poniedziałku. Tylko
dlatego, że my pracujemy siedem dni w tygodniu nie znaczy, że oczekujemy tego od
wszystkich.
- Nie, mam parę spraw do załatwienia w Hartford.
- Proszę, niech pan usiądzie. Czy mogę panu zaproponować drinka? Albo kawę?
- Nie, dziękuję - odparł Matlock.
Usiadł w głębokim, obitym czarną skórą fotelu, jakie zwykle widuje się w
ekskluzywnych, chlubiących się długą tradycją klubach dla dżentelmenów. Blackstone wrócił
do biurka.
- Prawdę mówiąc, trochę się spieszę. Chciałbym podpisać zlecenie, zapłacić panu i...
- Naturalnie. Wszystko jest już przygotowane. - Szef agencji podniósł leżący na
biurku skoroszyt i uśmiechnął się. - Tak jak wspomniałem przez telefon, chciałbym zadać
panu kilka pytań. Im więcej będziemy wiedzieli, tym lepiej sprostamy pańskim wymaganiom.
Jeżeli pan pozwoli... to zajmie dosłownie kilka minut.
Matlock oczekiwał takiej prośby. Rozmowa z Blackstonem była częścią jego planu,
dlatego tak bardzo zależało mu na tym spotkaniu. Liczył na to, że szef agencji udzieli mu
kilku wskazówek - jeśli nawet sam z własnej woli nie wystąpi z taką inicjatywą, to kolejna
dodatkowa opłata powinna go zachęcić. Jim przyjechał do Hartford głównie z tego powodu.
Gdyby Blackstone'a można było kupić, zaoszczędziłby sobie mnóstwo czasu.
- Postaram się panu na wszystko odpowiedzieć - rzekł. - Zapewne pan już wie, że
dziewczyna została ciężko pobita.
- Tak, tyle wiemy. Jednakże nikt nam nie chce wyjaśnić, dlaczego ją pobito. Na ogół
chuligani aż tak nie maltretują swoich ofiar. Owszem, czasem się zdarza, ale wtedy policja
szybko łapie sprawców. My nie jesteśmy potrzebni... Podejrzewam, że ma pan jakieś
informacje, których policja nie posiada.
- Zgadza się.
- Czy wolno spytać, dlaczego nie przekazał ich pan policji? Dlaczego woli pan
korzystać z usług naszej agencji? Jeśli istnieją ku temu jakieś podstawy, policja zawsze
chętnie zapewnia ochronę. I kosztuje to znacznie mniej.
- Czyżby odmawiał pan przyjęcia zlecenia?
- Nie, choć to nam się często zdarza. - Blackstone uśmiechnął się. - Ale zapewniam
pana, nie robimy tego z przyjemnością.
- W takim razie dlaczego...
- Jak już wspomniałem - przerwał mu właściciel agencji - dzwonił w pana sprawie [ Pobierz całość w formacie PDF ]