[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Za oknem powoli szarzało. Zbyt wcześnie na zaczynanie dnia, czuła jednak, że
nic innego nie pozostało. %7ładna racjonalna czynność nie przychodziła jej do głowy,
wybrała więc najbardziej obojętną intelektualnie, czyli drobną przepierkę. Cicho
odkręciła wodę i włożyła do umywalki pierwszą wyjętą z kosza bluzkę. Gotowa była
kontynuować akcję do rana, niespodziewanie jednak, może dzięki rytmicznemu
pluskowi ciepłej piany, ogarnęła ją senność. Zdążyła jeszcze odruchowo sprawdzić
kran, a potem nie wiedziała, kiedy znalazła się pod kołdrą i przeniosła w inną
rzeczywistość, która tym razem oszczędziła jej dręczących, nie do zapamiętania,
obrazów.
Tak, coś całkiem odmiennego, choć pózniej, po zastanowieniu niekoniecznie
była zadowolona z zamiany.
Zniła jej się wielka pustynia. Ona leżała na ciepłym piasku, zrelaksowana i
chyba po prostu szczęśliwa. Obok niej mężczyzna o smagłej twarzy, w jakimś
dziwnym stroju, dotykał jej ręki. Wiedziała, że jest z nim od dawna i na pewno
będzie do końca życia. Patrzył na nią czarnymi oczami w sposób, który sprawiał, iż
czuła się bezpieczna. No i oczywiście adorowana.
Potworny huk. Rozsypało się wszystko.
Przerażona nie wiedziała, gdzie jest i dlaczego sama.
Minęła chwila, zanim zrozumiała, że tamta spokojna, spełniona kobieta, to nie
realna ona. Niestety, dotarło do niej również coś innego. Mężczyzną ze snu był
Gondor.
Powinna dziękować chłopcom, którzy wystrzelili petardę, pozostałość po
wiankach , za obudzenie. Jak bowiem mogła choćby nieświadomie kreować tego
rodzaju sceny?
Teraz wszystko zamieniło się w przygnębienie i ból głowy.
Jedyne, co pozostało, to kąpiel i mocna herbata.
Ostatnia szansa, by stanąć na nogi. Przynajmniej fizycznie, ponieważ
emocjonalnie nie widać dla niej ratunku. Jest zła na siebie i zwyczajnie się wstydzi.
Wystarczyło, żeby atrakcyjny mężczyzna łaskawie ją docenił, a już zaczyna snuć
jakieś romantyczne wizje. Wprawdzie nie może za nie odpowiadać, ale fakt
pozostaje faktem.
Wyszła spod prysznica mokra. No, teraz na pewno nie ma nic wspólnego z
pustynią. Spojrzała niechętnie w lustro.
- Głupia jesteś i tyle - poinformowała swoje odbicie. - Wez się za coś
sensownego, to zapomnisz o bzdurach - poradziła jeszcze. - I wtedy na pewno nie
będziesz, tak jak wczoraj, w wątpliwy sposób zaszczycana.
Po wygłoszeniu światłych sentencji wypiła kubek gorącego, czarnego płynu
rodem z Indii, zagryzając małą kromką z masłem. Znakomicie wystarczy.
Wzięła głęboki oddech. Jest piękna pogoda. Może warto pójść na spacer i
zobaczyć, jak wygląda Warszawa o wpół do szóstej rano.
Na półce powinien leżeć dres z czasów sportowo-rekreacyjnych postanowień.
Jest. Najwyżej będzie wyglądała na uprawiającą jogging.
Zawiązała wilgotne jeszcze włosy, po raz kolejny myśląc o ich obcięciu, i
lekkim krokiem zbiegła ze schodów.
Bardzo lubiła otoczenie swojego tymczasowego domu, chciała więc jak
najszybciej opuścić puste podwórko i zrobić wycieczkę w kierunku Nowego Miasta.
Skręcała już w stronę ulicy, gdy została zatrzymana przez znajomego łaciatego
kundelka, który chyba miał ambicję wdrapać się jej na głowę. Właściciel, emeryt z
parteru, dramatycznie groził mu pięścią.
- Widzisz, dziecko, co mam przez tego drania? Nie dosyć, że wyciąga mnie na
dwór o piątej rano, jak w jakiejś kompanii karnej, to jeszcze chce panią zjeść.
- Nic nie szkodzi, jest uroczy. - Lubiła starszego pana.
Przede wszystkim za poczucie humoru.
- I to, co to tam stoi, też chciał oblizać - dodał konspiracyjnym tonem.
Karina automatycznie odwróciła się.
- Jezus, Maria! - powiedziała tragicznie.
Pies usiadł przy niej i zaczął cicho skomleć. Sąsiad w zastanowieniu potarł
łysinę.
- Trochę jakby do człowieka podobne - stwierdził uspokajająco.
Dziewczyna bez słowa wróciła i zatrzymała się przy wejściu do bloku. Znowu
poczuła zmęczenie, ból głowy, a przede wszystkim bezsilność.
- Dlaczego mi to robisz? - jej głos drżał ze zdenerwowania.
Po prostu nie była już w stanie patrzeć na Roberta Gondora.
- Czy porozmawiasz ze mną? - spytał niezrażony.
Miał na sobie idealnie leżący ciemny garnitur i nieskazitelną białą koszulę z
markowym krawatem. Gładko ogolony, wydawałoby się na rozmowę z najbardziej
wymagającym klientem, gdyby nie ogromne naręcze róż o wielkich, pąsowych
kwiatach.
Nerwowo odgarnęła opadające na czoło ciemne kosmyki. Nie odrywając
przestraszonego wzroku od niespodziewanego gościa, bezwiednie ściągnęła z
włosów zawiązującą je gumkę.
- Nie - powiedziała tylko. Odruchowo znów spięła wysoko koński ogon. - Nie,
nie, nie! - powtórzyła już prawie z rozpaczą.
- Proszę cię, porozmawiaj.
W jego zrównoważonym głosie brzmiała siłą przekonywania, która być może
pomagała mu osiągać sukcesy zawodowe. Karina otworzyła drzwi na klatkę
schodową. Zrozumiała, że w jakiś sposób musi przez to wszystko przebrnąć. A
potem będzie spokój.
W milczeniu pokonała piętra i weszła do mieszkania.
- Zrobię herbatę - ogłosiła z determinacją. - Ale, jak wiesz, z wazonem mam
problem - dodała, nie odwracając się.
- Już załatwione - usłyszała.
Nie zauważyła, jak finansista na chwilę gdzieś się zapodział. A teraz stał z
dużym, czarnym, plastikowym pojemnikiem w ręce.
- Dobiłem szybkiego targu z panią Zosią - oznajmił. - Naleję wodę, mam
wprawę.
Tak, oczywiście. Stawiając na gazie czajnik, myślała, jak ma się zachować
wobec tego człowieka. Najlepiej asertywnie; żadnych emocji, zero komentarzy
osobistych. Powie, że jest jej miło, docenia i na pewno zostaną dobrymi znajomymi.
Co skądinąd będzie całkowitą nieprawdą. Tak, nieprawdą. Czuła, jak zaczyna
narastać w niej gniew.
Jak on może urządzać sobie taki teatr? Jej kosztem.
Czy naprawdę uważa ją za beznadziejnie głupią babę, której można powiedzieć
coś, co kiedyś nazywano chyba czynieniem awansów, i już będzie zachwycona? A
jeśli ponadto zobaczy dużą miotłę z kwiaciarni, to na sto procent padnie z wrażenia.
Napełniła szklanki i znalazła jakieś zapomniane wafle. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl szamanka888.keep.pl
Za oknem powoli szarzało. Zbyt wcześnie na zaczynanie dnia, czuła jednak, że
nic innego nie pozostało. %7ładna racjonalna czynność nie przychodziła jej do głowy,
wybrała więc najbardziej obojętną intelektualnie, czyli drobną przepierkę. Cicho
odkręciła wodę i włożyła do umywalki pierwszą wyjętą z kosza bluzkę. Gotowa była
kontynuować akcję do rana, niespodziewanie jednak, może dzięki rytmicznemu
pluskowi ciepłej piany, ogarnęła ją senność. Zdążyła jeszcze odruchowo sprawdzić
kran, a potem nie wiedziała, kiedy znalazła się pod kołdrą i przeniosła w inną
rzeczywistość, która tym razem oszczędziła jej dręczących, nie do zapamiętania,
obrazów.
Tak, coś całkiem odmiennego, choć pózniej, po zastanowieniu niekoniecznie
była zadowolona z zamiany.
Zniła jej się wielka pustynia. Ona leżała na ciepłym piasku, zrelaksowana i
chyba po prostu szczęśliwa. Obok niej mężczyzna o smagłej twarzy, w jakimś
dziwnym stroju, dotykał jej ręki. Wiedziała, że jest z nim od dawna i na pewno
będzie do końca życia. Patrzył na nią czarnymi oczami w sposób, który sprawiał, iż
czuła się bezpieczna. No i oczywiście adorowana.
Potworny huk. Rozsypało się wszystko.
Przerażona nie wiedziała, gdzie jest i dlaczego sama.
Minęła chwila, zanim zrozumiała, że tamta spokojna, spełniona kobieta, to nie
realna ona. Niestety, dotarło do niej również coś innego. Mężczyzną ze snu był
Gondor.
Powinna dziękować chłopcom, którzy wystrzelili petardę, pozostałość po
wiankach , za obudzenie. Jak bowiem mogła choćby nieświadomie kreować tego
rodzaju sceny?
Teraz wszystko zamieniło się w przygnębienie i ból głowy.
Jedyne, co pozostało, to kąpiel i mocna herbata.
Ostatnia szansa, by stanąć na nogi. Przynajmniej fizycznie, ponieważ
emocjonalnie nie widać dla niej ratunku. Jest zła na siebie i zwyczajnie się wstydzi.
Wystarczyło, żeby atrakcyjny mężczyzna łaskawie ją docenił, a już zaczyna snuć
jakieś romantyczne wizje. Wprawdzie nie może za nie odpowiadać, ale fakt
pozostaje faktem.
Wyszła spod prysznica mokra. No, teraz na pewno nie ma nic wspólnego z
pustynią. Spojrzała niechętnie w lustro.
- Głupia jesteś i tyle - poinformowała swoje odbicie. - Wez się za coś
sensownego, to zapomnisz o bzdurach - poradziła jeszcze. - I wtedy na pewno nie
będziesz, tak jak wczoraj, w wątpliwy sposób zaszczycana.
Po wygłoszeniu światłych sentencji wypiła kubek gorącego, czarnego płynu
rodem z Indii, zagryzając małą kromką z masłem. Znakomicie wystarczy.
Wzięła głęboki oddech. Jest piękna pogoda. Może warto pójść na spacer i
zobaczyć, jak wygląda Warszawa o wpół do szóstej rano.
Na półce powinien leżeć dres z czasów sportowo-rekreacyjnych postanowień.
Jest. Najwyżej będzie wyglądała na uprawiającą jogging.
Zawiązała wilgotne jeszcze włosy, po raz kolejny myśląc o ich obcięciu, i
lekkim krokiem zbiegła ze schodów.
Bardzo lubiła otoczenie swojego tymczasowego domu, chciała więc jak
najszybciej opuścić puste podwórko i zrobić wycieczkę w kierunku Nowego Miasta.
Skręcała już w stronę ulicy, gdy została zatrzymana przez znajomego łaciatego
kundelka, który chyba miał ambicję wdrapać się jej na głowę. Właściciel, emeryt z
parteru, dramatycznie groził mu pięścią.
- Widzisz, dziecko, co mam przez tego drania? Nie dosyć, że wyciąga mnie na
dwór o piątej rano, jak w jakiejś kompanii karnej, to jeszcze chce panią zjeść.
- Nic nie szkodzi, jest uroczy. - Lubiła starszego pana.
Przede wszystkim za poczucie humoru.
- I to, co to tam stoi, też chciał oblizać - dodał konspiracyjnym tonem.
Karina automatycznie odwróciła się.
- Jezus, Maria! - powiedziała tragicznie.
Pies usiadł przy niej i zaczął cicho skomleć. Sąsiad w zastanowieniu potarł
łysinę.
- Trochę jakby do człowieka podobne - stwierdził uspokajająco.
Dziewczyna bez słowa wróciła i zatrzymała się przy wejściu do bloku. Znowu
poczuła zmęczenie, ból głowy, a przede wszystkim bezsilność.
- Dlaczego mi to robisz? - jej głos drżał ze zdenerwowania.
Po prostu nie była już w stanie patrzeć na Roberta Gondora.
- Czy porozmawiasz ze mną? - spytał niezrażony.
Miał na sobie idealnie leżący ciemny garnitur i nieskazitelną białą koszulę z
markowym krawatem. Gładko ogolony, wydawałoby się na rozmowę z najbardziej
wymagającym klientem, gdyby nie ogromne naręcze róż o wielkich, pąsowych
kwiatach.
Nerwowo odgarnęła opadające na czoło ciemne kosmyki. Nie odrywając
przestraszonego wzroku od niespodziewanego gościa, bezwiednie ściągnęła z
włosów zawiązującą je gumkę.
- Nie - powiedziała tylko. Odruchowo znów spięła wysoko koński ogon. - Nie,
nie, nie! - powtórzyła już prawie z rozpaczą.
- Proszę cię, porozmawiaj.
W jego zrównoważonym głosie brzmiała siłą przekonywania, która być może
pomagała mu osiągać sukcesy zawodowe. Karina otworzyła drzwi na klatkę
schodową. Zrozumiała, że w jakiś sposób musi przez to wszystko przebrnąć. A
potem będzie spokój.
W milczeniu pokonała piętra i weszła do mieszkania.
- Zrobię herbatę - ogłosiła z determinacją. - Ale, jak wiesz, z wazonem mam
problem - dodała, nie odwracając się.
- Już załatwione - usłyszała.
Nie zauważyła, jak finansista na chwilę gdzieś się zapodział. A teraz stał z
dużym, czarnym, plastikowym pojemnikiem w ręce.
- Dobiłem szybkiego targu z panią Zosią - oznajmił. - Naleję wodę, mam
wprawę.
Tak, oczywiście. Stawiając na gazie czajnik, myślała, jak ma się zachować
wobec tego człowieka. Najlepiej asertywnie; żadnych emocji, zero komentarzy
osobistych. Powie, że jest jej miło, docenia i na pewno zostaną dobrymi znajomymi.
Co skądinąd będzie całkowitą nieprawdą. Tak, nieprawdą. Czuła, jak zaczyna
narastać w niej gniew.
Jak on może urządzać sobie taki teatr? Jej kosztem.
Czy naprawdę uważa ją za beznadziejnie głupią babę, której można powiedzieć
coś, co kiedyś nazywano chyba czynieniem awansów, i już będzie zachwycona? A
jeśli ponadto zobaczy dużą miotłę z kwiaciarni, to na sto procent padnie z wrażenia.
Napełniła szklanki i znalazła jakieś zapomniane wafle. [ Pobierz całość w formacie PDF ]