[ Pobierz całość w formacie PDF ]

rekreacyjna. Może tu po skończonej ceremonii schodzono się na kawę. Nie, raczej nie na
kawę. Powiedziałabym raczej na szklaneczkę krwi.
Na drzwiach biura była tabliczka z napisem BIURO. Jakie to proste. Wewnątrz znajdował
się drugi gabinet, biurko sekretarki i to co zwykle. Za biurkiem siedział młody mężczyzna.
Szczupły, z krótko ostrzyżonymi włosami. Za szkłami okularów w drucianych oprawkach
kryły się naprawdę śliczne brązowe oczy. Na szyi miał gojący się już ślad po ugryzieniu.
Wstał i wyszedł zza biurka, wyciągając rękę i uśmiechając się na powitanie.
- Witajcie, przyjaciele. Jestem Bruce. W czym mogę wam dziś pomóc?
Uścisk dłoni był silny, ale nie za mocny, przyjacielski, lecz nie poufały, i pozbawiony
172
seksualnego podtekstu. W taki sposób podają rękę dobrzy spece od handlu używanymi
samochodami. I brokerzy od sprzedaży nieruchomości. Ma pani przecież tę śliczną małą
duszyczkę, w dodatku prawie w ogóle nie używaną. Dobrze zapłacę. Może mi pani
zaufać. Gdyby te jego ufne brązowe oczy rzuciły mi jeszcze bardziej szczere spojrzenie,
dałabym MMI psiego herbatnika i poklepała po głowie.
- Chciałabym umówić się na spotkanie z Malcolmem - powiedziałam.
Zamrugał.
- Proszę usiąść.
Usiadłam. Ronnie oparła się o ścianę przy drzwiach. Splecione ręce, luzna ochroniarska
postawa.
Bruce wrócił za swoje biurko, zaproponował nam kawę i usiadł, zaciskając dłonie.
- Słucham, panno...
- Pani Blake.
Nie zadrżał na dzwięk mego nazwiska, najwyrazniej nigdy o mnie nie słyszał. Sława
bywa ulotna.
- Pani Blake, po co chce pani spotkać się z przywódcą naszego Kościoła? Mamy wielu
kompetentnych i wyrozumiałych doradców, którzy pomogą pani w podjęciu decyzji.
Uśmiechnęłam się do niego. Na pewno, ty mały padalcu.
- Myślę, że Malcolm zechce ze mną porozmawiać. Mam informacje dotyczące zabójstw
wampirów.
Uśmiech znikł z jego ust.
- Skoro dysponuje pani takimi informacjami, proszę pójść z tym na policję.
- Nawet jeżeli mam dowód, że ich sprawcami są pewni członkowie waszego zboru?
Mały blef, znany inaczej jako kłamstwo. Przełknął ślinę i tak mocno docisnął dłonie do
blatu biurka, że zbielały mu opuszki palców.
- Nie rozumiem. To znaczy...
Uśmiechnęłam się do niego.
- Spójrzmy prawdzie w oczy, Bruce. Nie jesteś w stanie uporać się z morderstwem. Brak
ci do tego niezbędnego przeszkolenia, zgadza się? I nie leży to w twoich kompetencjach,
mam rację?
- Nno tak, ale...
- Wobec tego powiedz, o której mam wrócić dzisiejszej nocy, aby zobaczyć się z
Malcolmem.
- Nie wiem. Ja...
- Bez obawy. Malcolm jest przywódcą zboru. On się wszystkim zajmie.
Skinął głową, nawiasem mówiąc trochę zbyt energicznie. Przeniósł wzrok na Ronnie i
powrócił spojrzeniem do mnie. Przekartkował oprawny w skórę notes leżący na biurku.
- Dziś wieczorem o dziewiątej. - Wziął do ręki pióro; jego dłoń zawisła nad kartką. - Jak
pani godność, chciałbym panią oficjalnie zapisać.
Miałam ochotę odpowiedzieć, że moja godność ma się całkiem niezle, ale ostatecznie
odpuściłam sobie.
- Anita Blake.
W dalszym ciągu moje nazwisko nic mu nie mówiło. To tyle, jeżeli chodzi o opinię plagi
173
świata wampirów.
- A w jakiej sprawie konkretnie? - Był profesjonalistą w każdym calu.
Wstałam.
- W sprawie morderstwa. Dokładnie tak.
- Ach tak, no dobrze. - Zapisał coś. - Dziś wieczorem o dziewiątej, Anita Blake,
morderstwo. - Zmarszczył brwi, jakby w tym, co właśnie przeczytał, było coś, co niezbyt
przypadło mu do gustu.
Postanowiłam mu pomóc.
- Niech się tak pan nad tym nie zastanawia. Zapisał pan wszystko jak należy.
Spojrzał na mnie. Jakby trochę zbladł.
- Jeszcze tu wrócę. Niech pan nie zapomni przekazać mu wiadomości.
Bruce znów, równie szybko jak poprzednio, pokiwał głową, jego oczy za szkłami
okularów były rozszerzone.
Ronnie otworzyła drzwi. Wyszłam pierwsza. Ronnie maszerowała za mną dziarskim
krokiem jak ochroniarz z kiepskiego filmu. Gdy znów znalazłyśmy się w kościele,
wybuchnęła śmiechem.
- Chyba napędziłyśmy mu stracha.
- Bruce a nietrudno wystraszyć.
Pokiwała głową, miała błyszczące oczy.
Wystarczyła drobna wzmianka o przemocy, morderstwie i facet rozlatywał się w szwach.
Kiedy dorośnie, zostanie wampirem. No jasne.
Zwiatło słońca po wyjściu z mrocznego wnętrza kościoła wydało się nam wyjątkowo
silne, oślepiające. Zmrużyłam powieki, osłoniłam dłonią oczy. Kątem oka dostrzegłam
jakiś ruch.
Ronnie zawołała:
- Anito!
Wszystko działo się jakby w zwolnionym tempie. Miałam sporo czasu, by spojrzeć na
mężczyznę i broń, którą ściskał w dłoniach. Ronnie wpadła na mnie z impetem, zwalając
mnie z nóg i odrzucając na powrót do wnętrza kościoła. Kule zadudniły w skrzydło drzwi,
przed którymi stałam przed chwilą.
Ronnie na czworakach podpełzła i przykucnęła pod ścianą, tuż obok mnie. Moje uszy
wypełniał łomot bijącego jak szalone serca. Mimo to słyszałam wszystko wyraznie.
Szelest mojej wiatrówki brzmiał jak zakłócenia statyczne. Usłyszałam kroki mężczyzny
wchodzącego po schodach. Ten sukinsyn nie zamierzał spasować.
Wychyliłam się nieznacznie do przodu. Tak, facet właził po schodach. Jego cień padł na
posadzkę przy wejściu do kościoła. Ten człowiek nawet nie próbował się kryć. Może nie
podejrzewał, że jestem uzbrojona. Już wkrótce przekona się, że się pomylił.
- Co się tam dzieje? - zawołał Bruce.
- Wracaj do swego biura! - odkrzyknęła Ronnie.
Nie spuszczałam wzroku z drzwi. Nie zamierzałam zarobić kulki dlatego, że ten kretyn
Bruce mnie zdekoncentrował. Nie liczyło się nic prócz cienia w drzwiach i powolnych
kroków rozlegających się coraz bliżej. Nic więcej nie było ważne.
Mężczyzna najnormalniej w świecie wszedł do środka. Spluwa w dłoni, czujny wzrok,
174
zaczął przepatrywać wnętrze kościoła. Amator.
Mogłam dotknąć go lufą mego pistoletu.
- Stój.
 Ani kroku dalej wydawało mi się nazbyt melodramatyczne.  Stój brzmiało krótko i
rzeczowo. Tak właśnie powiedziałam.
Powoli odwrócił głowę w moją stronę.
- Jesteś Egzekutorką. - Głos miał delikatny, pełen wahania.
Czy powinnam zaprzeczyć? Może. Gdyby powiedział, że przyszedł tu, aby zabić
Egzekutorkę, na pewno.
- Nie - odparłam.
Zaczął się odwracać.
- Wobec tego to musi być ona. - Odwracał się w stronę Ronnie. Cholera.
Uniósł rękę, aby wycelować.
- Nie! - krzyknęła Ronnie.
Za pózno. Wystrzeliłam z przyłożenia, prosto w jego pierś. Echo wystrzału Ronnie zlało [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szamanka888.keep.pl