[ Pobierz całość w formacie PDF ]

spróbować. Wówczas je\eli chybi, Teasle dojrzy błysk u wylotu jego lufy i strzeli w to miejsce. I przynajmniej,
pomyślał, umrę starając się. Zmagał się ze swym palcem, aby pociągnąć za spust, mierząc przy tym w środek
postaci wroga. Lufa się trzęsie. Nigdy go nie trafi. Ale nie wolno mu strzelać na niby. Musi starać się, ile tylko
zdoła. Nakazywał swej dłoni, aby się zacisnęła na spuście, dłoń jednak nie chciała go słuchać i gdy się tak na
niej koncentrował, aby się zwarła, strzelba raptem wypaliła, choć nie zamierzał. Co za rozmamłane niedbalstwo.
Sklął się za to. Nie takiej się spodziewał, ale prawdziwej walki, a teraz Teasle trafi go, gdy sobie nie zasłu\ył.
Czekał na kulę. Powinna ju\ być. Zmru\ył się, \eby lepiej widzieć, i spojrzał z pagórka w dół, gdzie Teasle le\y
wyciągnięty w zaroślach. Jezusie, trafił go! Przecie\ nie tego chciał, o Bo\e. Teraz ju\ odrętwienie tak się
posunęło, \e nie zdoła zapalić lontu, zanim ono go unicestwi. Tak nędznie. Tak brzydko i nędznie. I wtedy go
zagarnęła śmierć, ale nie ten otępiający sen, bez dna i mroczny, którego się spodziewał. Raczej jak to, czego się
spodziewał po dynamicie, tylko \e od głowy, a nie od brzucha, i nie mógł zrozumieć, dlaczego tak, i przestraszył
się. A potem, \e i tak nic więcej nie zostało, uległ, poddał się temu, wyrwał się na wolność przez tył głowy i z
czaszki, wyleciał w niebo, przez tęczujące mnóstwo widm świetlanych dalej, na zewnątrz, ciągle w oślepiającym
blasku i pomyślał, \e jeśli to dłu\ej potrwa, mo\e jednak mylił się i zobaczy Boga.
Tak, pomyślał Teasle. No tak. Le\ał na wznak, czując pod plecami zarośla, dziwiąc się gwiazdom, powtarzając
sobie, \e nie wie, co go trafiło. Naprawdę nie wie. Dojrzał błysk wystrzału i upadł, ale tak łagodnie padał i
powoli, \e naprawdę nie wie, co go trafiło, nie poczuł, nawet nie zareagował. Pomyślał o Annie i przestał, nie
\eby wspomnienie go zabolało, tylko \e po tym wszystkim była ju\ po prostu niewa\na.
Usłyszał, \e ktoś idzie z trzaskiem po zaroślach, zbli\a się. To chłopak, pomyślał. Ale powoli tu idzie, tak
powoli. Nic dziwnego. Jest cię\ko ranny.
Ale okazało się, \e to Trautman stoi nad nim, ciemny zarys głowy na tle nieba, twarz i mundur w migotliwych
odblaskach, ale oczy zgaszone.
- Jak ci jest? - zapytał go Trautman. - Cię\ko?
- Nie - odpowiedział. - Nawet jakby przyjemnie. Je\eli nie myślę, co za tym idzie. Co to był za wybuch? Jakby
znów stacja benzynowa wyleciała w powietrze.
- To ja. Chyba to byłem ja. Odstrzeliłem mu z tego ekspresu wierzchołek czaszki.
94
- I jak się czujesz?
- Lepiej ni\ kiedy wiedziałem, \e się męczy.
- No tak.
Trautman wyrepetował z ekspresu pustą łuskę i Teasle patrzył na połyskliwy łuk, jaki zakreśliła w powietrzu.
Znów pomyślał o Annie i tak samo go nie interesowała. Pomyślał o domu, który sobie urządził we wzgórzach, o
kotach w domu i to równie\ go nie zainteresowało. Pomyślał o chłopaku i zalała go miłość do niego, i sekundę
przedtem, nim pusta łuska zakończyłaby swój łuk lecąc ku ziemi, odprę\ył się, spokojnie ju\ godząc się na
wszystko.
I przestał \yć.
95 [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szamanka888.keep.pl