[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Tak. A teraz chodz ze mną.
Nie! Proszę, błagam... Wysłuchaj mnie...
Nie miał zamiaru jej słuchać. Chwycił ją jeszcze
mocniej i przerzucił sobie przez ramię. Jak jakąś
antylopę. Tess natychmiast zabębniła pięściami
w lśniące, nagie plecy...
Puszczaj, ty dzikusie! Puszczaj natychmiast!
Ty myślisz, że kobietę można sobie po prostu kupić!
Och, proszę, proszę, puść mnie...
Nie słuchał jej. Lekkim krokiem podążał ścieżką.
Niby nie biegł, ale ta ścieżka przesuwała się przed
oczyma Tess dziwnie szybko.
232 Heather Graham
Dzikus! krzyknęła, ogarnięta panicznym
strachem. Dzikus! Wstrętny, obmierzły dzikus!
Stanął. I cisnął nią o ziemię. Chciała wstać, ale nie
pozwolił. Złapał ją za ramiona, zmusił, żeby uklękła.
Dzikus? powtórzył gniewnie. Nikt nie jest
bardziej brutalny, bardziej dziki niż biali ludzie. Czy
ty wiesz, Promyku Słońca, co biali ludzie zrobili
moim ludziom? Co zrobili z naszym wodzem,
Mangasem Coloradasem? Wyszedł do nich z białą
flagą, a oni go pojmali. Rozgrzewali w ogniu swe
bagnety do białości i przypiekali mu nogi. A potem
go zabili. Obcięli mu głowę i ugotowali w wielkim
garnku. Ugotowali głowę. Biali ludzie. I ty śmiesz,
biała kobieto, nazwać dzikusem mnie?
Znów zgarnął ją z ziemi i przerzucił przez ramię.
Nie! krzyknęła. Jej pięści znów zabębniły, on
zdawał się wcale na to nie zwracać uwagi. Tylko piął
się ścieżką coraz bardziej w górę.
Jamie... Dobry Boże, gdzież on teraz jest?
Ale to już nieważne. Bo ratunku nie ma. Ani dla
Jamie ego, ani dla Tess...
ROZDZIAA JEDENASTY
Nalte poruszał się w ciemnościach nieprawdopo-
dobnie zwinnie i szybko. Tess, zrozpaczona, oszoło-
miona i ledwo żywa, nie miała pojęcia, jak długo
niósł ją przez ten mrok, czuła tylko, że w pewnym
momencie przestał piąć się w górę. Teraz schodził
w dół.
Nagle przystanął. I krzyknął. Nie za głośno, tak
jakoś miękko i żałośnie, jak nocny ptak. Odpowie-
dział mu krzyk, dokładnie taki sam. Wtedy znów
ruszył do przodu, przeszedł niewielki kawałek i za-
trzymał się na zboczu. W dole Tess dojrzała polanę.
Na tej polanie wśród skał i drzew majaczyły ciemne,
strzeliste sylwetki namiotów ze skór. Wśród namio-
tów świetliste plamy ognisk i cienie przemykają-
cych ludzi.
Postawił Tess na ziemi, jeszcze raz krzyknął. Jak
ptak. Nie zaszeleściło nic, nie trzasnęła ani jedna
gałązka, a pojawił się człowiek. Wynurzył się z ciem-
ności, w ręku trzymał coś, co zdecydowanie przy-
234 Heather Graham
pominało rewolwer żołnierza armii Stanów Zjed-
noczonych.
Nalte zamienił z nim kilka słów i Indianin
z rewolwerem znów znikł w ciemnościach.
Chodz powiedział, kładąc dłoń na ramieniu
Tess. Zeszli po zboczu i poprowadził ją przez
wioskę. Cichą, uśpioną, czasami tylko gdzieś prze-
mknął jakiś cień. Mężczyzni czuwali nad snem
swoich kobiet i dzieci.
Tess szła posłusznie, choć czuła, że drży, dygocze
cała, z tej przeogromnej bezradności. Nie ma jak się
bronić, nie ma dokąd uciekać. Dawid i Jeremiasz,
mimo wszystko, w jakiś sposób ją chronili. Kiedy
zabito Jeremiasza, poczuła nawet żal. A tutaj Tess
jest tylko łupem Nalte. I taki właśnie był zamysł von
Heusena.
Zatrzymał się przed wielkim tipi, największym
chyba ze wszystkich. W blasku księżyca Tess doj-
rzała na skórach, przykrywających żerdzie, namalo-
wane postacie zwierząt i ludzi, walczących ze sobą.
Na szczycie tipi otwór, z otworu unosiła się siwa
smuga dymu.
Wejdz powiedział Nalte, popychając ją przed
sobą.
Nie zrobił tego delikatnie. Tess omal nie upadła,
udało jej się jednak zachować równowagę i stanąć
mocno na sztywnych nogach. Głowę uniosła do
góry, ręce zacisnęła w pięści. Gotowa w każdej
chwili stawić opór. Ale Nalte, spuściwszy skórzaną
zasłonę u wejścia, wcale nie zamierzał jej atakować.
Stał bez ruchu, ze skrzyżowanymi ramionami, w je-
Z nadzieją w sercu 235
go czarnych oczach pojawił się jakiś błysk, chyba
nawet rozbawienia. Tess, zdumiona, cofnęła się
odruchowo i również odruchowo rozejrzała się
dookoła.
Zobaczyła koce i ubrania ze skór, starannie
zwinięte i poukładane pod ścianami tipi. Na środku
palenisko, obok kilka naczyń kuchennych. Dym
unosił się w górę i wychodził na zewnątrz przez
otwór na szczycie tipi, tam, gdzie schodziły się [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl szamanka888.keep.pl
Tak. A teraz chodz ze mną.
Nie! Proszę, błagam... Wysłuchaj mnie...
Nie miał zamiaru jej słuchać. Chwycił ją jeszcze
mocniej i przerzucił sobie przez ramię. Jak jakąś
antylopę. Tess natychmiast zabębniła pięściami
w lśniące, nagie plecy...
Puszczaj, ty dzikusie! Puszczaj natychmiast!
Ty myślisz, że kobietę można sobie po prostu kupić!
Och, proszę, proszę, puść mnie...
Nie słuchał jej. Lekkim krokiem podążał ścieżką.
Niby nie biegł, ale ta ścieżka przesuwała się przed
oczyma Tess dziwnie szybko.
232 Heather Graham
Dzikus! krzyknęła, ogarnięta panicznym
strachem. Dzikus! Wstrętny, obmierzły dzikus!
Stanął. I cisnął nią o ziemię. Chciała wstać, ale nie
pozwolił. Złapał ją za ramiona, zmusił, żeby uklękła.
Dzikus? powtórzył gniewnie. Nikt nie jest
bardziej brutalny, bardziej dziki niż biali ludzie. Czy
ty wiesz, Promyku Słońca, co biali ludzie zrobili
moim ludziom? Co zrobili z naszym wodzem,
Mangasem Coloradasem? Wyszedł do nich z białą
flagą, a oni go pojmali. Rozgrzewali w ogniu swe
bagnety do białości i przypiekali mu nogi. A potem
go zabili. Obcięli mu głowę i ugotowali w wielkim
garnku. Ugotowali głowę. Biali ludzie. I ty śmiesz,
biała kobieto, nazwać dzikusem mnie?
Znów zgarnął ją z ziemi i przerzucił przez ramię.
Nie! krzyknęła. Jej pięści znów zabębniły, on
zdawał się wcale na to nie zwracać uwagi. Tylko piął
się ścieżką coraz bardziej w górę.
Jamie... Dobry Boże, gdzież on teraz jest?
Ale to już nieważne. Bo ratunku nie ma. Ani dla
Jamie ego, ani dla Tess...
ROZDZIAA JEDENASTY
Nalte poruszał się w ciemnościach nieprawdopo-
dobnie zwinnie i szybko. Tess, zrozpaczona, oszoło-
miona i ledwo żywa, nie miała pojęcia, jak długo
niósł ją przez ten mrok, czuła tylko, że w pewnym
momencie przestał piąć się w górę. Teraz schodził
w dół.
Nagle przystanął. I krzyknął. Nie za głośno, tak
jakoś miękko i żałośnie, jak nocny ptak. Odpowie-
dział mu krzyk, dokładnie taki sam. Wtedy znów
ruszył do przodu, przeszedł niewielki kawałek i za-
trzymał się na zboczu. W dole Tess dojrzała polanę.
Na tej polanie wśród skał i drzew majaczyły ciemne,
strzeliste sylwetki namiotów ze skór. Wśród namio-
tów świetliste plamy ognisk i cienie przemykają-
cych ludzi.
Postawił Tess na ziemi, jeszcze raz krzyknął. Jak
ptak. Nie zaszeleściło nic, nie trzasnęła ani jedna
gałązka, a pojawił się człowiek. Wynurzył się z ciem-
ności, w ręku trzymał coś, co zdecydowanie przy-
234 Heather Graham
pominało rewolwer żołnierza armii Stanów Zjed-
noczonych.
Nalte zamienił z nim kilka słów i Indianin
z rewolwerem znów znikł w ciemnościach.
Chodz powiedział, kładąc dłoń na ramieniu
Tess. Zeszli po zboczu i poprowadził ją przez
wioskę. Cichą, uśpioną, czasami tylko gdzieś prze-
mknął jakiś cień. Mężczyzni czuwali nad snem
swoich kobiet i dzieci.
Tess szła posłusznie, choć czuła, że drży, dygocze
cała, z tej przeogromnej bezradności. Nie ma jak się
bronić, nie ma dokąd uciekać. Dawid i Jeremiasz,
mimo wszystko, w jakiś sposób ją chronili. Kiedy
zabito Jeremiasza, poczuła nawet żal. A tutaj Tess
jest tylko łupem Nalte. I taki właśnie był zamysł von
Heusena.
Zatrzymał się przed wielkim tipi, największym
chyba ze wszystkich. W blasku księżyca Tess doj-
rzała na skórach, przykrywających żerdzie, namalo-
wane postacie zwierząt i ludzi, walczących ze sobą.
Na szczycie tipi otwór, z otworu unosiła się siwa
smuga dymu.
Wejdz powiedział Nalte, popychając ją przed
sobą.
Nie zrobił tego delikatnie. Tess omal nie upadła,
udało jej się jednak zachować równowagę i stanąć
mocno na sztywnych nogach. Głowę uniosła do
góry, ręce zacisnęła w pięści. Gotowa w każdej
chwili stawić opór. Ale Nalte, spuściwszy skórzaną
zasłonę u wejścia, wcale nie zamierzał jej atakować.
Stał bez ruchu, ze skrzyżowanymi ramionami, w je-
Z nadzieją w sercu 235
go czarnych oczach pojawił się jakiś błysk, chyba
nawet rozbawienia. Tess, zdumiona, cofnęła się
odruchowo i również odruchowo rozejrzała się
dookoła.
Zobaczyła koce i ubrania ze skór, starannie
zwinięte i poukładane pod ścianami tipi. Na środku
palenisko, obok kilka naczyń kuchennych. Dym
unosił się w górę i wychodził na zewnątrz przez
otwór na szczycie tipi, tam, gdzie schodziły się [ Pobierz całość w formacie PDF ]