[ Pobierz całość w formacie PDF ]
kilerzy, sączyli szampana i gadali o niczym z otaczającymi
110
S
R
ich ludzmi. Po najedzeniu się, napiciu i wymaganych prze-
mowach wszyscy wstali i ponownie zaczęli się snuć po sali.
Teraz już mógł się do niej nachylić, syknąć zmywajmy się
stąd" i wyprowadzić ją tak, jak to sobie wymarzył.
Złapał ją za łokieć, szykując się do wykonania planu, kie-
dy mała grupka wysokich, szczupłych, atrakcyjnych kobiet
zbliżyła się do nich, obrzucając go uważnymi spojrzeniami,
a potem koncentrując się na jego towarzyszce.
- Elena? - spytała kobieta w głęboko wydekoltowanej, la-
wendowej sukni. - Elena Sanchez?
- Tak? - zareagowała, utrzymując miły wyraz twarzy,
tak jak przez cały wieczór. Tę jej metodę postępowania ze
wszystkimi dookoła, począwszy od jego partnerów bizneso-
wych, poprzez przewodniczącą dzisiejszej imprezy, do słu-
żących sprzątających stoły i pilnujących, by żadna szklan-
ka nigdy nie pozostawała pusta, Chase już zaczął nazywać
w myślach uprzejmym, publicznym wizerunkiem".
- Tak myślałam, że to ty! - kwiknęła kobieta, chwytając
dłoń Eleny w swoje ręce i ściskając ją mocno. - Lata cię nie
widziałam! Od liceum!
Pozostałe trzy kobiety pokiwały głowami i uśmiechnęły
się tak samo szeroko. Lecz Elena najwyrazniej żadnej z nich
nie rozpoznawała. Kobieta w lawendowej sukni zacmokała
z dezaprobatą i karcąco przewróciła oczami.
- Jestem Tisha Ferguson. Razem chodziłyśmy do szkoły.
Oczywiście teraz jestem panią Ferguson-McDonald. - Po-
machała lewą ręką, żeby wszyscy w promieniu dobrych
111
S
R
trzech metrów mogli zobaczyć wielki brylant na jej serdecz-
nym palcu. - Wyszłam za mąż bardzo, bardzo dobrze.
Chase zacisnął mocno zęby, żeby się powstrzymać od
kpin. Dobrze wyszła za mąż. Wielka rzecz! To samo zrobiły
wszystkie tu obecne mężatki. W tej sali wystarczyłoby poka-
zać palcem w dowolną stronę, żeby trafić na kobietę, która
wyszła za mąż bardzo, naprawdę bardzo dobrze.
- Tisha! - zawołała Elena. - Oczywiście. Wspaniale wy-
glądasz. Ledwie cię rozpoznałam.
Kobiety pochyliły się i ucałowały, symbolicznie, policzek
do policzka. Chase nigdy do końca nie rozumiał tego gestu.
Potem wzrok Eleny przeniósł się na pozostałe panie stojące
tuż za Tishą.
- Leslie. Stephanie. Candy. Miło was znów widzieć. Co
u was?
Cała piątka rozmawiała kilka minut. Tisha, przywódczy-
ni grupy, monopolizowała konwersację. W końcu, kiedy na-
darzyła się okazja, Elena odwróciła się do Chase'a i zaczęła
go przedstawiać.
- Pamiętacie Chase'a Ramseya? - zapytała towarzyszki. -
Chodził z nami do szkoły, choć był klasę czy dwie nad nami.
Trzy stojące z tyłu panie uśmiechnęły się lekko i skinęły
głowami, za to Tisha przechyliła głowę i przyjrzała mu się
dokładnie zmrużonymi, mocno umalowanymi oczami.
- Chase Ramsey... Czy to nie... - Grymas zastanowienia
znikł jak zdmuchnięty, gdy wybuchła ostrym, gdaczącym
śmiechem. - O mój Boże! Chase Ramsey. Przypominam so-
112
S
R
bie. To ty jesteś tym żałosnym synem farmera, który poprosił
Elenę do tańca na tamtym przyjęciu świątecznym w domu
jej rodziców. Powinieneś był zobaczyć swoją minę, kiedy cię
spławiła. Och, to było niezrównane!
113
S
R
ROZDZIAA DZIESITY
Tisha odrzuciła głowę do tyłu i zarechotała głośno, a pozo-
stała trójka dołączyła do niej, choć na nieco mniejszą skalę.
Elenie zimny dreszcz złego przeczucia przeleciał po ple-
cach. Obie dłonie instynktownie zacisnęły jej się w pięści
i z trudem zwalczyła chęć grzmotnięcia tej zarozumiałej lali
z całej siły w twarz.
Przerażona rzuciła spojrzenie na Chasea i zobaczyła
przez moment furię migoczącą w jego oczach, zanim zastą-
piła ją maska obojętności, skrywająca prawdziwe uczucia
przed światem.
-Chase... - zaczęła, desperacko próbując go zatrzymać.
Lecz zanim skończyła wypowiadać jego imię, odwrócił się
na pięcie i odszedł.
Patrzyła na jego plecy, a śmiech Tishy przybrał na sile, co-
raz bardziej ociekając jadem.
Nagle Elena miała dość. Odwróciła się do byłej przyja-
ciółki, ledwie się powstrzymując przed spoliczkowaniem jej,
żeby zetrzeć jej z twarzy ten oślizły uśmieszek.
- Jak śmiesz! - warknęła.
Leslie, Stephanie i Candy zamilkły natychmiast, a ich usta
114
S
R
ułożyły się w wyraz zaskoczenia, że ktokolwiek ośmiela się
odzywać do ich królowej takim tonem. Tishy zajęło to tro-
chę dłużej, lecz w końcu rozradowanie znikło z jej twarzy
i zmrużyła ze złością oczy.
- Przepraszam bardzo? - zapytała jadowicie.
- Co ci daje prawo do takiego traktowania ludzi? Jakby
byli gorsi od ciebie!
Tisha zaczęła unosić dumnie twarz, lecz Elena parła na-
przód, nie dbając o to, że ich konfrontacja zaczęła budzić za-
interesowanie.
- Wiesz, kim ty jesteś, Tisho? Suką. Arogancką, samolub-
ną, snobistyczną suką. %7łałuję, że cię kiedykolwiek spotkałam,
a jeszcze bardziej, że w liceum należałam do tej twojej bandy
zepsutych hien. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl szamanka888.keep.pl
kilerzy, sączyli szampana i gadali o niczym z otaczającymi
110
S
R
ich ludzmi. Po najedzeniu się, napiciu i wymaganych prze-
mowach wszyscy wstali i ponownie zaczęli się snuć po sali.
Teraz już mógł się do niej nachylić, syknąć zmywajmy się
stąd" i wyprowadzić ją tak, jak to sobie wymarzył.
Złapał ją za łokieć, szykując się do wykonania planu, kie-
dy mała grupka wysokich, szczupłych, atrakcyjnych kobiet
zbliżyła się do nich, obrzucając go uważnymi spojrzeniami,
a potem koncentrując się na jego towarzyszce.
- Elena? - spytała kobieta w głęboko wydekoltowanej, la-
wendowej sukni. - Elena Sanchez?
- Tak? - zareagowała, utrzymując miły wyraz twarzy,
tak jak przez cały wieczór. Tę jej metodę postępowania ze
wszystkimi dookoła, począwszy od jego partnerów bizneso-
wych, poprzez przewodniczącą dzisiejszej imprezy, do słu-
żących sprzątających stoły i pilnujących, by żadna szklan-
ka nigdy nie pozostawała pusta, Chase już zaczął nazywać
w myślach uprzejmym, publicznym wizerunkiem".
- Tak myślałam, że to ty! - kwiknęła kobieta, chwytając
dłoń Eleny w swoje ręce i ściskając ją mocno. - Lata cię nie
widziałam! Od liceum!
Pozostałe trzy kobiety pokiwały głowami i uśmiechnęły
się tak samo szeroko. Lecz Elena najwyrazniej żadnej z nich
nie rozpoznawała. Kobieta w lawendowej sukni zacmokała
z dezaprobatą i karcąco przewróciła oczami.
- Jestem Tisha Ferguson. Razem chodziłyśmy do szkoły.
Oczywiście teraz jestem panią Ferguson-McDonald. - Po-
machała lewą ręką, żeby wszyscy w promieniu dobrych
111
S
R
trzech metrów mogli zobaczyć wielki brylant na jej serdecz-
nym palcu. - Wyszłam za mąż bardzo, bardzo dobrze.
Chase zacisnął mocno zęby, żeby się powstrzymać od
kpin. Dobrze wyszła za mąż. Wielka rzecz! To samo zrobiły
wszystkie tu obecne mężatki. W tej sali wystarczyłoby poka-
zać palcem w dowolną stronę, żeby trafić na kobietę, która
wyszła za mąż bardzo, naprawdę bardzo dobrze.
- Tisha! - zawołała Elena. - Oczywiście. Wspaniale wy-
glądasz. Ledwie cię rozpoznałam.
Kobiety pochyliły się i ucałowały, symbolicznie, policzek
do policzka. Chase nigdy do końca nie rozumiał tego gestu.
Potem wzrok Eleny przeniósł się na pozostałe panie stojące
tuż za Tishą.
- Leslie. Stephanie. Candy. Miło was znów widzieć. Co
u was?
Cała piątka rozmawiała kilka minut. Tisha, przywódczy-
ni grupy, monopolizowała konwersację. W końcu, kiedy na-
darzyła się okazja, Elena odwróciła się do Chase'a i zaczęła
go przedstawiać.
- Pamiętacie Chase'a Ramseya? - zapytała towarzyszki. -
Chodził z nami do szkoły, choć był klasę czy dwie nad nami.
Trzy stojące z tyłu panie uśmiechnęły się lekko i skinęły
głowami, za to Tisha przechyliła głowę i przyjrzała mu się
dokładnie zmrużonymi, mocno umalowanymi oczami.
- Chase Ramsey... Czy to nie... - Grymas zastanowienia
znikł jak zdmuchnięty, gdy wybuchła ostrym, gdaczącym
śmiechem. - O mój Boże! Chase Ramsey. Przypominam so-
112
S
R
bie. To ty jesteś tym żałosnym synem farmera, który poprosił
Elenę do tańca na tamtym przyjęciu świątecznym w domu
jej rodziców. Powinieneś był zobaczyć swoją minę, kiedy cię
spławiła. Och, to było niezrównane!
113
S
R
ROZDZIAA DZIESITY
Tisha odrzuciła głowę do tyłu i zarechotała głośno, a pozo-
stała trójka dołączyła do niej, choć na nieco mniejszą skalę.
Elenie zimny dreszcz złego przeczucia przeleciał po ple-
cach. Obie dłonie instynktownie zacisnęły jej się w pięści
i z trudem zwalczyła chęć grzmotnięcia tej zarozumiałej lali
z całej siły w twarz.
Przerażona rzuciła spojrzenie na Chasea i zobaczyła
przez moment furię migoczącą w jego oczach, zanim zastą-
piła ją maska obojętności, skrywająca prawdziwe uczucia
przed światem.
-Chase... - zaczęła, desperacko próbując go zatrzymać.
Lecz zanim skończyła wypowiadać jego imię, odwrócił się
na pięcie i odszedł.
Patrzyła na jego plecy, a śmiech Tishy przybrał na sile, co-
raz bardziej ociekając jadem.
Nagle Elena miała dość. Odwróciła się do byłej przyja-
ciółki, ledwie się powstrzymując przed spoliczkowaniem jej,
żeby zetrzeć jej z twarzy ten oślizły uśmieszek.
- Jak śmiesz! - warknęła.
Leslie, Stephanie i Candy zamilkły natychmiast, a ich usta
114
S
R
ułożyły się w wyraz zaskoczenia, że ktokolwiek ośmiela się
odzywać do ich królowej takim tonem. Tishy zajęło to tro-
chę dłużej, lecz w końcu rozradowanie znikło z jej twarzy
i zmrużyła ze złością oczy.
- Przepraszam bardzo? - zapytała jadowicie.
- Co ci daje prawo do takiego traktowania ludzi? Jakby
byli gorsi od ciebie!
Tisha zaczęła unosić dumnie twarz, lecz Elena parła na-
przód, nie dbając o to, że ich konfrontacja zaczęła budzić za-
interesowanie.
- Wiesz, kim ty jesteś, Tisho? Suką. Arogancką, samolub-
ną, snobistyczną suką. %7łałuję, że cię kiedykolwiek spotkałam,
a jeszcze bardziej, że w liceum należałam do tej twojej bandy
zepsutych hien. [ Pobierz całość w formacie PDF ]