[ Pobierz całość w formacie PDF ]

mego drogiego mistrza, który, gdym pewnego dnia zbyt żywo pragnął powodzenia pewnej
sprawy, odpowiedział mi słowami Biblii: Et tribuit eis petitionem eorum. Smutek mój i
niepokój odejmowały mi apetyt, ledwie też tknąłem potraw. Mój drogi mistrz mimo wszystko
zachował niezmącony wdzięk umysłu. Rozmawiał uprzejmie i więcej podobny był do
jednego z mędrców  Telemaka, rozprawiających w cieniu Pól Elizejskich, niż do człowieka
ściganego za morderstwo i skazanego na żywot nędzny i tułaczy. Pan d'Astarac myśląc, że
spędziłem noc w gospodzie ojca, bardzo uprzejmie zapytał mnie o rodziców i jak gdyby nie
mógł na chwilę nawet pozbyć się swych wizji, dodał:
 Kiedy mówię o tym kucharzu jako o ojcu twoim, ustępuję tu oczywiście zwyczajowi
powszedniemu, a nie wchodzę w istotny stan rzeczy. Bo, mój synu, nie ma na to dowodów,
byś nie miał być spłodzony przez sylfa. Nawet chętnie uwierzę w to raczej, zwłaszcza jeżeli
twój umysł jeszcze wątły rozwinie się w sile i piękności.
 Och, nie mów pan tak  rzekł uśmiechając się mój drogi mistrz  będzie on musiał
ukrywać swe talenty, by nie szkodzić dobrej sławie swej matki. Ale gdybyś ją znał lepiej,
wierzyłbyś tak jak ja, że nie miała ona nigdy stosunków z sylfami. Jest to dobra
chrześcijanka, w związku cielesnym żyła tylko ze swym mężem i jej cnota maluje się na
twarzy  nie taka była inna właścicielka gospody, niejaka pani Quoniam, o której dużo
mówiono w Paryżu i na prowincji w czasach mej młodości. Nie słyszałeś pan nic o niej?
Miała ona za galanta imć pana Mariette, który był pózniej sekretarzem pana d'Angervilliers.
Był to szczodry grubas, który ilekroć widział swą lubą, dawał jej jakiś klejnot na pamiątkę, to
krzyż lotaryński, to zegarek, łańcuszek lub chustkę do nosa, wachlarz, szkatułkę; skupywał
dla niej całe kramy z biżuterią i bielizną na jarmarku w SaintGermain. Małżonek, widząc swą
panią kucharzową przybraną jak monstrancja, jął podejrzewać, że nie jest to dobro uczciwie
nabyte. Zaczął więc śledzić żonę i rychle przydybał ją z kochankiem, a że był szkaradnym
zazdrośnikiem, rozgniewał się bardzo, co mu na dobre nie wyszło  przeciwnie. Zakochana
para, której przeszkadzały jego gniewy, postanowiła się go pozbyć. Imć pan Mariette miał
długą rękę; wystarał się i otrzymał wreszcie pozwolenie uwięzienia nieszczęsnego Quoniama.
Tymczasem chytra małżonka tak rzecze do pana kucharza: »Pojedzmy, proszÄ™ ciÄ™, na obiad
za miasto w przyszÅ‚Ä… niedzielÄ™. Ta wycieczka ogromnÄ… sprawi mi przyjemność«. Tak czule
nalegała, że mąż, połechtany po sercu  zgodził się na wszystko, co chciała. W niedzielę
wsiadł z nią do dorożki, by udać się za miasto do Porcherons, ale zaledwie przybyli do Roule,
gdy nastawieni przez imć pana Mariette'a strażnicy porwali niewygodnego męża,
zaprowadzili do Bicetre, skąd zesłano go nad Missisipi, gdzie jest jeszcze obecnie. Ułożono z
tego zdarzenia piosenkę, kończącą się słowy:
Mąż sprytny i dogodny
Na pół przymyka oczy;
Lepszy ten zwyczaj modny
Niż spacer do Luizjany.
I to jest rzeczywiście jedyny pewny morał, który wyciągnąć można z przykładu imć pana
Quoniama.
Co do przygody samej, gdyby opowiedział ją jaki Petronius lub Apuleius, dorównałaby
najlepszej bajce milezyjskiej. Pisarze nowsi w epopei i tragedii nie dorównują starożytnym;
jeżeli jednak w opowieściach nie prześcignęliśmy Greków i Rzymian, nie jest to zaiste wina
dam paryskich, które przemyślnymi sztuczkami i zręcznymi pomysłami dosyć nam do nich
dostarczają materiału. Słyszał pan zapewne o zbiorku Boccaccia; czytałem go często dla
rozrywki i twierdzę, że gdyby ten florentyńczyk żył teraz we Francji, przygoda Quoniama
dałaby mu treść najzabawniejszej powiastki. Ja wspomniałem tu o niej jedynie, aby przez
kontrast tym żywiej zabłysła cnota pani Leonardowej Rożenowej, która jest zaszczytem
swego stanu, tak jak pani Quoniam była jego hańbą. Zmiem twierdzić, że parni Rożenowa
pełniła zawsze przeciętne i pospolite cnoty, zalecane w małżeństwie, które z wszystkich
siedmiu sakramentów jest jedynym godnym wzgardy.
 Nie przeczę  rzekł pan d'Astarac  ale ta pani Rożenowa byłaby więcej jeszcze
szacunku godna, gdyby miała stosunek z sylfem za przykładem Semiramidy, Olimpiady i
matki wielkiego papieża Sylwestra II.
 Ach, mój panie  rzekł ksiądz, Coignard  mówisz zawsze o sylfach i salamandrach, ale
powiedz szczerze, czy też widziałeś je kiedy?
 Tak jak ciebie widzę  odrzekł pan d'Astarac  a salamandry widziałem nawet znacznie
bliżej.
 To nie wystarcza, mój panie  odparł mój zacny mistrz  by wierzyć w ich istnienie,
które przeciwne jest naukom Kościoła. Można być ofiarą złudzenia; oczy i wszystkie zmysły
nasze są posłańcami błędów i zwiastunami fałszu; więcej nas zwodzą, nizli uczą; ukazują nam
tylko niepewne i błędne obrazy. Prawda im się wymyka, bo prawda ma to wspólne ze swym
pierwiastkiem wiekuistym, że tak jak on jest niewidzialna.
 Ach  rzekł pan d'Astarac  nie wiedziałem, że masz tak subtelny i filozoficzny umysł.
 Zaiste  odrzekł mój drogi mistrz  są dnie, w których duch mój jest bardziej ociężały,
więcej przywiązany do poziomych rozkoszy stołu i łoża; ale tej nocy rozbiłem butelkę o
głowę poborcy ceł i to nadzwyczajnie podnieciło mego ducha. Czuję, że byłbym w stanie
rozpędzić widma, które cię prześladują, i zdmuchnąć te wszystkie dymy. Bo ostatecznie, mój
panie, te sylfy sÄ… tylko wyziewami twej wyobrazni.
Pan d'Astarac wstrzymał go łagodnym gestem i zapytał:
 Przepraszam, księże, czy wierzysz w demonów?
 Odpowiem ci na to łatwo  rzekł mój drogi mistrz  wierzę w to, co mówi o demonach
Pismo święte, a odtrącam jako fałsz i zabobon wiarę w czary, amulety i egzorcyzmy. Zwięty
Augustyn naucza, że gdy Pismo każe nam opierać się czartom, należy przez to rozumieć opór
przeciw namiętnościom i nienasyconym chuciom. Nie ma nic szkaradniejszego nad te
wszystkie gadki diabelskie, którymi kapucyni straszą dewotki.
 Widzę  rzekł pan d'Astarac  że starasz się myśleć jak człowiek rzetelny; równie jak ja
nienawidzisz grubych zabobonów mniszych, ale wierzysz przecie w demonów; to wyznanie
nietrudno mi było z twych własnych ust otrzymać. Wiedz zatem, że demonami są właśnie
sylfy i salamandry; ciemnota i strach trwożliwej wyobrazni zeszpeciły ich rysy, ale w
rzeczywistości są oni piękni i cnotliwi. Nie myślę zaznajomić cię z salamandrami, bo nie
jestem dość pewny czystości twych obyczajów, ale nic nie stoi na przeszkodzie, bym ci
ułatwił obcowanie z sylfami, którzy zamieszkują przestwory powietrzne i zbliżają się do ludzi
chętnie, z dobrotliwą życzliwością  tak dalece, że nazwano ich nawet geniuszami-
pomocnikami. Nie tylko nie chcą naszej zguby, jak to utrzymują teologowie, którzy mają ich
za diabłów, ale przeciwnie, bronią i strzegą swych ziemskich przyjaciół. Mógłbym przytoczyć
ci niezliczone na to przykłady, ale zadowolę się jednym tylko zdarzeniem, które słyszałem z
ust samej pani marszałkowej de Grancey. Była już niemłodą kobietą i od kilku lat wdową,
gdy pewnej nocy w łóżku nawiedziÅ‚ jÄ… sylf i rzekÅ‚ do niej: »Pani, każ przeszukać odzież
twego zmarłego małżonka; w jednej z kieszeni jego spodni jest list, który, gdyby treść jego [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szamanka888.keep.pl