[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nadrzecznej bramie miejskiej. Wybrał do tego zadania najwierniejszych ludzi, którzy
przysięgli zachować tajemnicę. Kiedy Conan i Destandasi w drodze do bramy odłączyli się od
nich, nie odwróciła się za nimi ani jedna głowa.
Kordawa spała niespokojnie, wyczekując bitwy, którą miał przynieść następny dzień. Ufni,
iż Najwierniejsza Gwardia będzie za nich bronić miasta, wartownicy na murach pełnili straż z
niedbałością zrodzoną z arogancji. Zwycięstwo z pewnością będzie należeć do nich.
Wywalczą je diabelscy wojownicy i tylko głupcowi chciałoby się w tej sytuacji przelewać
krew.
Inni w Kordawie w przeddzień bitwy czuli jedynie rozpacz. Całą nadzieję pokładali w
buntownikach, następny dzień zaś miał przynieść ich pogrom i klęskę sprawy, za którą
walczyli, odtąd nic nigdy nie zagrozi rządom Mordermiego.
Conan prześlizgiwał się w przeszłości za plecami wartowników czujniejszych niż ci, którzy
tej nocy strzegli kordawskiego nabrzeża. Destandasi poruszała się bezszelestnie jak leśny kot.
Swoje wierzchowce zostawili daleko od miasta. Conan ukradł łódz, którą pod osłoną mgły
wpłynęli pod nabrzeże. Niewiele uczyniono, by odbudować dzielnicę strawioną przez ogień
podczas bitwy w Norze. Barbarzyńca i kapłanka przemykali jak duchy przez labirynt
poczerniałych murów i zwęglonych drzew. W końcu zanurzyli się w długi tunel, wiodący do
podziemi.
Pojawienie się w Norze dwóch okutanych w płaszcze postaci nie było niczym, co zwróciłoby
czyjąś uwagę, zwłaszcza tej nocy, kiedy bliskość nadciągającej bitwy odebrała mieszkańcom
chęć do zabawy. Conan obawiał się, że zostanie zdemaskowany. Był tu powszechnie znany, a
jego zwalista sylwetka rzucała się w oczy. Unikając oświetlonych miejsc, miał nadzieję, że
żadne wrogie oczy nie przenikną cienia rzucanego przez kaptur na twarz. Można było
oczekiwać, że mieszkańcy Nory sympatyzują z buntownikami, ale nie powstrzymałoby to
jakiegoś zaprzańca przed próbą zdobycia wysokiej nagrody, którą Mordenni niewątpliwie
zapłaciłby za głowę Conana. Jednak wszyscy w Norze wiedzieli, że Cymmerianin już za kilka
godzin poprowadzi swoją armię przeciw Kordawie, co gasiło podejrzenia tych, których
zainteresowanie wzbudziła sunącą pod ścianami zwalista sylwetka. Conan był ze swoją
armią, jak mógłby być zatem w Kordawie?
Po zamieszkach i straceniu Carica Mordermi zabrał się do systematycznej likwidacji Białej
Róży. Było to tym łatwiejsze, że osobiście znał większość jej przywódców. Nie udało się
jednak zniszczyć całej organizacji. Santidio pozostawał w kontakcie z tymi, którym udało się
przetrwać w Kordawie mimo wszelkich prześladowań. Do tych właśnie ludzi Conan zamierzał
zwrócić się o pomoc.
Niedaleko zakrętu tunelu Conan przystanął przy niskich drzwiach i zastukał w umówiony
sposób. Z drugiej strony rozległ się cichy pomruk. Conan odpowiedział w podobny sposób.
Gdy tylko drzwi uchyliły się ze skrzypieniem, Cymmerianin i Destandasi wślizgnęli się do
środka.
W nędznym pokoju na brudnych pryczach siedziało kilkunastu mężczyzn i kilka kobiet. Pod
niskim sufitem unosiła się kwaśna woń nie mytych ciał i stęchłego, haszyszowego dymu. Ci,
którzy tu byli, bynajmniej nie mieszkali na co dzień w podobnych spelunkach. Nowo
przybyłym przyjrzały się czujne oczy. Od razu można było spostrzec mnóstwo zgromadzonej
broni. Conan znał z widzenia mniej więcej połowę zebranych.
Witamy z powrotem w Norze, Conanie rzekł ich przywódca. Santidio powiadomił
mnie, że się zjawicie, ale aż do tej pory w to nie wierzyłem. Pozostali nie wiedzą, z jakiego
powodu zebraliśmy się tutaj. Nie podejmuję niepotrzebnego ryzyka, inaczej nie byłoby mnie
tutaj.
Conan popatrzył na przyglądających się mu ludzi. Wyglądali zupełnie inaczej niż
białoróżowcy, których pamiętał. Twarze tych mężczyzn oraz kobiet były gorzkie, zacięte i
całkowicie znikła charakterystyczna dla czasów Rimanenda atmosfera towarzyskiej wesołości
i dumy ze swojej roli. Nie było to już kółko dyskusyjne, ale budząca uznanie Conana grupa
zdecydowanych na wszystkich bojowników.
Im mniej wiecie, tym lepiej zwrócił się do nich Conan. Znacie mnie, więc
rozumiecie, że nie znalazłbym się tu bez powodu. Chcę, aby za godzinę przed pałacową
bramą wybuchły zamieszki. Muszą robić wrażenie, muszą przykuć uwagę straży. Sprawcie,
aby wysłano przeciw wam wojsko, po czym jak najszybciej uciekajcie. Czy chcecie wiedzieć
coś jeszcze?
Nikt się nie odezwał. Białoróżowcy zdążyli już dorosnąć. Zresztą tylko tacy przeżyli.
Przywódca skinął głową.
Będziesz mieć swoje zamieszki, Conanie.
Niedługo potem Cymmerianin i Destandasi znalezli się w cieniu bramy jednej z kamienic
obserwując dziedziniec, dzielący królewski pałac od sąsiednich budowli. Mgła zgęstniała po
północy. Nad miastem zapanowała całkowita ciemność. Była to pora nazywana przez
prostych ludzi godziną wilka. Na murach fortecznych straże trzęsły się z zimna, w milczeniu
rozpamiętując fakt, iż muszą pełnić służbę, mimo iż dla ochrony pałacu i całego miasta
całkowicie wystarczyłoby kilku nieczułych, kamiennych wojowników. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl szamanka888.keep.pl
nadrzecznej bramie miejskiej. Wybrał do tego zadania najwierniejszych ludzi, którzy
przysięgli zachować tajemnicę. Kiedy Conan i Destandasi w drodze do bramy odłączyli się od
nich, nie odwróciła się za nimi ani jedna głowa.
Kordawa spała niespokojnie, wyczekując bitwy, którą miał przynieść następny dzień. Ufni,
iż Najwierniejsza Gwardia będzie za nich bronić miasta, wartownicy na murach pełnili straż z
niedbałością zrodzoną z arogancji. Zwycięstwo z pewnością będzie należeć do nich.
Wywalczą je diabelscy wojownicy i tylko głupcowi chciałoby się w tej sytuacji przelewać
krew.
Inni w Kordawie w przeddzień bitwy czuli jedynie rozpacz. Całą nadzieję pokładali w
buntownikach, następny dzień zaś miał przynieść ich pogrom i klęskę sprawy, za którą
walczyli, odtąd nic nigdy nie zagrozi rządom Mordermiego.
Conan prześlizgiwał się w przeszłości za plecami wartowników czujniejszych niż ci, którzy
tej nocy strzegli kordawskiego nabrzeża. Destandasi poruszała się bezszelestnie jak leśny kot.
Swoje wierzchowce zostawili daleko od miasta. Conan ukradł łódz, którą pod osłoną mgły
wpłynęli pod nabrzeże. Niewiele uczyniono, by odbudować dzielnicę strawioną przez ogień
podczas bitwy w Norze. Barbarzyńca i kapłanka przemykali jak duchy przez labirynt
poczerniałych murów i zwęglonych drzew. W końcu zanurzyli się w długi tunel, wiodący do
podziemi.
Pojawienie się w Norze dwóch okutanych w płaszcze postaci nie było niczym, co zwróciłoby
czyjąś uwagę, zwłaszcza tej nocy, kiedy bliskość nadciągającej bitwy odebrała mieszkańcom
chęć do zabawy. Conan obawiał się, że zostanie zdemaskowany. Był tu powszechnie znany, a
jego zwalista sylwetka rzucała się w oczy. Unikając oświetlonych miejsc, miał nadzieję, że
żadne wrogie oczy nie przenikną cienia rzucanego przez kaptur na twarz. Można było
oczekiwać, że mieszkańcy Nory sympatyzują z buntownikami, ale nie powstrzymałoby to
jakiegoś zaprzańca przed próbą zdobycia wysokiej nagrody, którą Mordenni niewątpliwie
zapłaciłby za głowę Conana. Jednak wszyscy w Norze wiedzieli, że Cymmerianin już za kilka
godzin poprowadzi swoją armię przeciw Kordawie, co gasiło podejrzenia tych, których
zainteresowanie wzbudziła sunącą pod ścianami zwalista sylwetka. Conan był ze swoją
armią, jak mógłby być zatem w Kordawie?
Po zamieszkach i straceniu Carica Mordermi zabrał się do systematycznej likwidacji Białej
Róży. Było to tym łatwiejsze, że osobiście znał większość jej przywódców. Nie udało się
jednak zniszczyć całej organizacji. Santidio pozostawał w kontakcie z tymi, którym udało się
przetrwać w Kordawie mimo wszelkich prześladowań. Do tych właśnie ludzi Conan zamierzał
zwrócić się o pomoc.
Niedaleko zakrętu tunelu Conan przystanął przy niskich drzwiach i zastukał w umówiony
sposób. Z drugiej strony rozległ się cichy pomruk. Conan odpowiedział w podobny sposób.
Gdy tylko drzwi uchyliły się ze skrzypieniem, Cymmerianin i Destandasi wślizgnęli się do
środka.
W nędznym pokoju na brudnych pryczach siedziało kilkunastu mężczyzn i kilka kobiet. Pod
niskim sufitem unosiła się kwaśna woń nie mytych ciał i stęchłego, haszyszowego dymu. Ci,
którzy tu byli, bynajmniej nie mieszkali na co dzień w podobnych spelunkach. Nowo
przybyłym przyjrzały się czujne oczy. Od razu można było spostrzec mnóstwo zgromadzonej
broni. Conan znał z widzenia mniej więcej połowę zebranych.
Witamy z powrotem w Norze, Conanie rzekł ich przywódca. Santidio powiadomił
mnie, że się zjawicie, ale aż do tej pory w to nie wierzyłem. Pozostali nie wiedzą, z jakiego
powodu zebraliśmy się tutaj. Nie podejmuję niepotrzebnego ryzyka, inaczej nie byłoby mnie
tutaj.
Conan popatrzył na przyglądających się mu ludzi. Wyglądali zupełnie inaczej niż
białoróżowcy, których pamiętał. Twarze tych mężczyzn oraz kobiet były gorzkie, zacięte i
całkowicie znikła charakterystyczna dla czasów Rimanenda atmosfera towarzyskiej wesołości
i dumy ze swojej roli. Nie było to już kółko dyskusyjne, ale budząca uznanie Conana grupa
zdecydowanych na wszystkich bojowników.
Im mniej wiecie, tym lepiej zwrócił się do nich Conan. Znacie mnie, więc
rozumiecie, że nie znalazłbym się tu bez powodu. Chcę, aby za godzinę przed pałacową
bramą wybuchły zamieszki. Muszą robić wrażenie, muszą przykuć uwagę straży. Sprawcie,
aby wysłano przeciw wam wojsko, po czym jak najszybciej uciekajcie. Czy chcecie wiedzieć
coś jeszcze?
Nikt się nie odezwał. Białoróżowcy zdążyli już dorosnąć. Zresztą tylko tacy przeżyli.
Przywódca skinął głową.
Będziesz mieć swoje zamieszki, Conanie.
Niedługo potem Cymmerianin i Destandasi znalezli się w cieniu bramy jednej z kamienic
obserwując dziedziniec, dzielący królewski pałac od sąsiednich budowli. Mgła zgęstniała po
północy. Nad miastem zapanowała całkowita ciemność. Była to pora nazywana przez
prostych ludzi godziną wilka. Na murach fortecznych straże trzęsły się z zimna, w milczeniu
rozpamiętując fakt, iż muszą pełnić służbę, mimo iż dla ochrony pałacu i całego miasta
całkowicie wystarczyłoby kilku nieczułych, kamiennych wojowników. [ Pobierz całość w formacie PDF ]